Выбрать главу

– A w tym pokoju leżą równe chłopaki?

– Nieciekawe towarzystwo – odpowiedział, – Możliwy jest ten, co leży obok ciebie, księgowy z Warszawy, i ten młody, po przeciwnej stronie przy drzwiach – chłopak wsiowy, ale z humorem. Wczoraj miał krwotok, więc dzisiaj musi leżeć spokojnie, a normalnie to błaznuje i mamy z nim wesoło. Księgowy ma na imię Bogdan, a ten z prowincji – Ignac, w pokoju wszyscy mówią sobie po imieniu.

Jest na oddziale kilku równych chłopaków, ale w innych pokojach – dodał jeszcze Rysiek. – Jutro poznasz się z nimi.

Po trzech dniach znałem już tych równych z oddziału, a w naszym pokoju też ze wszystkimi byłem po imieniu.

Następnego dnia – analizy, badania i prześwietlenie.

– Kiedy wytworzono panu odmę? – spytał po prześwietleniu lekarz. – W czerwcu ubiegłego roku, rok i cztery miesiące.

– Ma tendencję do podrastania, a trzeba utrzymać ją przez trzy lata. Dzisiaj ją dopełnię. Postaram się utrzymać ją za wszelką cenę.

Niewiele brakowało, aby cena ta okazała się za wysoka…

To przecież nie było podrastanie odmy, lecz przylep powstały w wyniku raptownej likwidacji płynu po powrocie z Prabut, i od tego czasu odma utrzymywała się w tym samym wymiarze. Gdy próbowałem to wytłumaczyć, doktor wsiadł na mnie:

– Co mi pan tu chce wmówić!

Tego jeszcze dnia dopełnił mi odmę i…było to ostatnie dopełnienie, bo następnego dnia już był w komorze odmowej płyn. Ropa… przetoka… i do końca brakowało niewiele.

Po dopełnieniu omawialiśmy sprawę lewego płuca, w którym dziura już w moim pojęciu – „dojrzała” do operacji. Była to już dziura wielkości jabłka choinkowego.

– To jak, operacja? – zapytałem prowokująco.

– Chyba zrobimy małą plastykę. Pięć żeber wystarczy… Postanowiłem nie targować się i zgodzić na każdą propozycję…

– Ale na to mamy jeszcze czas – mówi doktor. – Na początek zrobimy odmę i będziemy próbowali przepalić. Po co mamy pchać się na dużą chirurgię, nie próbując przedtem małej.

– To proszę, niech pan robi odmę.

– Jutro – odpowiedział doktor. – Dzisiaj nie można.

Następnego dnia została wytworzona odma po stronie lewej i dopełniano ją przez sześć tygodni.

– Niech się pan przygotuje psychicznie do przepalanki – powiedział doktor, gdy pewnego dnia, jeszcze przed śniadaniem, spotkaliśmy się na ` korytarzu. – Poprosimy pana na godzinę jedenastą.

Nie wiedziałem, co się robi, żeby się przygotować psychicznie, więc nie robiłem nic i wcale nie myślałem o czekającym mnie zabiegu.

Psychicznie byłem już przygotowany do dużej, nawet siedmiożebrowej plastyki, więc nie było powodu martwić się głupim i drobnym zabiegiem, za,, jaki uważałem przepalankę w porównaniu z plastyką.

Przed godziną jedenastą pielęgniarka zrobiła mi zastrzyk z morfiny, a po, pół godzinie zaprowadziła mnie na parter, na oddział chirurgiczny. Leżałem na stole i z ciekawością rozglądałem się po pomieszczeniu. „To tu będą mnie krajali, jeśli nie da się,przepalić zrostów…”

Oto mój doktor. Krótkie przygotowanie. Znieczulenie i już skalpelem, przecina mi ciało po lewej stronie w górnej części piersi. Czułem, ale nie bolało. Znów przygotowanie. Staram się zobaczyć, co tam szykują, i widzę, jak doktor bierze metalową rurkę grubości chyba 8 mm i wkłada do niej pręt metalowy zaostrzony na końcu w czworoboczny stożek. Niezły szpikulec…

– Niech pan nie podgląda – radził doktor – bo może się pan zdenerwować.

– Doktorze, nie ma obawy…

– Proszę już nie mówić, bo będę się wkłuwał.

Poczułem napór, trzeszczenie i ból rozsuwanych szpikulcem żeber, a gdy doktor wciąż nie wydawał polecenia wypuszczenia oddechu, zapytałem: – Wlazło już do środka? Można oddychać?

– Proszę nic nie mówić teraz! – krzyknął doktor.

