Judy wyszła ze swojego pokoju i zbliżała się do niego między kwitnącymi w patio pelargoniami. Zdumiona patrzyła na swego męża.
– Mogę przecież pojechać sama.
– Czy silnik w samochodzie się nie zatarł?
– Tak, wczoraj. Pojęcia nie mam, co się stało.
– No widzisz. Ale masz przecież prywatnego szofera i powinnaś korzystać z jego usług. Musisz porozmawiać z burmistrzem w moim imieniu. To nasz człowiek, jak wiesz, ale ja sam jechać do niego nie mogę. Wciąż jeszcze w policji siedzą jacyś imbecyle, którzy niczego nie rozumieją.
Judy zawsze, kiedy patrzyła na swego męża, czuła, że nogi się pod nią uginają. Takiego uwodzicielskiego wdzięku, takiej władzy i takiego bogactwa często się przecież nie spotyka!
Po krótkiej wymianie zdań, którą Jack zakończył grzmotnięciem pięścią w stół, Judy ustąpiła.
– Ale wezmę ze sobą Alteę, ona prawie nigdy nie wychodzi. Przejdziemy się trochę po sklepach.
Twarz Jacka poczerwieniała. Przez chwilę nie znajdował słów, w końcu jednak zmusił się do spokoju i powiedział:
– Nie ma czasu, żeby czekać, aż się młoda dama ubierze, siedzi przecież w basenie. Pospiesz się, bo burmistrz się zniecierpliwi. Tu są papiery.
Dostała grubą kopertę, po czym Jack się odwrócił i odszedł. Judy stała jeszcze przez chwilę, a potem niepewnie wyszła z domu.
Devlin już na nią czekał z samochodem. Jak zawsze Jack ustalił wszystko z góry, pomyślała. Zawsze jest taki troskliwy.
7
Jak przystało damie z wyższych sfer, Judy usiadła na tylnym siedzeniu. Niech sobie Devlin będzie adwokatem jakim tylko chce, jej nie wypada siedzieć z przodu.
A zresztą, adwokacka kariera Devlina była krótka. Bardzo szybko ujawnił skłonność do niezbyt eleganckich metod postępowania, teraz jednak przebywał i poza granicami swego ojczystego kraju i znakomicie pasował do stajni Jacka. Kiedy chciał, potrafił odgrywać eleganckiego człowieka, gdy jednak na chwilę przestał na siebie uważać, natychmiast wyłaził z niego ordynarny prostak.
Dzisiaj był ubrany jak przystało na wyjazd do miasta.
Judy siedziała i patrzyła przez okno na przerażająco pusty, wymarły krajobraz. Jack jest naprawdę fenomenalnie zdolny, że potrafił w takiej okolicy stworzyć ów raj, w którym żyją.
Jack… poczuła ciepło pod skórą i niepokój w sercu. Jaka wspaniała partia jej się trafiła po śmierci pierwszego męża! Tamten też nie był zły, w żadnym razie, był prawdziwą wielkością w bostońskim towarzystwie, a tak bogaty, że nawet nie znał wszystkich swoich aktywów, aż do końca, kiedy nagle wszystko zaczęło się sypać. Jako mąż jednak był, niestety, nudny, to Judy musiała przyznać, i jako kochanek też nie nadzwyczajny. Zwłaszcza jeśli porównać jego dokonania z możliwościami Jacka. Ten wdarł się w jej życie niczym burza, okazywał jej takie uwielbienie, że była kompletnie oszołomiona. Poza tym wiedziała, że jest niesamowicie bogaty i posiada nieprawdopodobne wpływy. Układny, elegancki świat Judy zaczął się chwiać, nie wiedziała, co ma robić, w jego obecności była jak z galarety, wystarczyło, że usłyszała jego imię, a traciła panowanie nad sobą. Był po prostu samcem!
I oto nieoczekiwanie zmarł jej mąż. Zginął w wypadku samochodowym. Judy była rozdarta między uczuciem ulgi a okropnymi wyrzutami sumienia. Wtedy Jack był przy niej nieustannie i pocieszał ją. Odnosił się też fantastycznie do Altei, która miała wówczas trzynaście lat.
Pamiętała tamten moment, kiedy Jack i ona po raz pierwszy przekroczyli granicę „tego, co wypada”. Dopiero od dwóch miesięcy była wdową, ale nie byli w stanie przeciwstawić się pożądaniu. Wtedy to Judy dowiedziała się, czym może być miłość fizyczna.
Pełen czułości uśmiech Judy zgasł pod wpływem niepokoju. W ostatnim czasie Jack jest dziwnie nieobecny. Czyżby borykał się z jakimiś problemami w interesach? A może to nieodpowiednie zachowanie Altei tak go irytuje?
