Margit Sandemo
Na Ratunek
Saga o Królestwie Światła 17
Z norweskiego przełożyła Anna Marciniakówna
RODZINA CZARNOKSIĘŻNIKA
LUDZIE LODU
INNI
Ram, najwyższy dowódca Strażników
Inni Strażnicy: Rok, Tell, Kiro, Goram
Faron, potężny Obcy
Oriana i Thomas
Lilja, młoda dziewczyna
Paula i Helge, Wareg
Misa, Tam, Chor, Tich i mała Kata, Madragowie
Geri i Freki, dwa wilki
Ponadto w Królestwie Światła mieszkają ludzie wywodzący się z rozmaitych epok, tajemniczy Obcy, Lemuryjczycy, duchy Móriego, duchy przodków Ludzi Lodu, elfy wraz z innymi duszkami przyrody, istoty zamieszkujące Starą Twierdzę oraz wiele różnych zwierząt.
Poza tym w południowej części Królestwa Światła żyją Atlantydzi, a w Królestwie Ciemności – znane i nieznane plemiona.
Wnętrze Ziemi
(jedna połowa)
STRESZCZENIE
Królestwo Światła położone jest w centrum wnętrza Ziemi. Oświetla je i ogrzewa Święte Słońce.
Obcy, Lemuryjczycy, Madragowie oraz część mieszkających w Królestwie Światła ludzi zdołali stworzyć eliksir będący w stanie usunąć wszelkie zło z ludzkich serc. Mają oni wielki ceclass="underline" stworzyć trwały pokój na Ziemi i uratować planetę Tellus przed unicestwieniem.
„Czas” to w Królestwie Światła jedynie słowo bez znaczenia, ale w świecie zewnętrznym jest już rok 2080.
CZĘŚĆ PIERWSZA
1
Nieliczna grupka wędrowców z Królestwa Światła wybierała się na powierzchnię Ziemi. Wszystko zostało już przygotowane do tej największej, ostatniej ekspedycji. Obawiano się bowiem, że bez pomocy Ziemię czeka wyrok śmierci. Żądza zysku doprowadziła nawet do poważnych zmian klimatycznych na planecie, wszędzie panuje korupcja i mafie. Przeludnienie oraz pandemie, czyli epidemie ogarniające cały świat, stały się ogromnym problemem, chociaż można by sądzić, że jedno wyeliminuje drugie: potężne epidemie zmniejszą zaludnienie, a przy mniejszym zaludnieniu epidemie nie będą się tak bardzo rozprzestrzeniać. Nikt jednak nie odnosił się do tego aż tak cynicznie. Kolejne nieustanne zagrożenie to lekkomyślność w odniesieniu do energii atomowej, w dodatku do Ziemi zbliżają się wielkie roje meteorytów i grozi jej wiele innych katastrof.
Nic z tych rzeczy nie znalazło się, rzecz jasna, w programie „zbawców świata”, oni mieli się koncentrować na oczyszczeniu ponurych i pozbawionych litości charakterów ludzi. A że szeptem powtarzano sobie, iż Marco, Móri i Dolg mają jeszcze znacznie większe zadania do spełnienia, to już całkiem inna sprawa. Najpierw serca ludzi!
Zresztą już samo to nie należało do najłatwiejszych. Jak bowiem rozpylić niezwykłą substancję Madragów nad tak ogromnym terytorium, i to w taki sposób, by każdy człowiek, absolutnie każdy, wchłonął przynajmniej kilka kropli? Jak dotrzeć do każdej jednostki na wszystkich kontynentach?
To był od dawna wielki problem Madragów. Teraz zdawało się, że został rozwiązany. Być może.
Dwaj Obcy, Faron i Erion, patrzyli, jak uzbrojeni po zęby wysłannicy Królestwa Światła, pełni zapału, w nastroju krucjaty wstępowali na pokłady gondoli, które miały ich przewieźć do bazy startowej.
– Tak patrzę na Joriego i Sassę – powiedział Erion w zamyśleniu. – Czy oni nie są za młodzi na tę wyprawę?
– Jori jest w wieku pozostałych – odparł Faron. – Sprawia wrażenie niedojrzałego, ale to nieprawda. A Sassę też trzeba już uważać za osobę dorosłą. Znakomicie radziła sobie w Górach Czarnych, jest więc zaprawiona w bojach. Zresztą daliśmy im najłatwiejsze zadanie. Powierzyliśmy im odpowiedzialność za stosunkowo spokojne części Ameryki Południowej: Urugwaj, Chile i Argentynę aż do Ziemi Ognistej. Dotychczas nie było tam żadnych problemów.