Miałem ochotę gadać jeszcze, ale już zeszło się kilku lekarzy, zaglądali w turę, radzili i kręcili rurą tak, że miałem uczucie, jakby mi chcieli żebra wyrwać.

Trwało to kilkanaście minut. Wreszcie koniec.

Gdy odpoczywałem, leżąc na kozetce, doktor zwrócił się do mnie:

– Niestety, zrosty takie, że nawet nie zaczęliśmy. przepalać, więc musi pan przygotować się do operacji. Teraz powinni zawieźć pana na oddział, ale winda popsuta, a noszowych w tej chwili nie ma…

– Nie szkodzi – odpowiedziałem. – Czuję się dobrze, mogę iść sam.

– O nie. Jeśli chce pan iść, to jednak z salową. Niech pan poleży jeszcze kilka minut. – Rozmowie przysłuchiwała się doktor – naczelny chirurg. Po chwili zwróciła się do mnie:

– No i co, nie ucieknie pan przede mną. trafi pan jeszcze w moje rączki. – Podeszła i pokazała mi dłonie z szeroko rozłożonymi palcami.

– Pani doktor – odpowiedziałem – niczego tak nie pragnę. Umowa stoi: wpadam właśnie w pani ręce. Tylko żebym długo nie czekał, bo nie mam czasu!

Po kilku minutach przyszła salowa. Wstałem z kozetki i razem poszliśmy po schodach na górę. Była to starsza kobieta. Szła trzymając mnie pod rękę, żebym się nie przewrócił. Kręciło mi się w głowie jak po dobrym pijaństwie, ale to na pewno nie było osłabienie; lecz działanie morfin.

Na pierwszym piętrze salowa stanęła:

– Bardzo pana przepraszam, ale jestem chora na serce i muszę odpocząć.

– Proszę bardzo – odpowiedziałem. – A teraz będziemy szli inaczej oświadczyłem po chwili. – Ja będę panią prowadził – i trzymając ją pod pachę pomaleńku zaprowadziłem ją na trzecie piętro.

Po chwili pielęgniarka przyniosła płócienną rurę napełnioną piaskiem i położyła mi ją na piersiach, w miejscu, gdzie plastrem zalepiony był otwór po wkłuciu.

– A to po co?

– Żeby powietrze nie weszło pod skórę, bo to bolid nie można łykać. Gardło wygląda potem jak balon.

Wkrótce miałem się przekonać, jakie to uczucie, gdy powietrze wejdzie pod skórę. Ucisk na krtani i skóra na szyi nadęta jak balon. Naciskałem zgrubienia palcami i czułem, jak z jakimś dziwnym trzeszczeniem powietrze przesuwa się w inne miejsce. Po kilku dniach byłem znów na chodzie -tylko po stronie prawej był wciąż płyn powstały z powodu utrzymania odmy „za wszelką cenę”.

W pokoju współżycie chorych układa się dobrze. Nie ma starć, chociaż każdy, jak to mówią, z innej wsi. Rysiek i ja trzymamy sztamę razem. Księgowy, dobry chłop, ale do nas nie pasuje, bo to starszy, spokojny człowiek. Z Ignacem mamy wesoło. Opowiada nam różne historie, przeważnie o nieudanych zalotach na wsi, z których zawsze wychodził przegrany. Albo go panna wykiwała, albo dostał od jej matki „pomiotłem” po głowie.

W pokoju jest jeszcze jeden interesujący facet. Nazywamy go „Wół”. Mrukliwy i złośliwy. Narzeka na wszystko. Wszystko jest złe i nic mu się nie podoba. Radziłem mu, żeby złożył skargę do dyrekcji, że przed oknami brak widoków gór i że ostatnio niepotrzebnie pada deszcz. „Wół” najlepszy fiest wtedy, kiedy wszyscy musimy się ważyć. Bo każdy oddział ma swoją wagę i wyznaczony dzień na ważenie.

Ważyłem się zawsze tylko w cienkiej piżamie bez kapci. Nasz „Wół” natomiast zakładał pantofle, serdak, jakiś sweter i na to wszystko gruby szlafrok sanatoryjny.

Metoda oszukiwania samego siebie.

Pewnego dnia po powrocie z filmu, który wyświetlano w dużej stołówce, stojąc w trzech pod drzwiami naszego pokoju, rozmawialiśmy z dyżurną pielęgniarką. Podszedł do nas „Wół”, postał chwilę, posłuchał i wszedł do pokoju. Po minucie usłyszeliśmy terkot dzwonka, którym ciężko chorzy w nagłych przypadkach wzywaj kogoś z personelu.