Judy powinna mu kupić coś naprawdę ładnego, to może znowu się do niej uśmiechnie w ten taki podniecający, obezwładniający sposób.
Nagle drgnęła.
– Czy to właściwa droga? Dlaczego jedziesz w tym kierunku?
Devlin widział jej twarz w lusterku. Powiedział, że ma zabrać coś dla Jacka z kopalni, to nie potrwa długo.
Mam nadzieję, pomyślała Judy i znowu opadła na siedzenie.
Co to za okropna okolica. Taka nieludzka, bezlitosna, całkowicie obojętna wobec wszystkiego, co próbuje tutaj żyć. Judy nienawidziła tej martwej pustyni otaczającej hacjendę śmiertelnym pierścieniem.
Teraz starannie, z grymasem obrzydzenia strząsnęła z ubrania pył, który przedostawał się do środka przez szparę w oknie. Wygładziła swój piękny jedwabny kostium w kolorze piasku. Jack nalegał, by właśnie tak ubrała się na wizytę u burmistrza. „Ale on się zlewa w jedno z kolorem pustyni”, odpowiedziała ze śmiechem, lecz zrobiła, jak Jack sobie życzył.
Mimo otaczającej ją zewsząd martwoty nie tęskniła za Bostonem. Większość przyjaciół odwróciła się od niej, kiedy ponownie wyszła za mąż. To bardzo nieładnie z ich strony, widocznie byli bardziej przyjaciółmi jej zmarłego męża niż jej. Tu jednak żyło jej się dobrze, czuła się bezpieczna, strzeżona przez silnych mężczyzn. W miastach panowała coraz większa przestępczość, rządzili kryminaliści, trudno było bezpiecznie poruszać się po ulicach nawet w biały dzień. Mało kto odważył się wyjść z domu bez uzbrojonej eskorty. Zresztą i we własnym domu nikt nie był pewien dnia ani godziny.
Judy bardzo dobrze wiedziała, że niektórzy z ludzi odwiedzających Jacka stoją po niewłaściwej stronie prawa. To jednak czyniło go w jakiś sposób jeszcze bardziej interesującym. Zresztą w dzisiejszych czasach każdy musi zaciekle walczyć o własną egzystencję, czyż nie? Nie żeby uważała Jacka za gangstera, nic podobnego, ale od czasu do czasu bywał pewnie zmuszony robić interesy z ludźmi, jakich wolałoby się nie znać. Sam tak kiedyś powiedział, kiedy zwróciła uwagę na wygląd jednego z gości. Tacy ludzie stanowili jedynie ogniwa pośrednie, chłopcy na posyłki, nic więcej. Wszystkie jego ważne interesy były, rzecz jasna, najzupełniej uczciwe.
Judy nigdy się nie mieszała do interesów Jacka.
Uff! Ależ wyboista droga! A poza tym, czy kopalnia jeszcze działa? Przecież miała być zamknięta… Tym razem Jack nie pomyślał chyba o niej, dlaczego kazał Devlinowi jechać do kopalni akurat teraz, z nią? To w ogóle do niego niepodobne…
Powinna jeszcze raz porozmawiać z Alteą, nakłonić córkę, by zaczęła cenić Jacka, odnosić się do niego bardziej przyjaźnie, wtedy nastrój w domu się poprawi. Bo co by to było, gdyby Jack stracił cierpliwość i zażądał, żeby Altea się wyprowadziła?
Przez ułamek sekundy Judy była pewna, że to najlepsze rozwiązanie, ale zaraz doznała wyrzutów sumienia.
Nie, nie, tak nic można, Judy jest dobrą matką, nikt nie może zaprzeczyć!
Samochód się zatrzymał, byli na miejscu. Kilka porzuconych starych rynien, to niemal wszystko, co zostało z dawnej kopalni. Potwornie samotne miejsce.
– Wysiadaj! – zarządził Devlin.
– Co takiego?
Devlin się odwrócił.
– Powiedziałem, wysiadaj! Natychmiast!
– Dlaczego? Czy z samochodem coś nie w porządku?
– Z samochodem? Nie.
– W takim razie nic rozumiem…
Devlin bez słowa wysiadł z samochodu i gwałtownym szarpnięciem otworzył jej drzwi.
– Nie, Devlin, coś ty! To najgorsze, co… załatw szybko, co masz załatwić, zabieraj, co trzeba, i jedźmy z tego zapomnianego przez Boga i ludzi miejsca!
Złapał ją za ramię i wyciągnął z samochodu, mimo że się opierała. Na zewnątrz upał był dławiący.