Umilkli obaj. Byli niewiarygodnie przystojni i pociągający na swój osobliwy sposób, jak to Obcy, stali jeszcze długo i patrzyli, jak ostatni uczestnicy wyprawy wchodzą na pokład.
W końcu Erion powiedział:
– Ktoś musi się przecież podjąć innych obowiązków.
– To się samo ułoży – uciął Faron. – To akurat ostatnia sprawa. – Po chwili westchnął. – Bardzo mi się nie podoba, że musiałem ich zostawić własnemu losowi na powierzchni Ziemi. Powinienem być z nimi, martwię się o wszystkich.
Erion spojrzał na niego spod oka.
– A zwłaszcza o kogoś jednego?
Faron zbył tę uwagę.
– Nie mogliśmy się jednak tam wyprawić, żaden z nas. Jesteśmy zbyt egzotyczni, zbyt się różnimy…
– No właśnie, ale na szczęście, w razie czego, mamy z nimi kontakt radiowy.
– Dobre i to – powiedział Faron głucho.
Żaden z nich nie wiedział, że miejsce, do którego właśnie wysłali Sassę i Joriego, najbardziej ze wszystkiego przypomina gniazdo os.
W bazie startowej grupa musiała się rozdzielić. Uczestnicy w mniejszych zespołach udawali się w różnych kierunkach, lecieli więc w różnych rakietach, prowadzonych przez Strażników. Wszyscy siedzieli w milczeniu, spięci, czuli, jak pędzące rakiety wbijają ich w fotele, gdy ze świstem mknęły w stronę ziemskiej skorupy. Każde z nich pragnęło w duchu pozostać razem z innymi, jak zawsze, teraz zostali samotni, nagle opuszczeni, pozostawieni własnemu losowi i przerażeni tym, co ich czeka u kresu podróży. Wszyscy wbili sobie dobrze do głów wszelkie instrukcje, ale przecież wiele może się zmienić albo pójść nie tak jak trzeba.
Tak strasznie mało wiedzieli.
Kiedy jednak już znaleźli się w rejonach, gdzie mieli pracować, wszyscy doznali tego samego uczucia. Ogromnie zdumieni wydali niemal jednobrzmiący okrzyk:
– Jak mało zniszczony jest ten świat! Oczekiwaliśmy raczej wyschłej, martwej ziemi i cywilizacji w ruinie!
Strażnicy przyjmowali to z uśmiechem:
– Oglądaliście za dużo filmów science fiction w rodzaju „Mad Max” i temu podobnych. Musicie też pamiętać, że lądujemy w stosunkowo rzadko zaludnionych miejscach, gdzie naturę przeważnie pozostawiono w spokoju. Przeważnie… bo dostrzegamy jedynie powierzchnię zjawisk i lepiej nie wiedzieć, jak jest naprawdę. W innych rejonach zniszczenia są znacznie większe. No cóż, pozostaje nam życzyć wam powodzenia!
W chwilę później wysłannicy zostali sami w obcym świecie.
Tych, którzy nigdy nie byli na powierzchni, zdumiewało wszystko. Błękitne niebo. Wiatr. Wegetacja. Księżyc i gwiazdy, kiedy nastała noc. Mróz w jednych okolicach, upały w innych.
Piękno.
Nie przypuszczali, że świat zewnętrzny ma do zaoferowania tyle niewiarygodnej urody. Były widoki wywołujące w patrzących ból, jakiś niewytłumaczalny smutek. Jakby planeta już teraz została pozbawiona łudzi i zwierząt, pusta i wymarła krążyła w gwiezdnej przestrzeni, choć to już nikomu na nic się nie zda.
Wiedzieli jednak, że przynajmniej ludzi można jeszcze na Ziemi spotkać, i to całkiem sporo. Ludzi dobrych i ludzi złych. To właśnie złymi polecono im się zająć. Przemienić ich w wartościowe jednostki.
Nie jest to łatwe zadanie, o, nie!
Jori i Sassa zostali wysadzeni nad fantastycznie pięknym niedużym jeziorkiem w Andach, na terenie Argentyny, w tak zwanej Srebrnej Krainie. Przez chwilę stali oboje bez słowa i podziwiali nowy dla siebie widok.
Mam czuć się dumny czy raczej upokorzony? zastanawiał się Jori. Dlaczego mnie zawsze powierzają zadania razem z Sassą? Czy nie wart jestem tego, by pracować z dorosłymi, czy też dlatego, że w tej parze ja jestem dorosły i silny, a ona może mnie podziwiać?