Выбрать главу

– Altea, stałaś się taka piękna! A ja jestem strasznie samotny. Twoja matka weszła w taki wiek, że… nie chce już ze mną dzielić loża.

– Muszę iść.

– Zaraz pójdziesz, ale najpierw ja dostanę całuska. Jesteś przecież moją córką.

Po chwili zmienił ton.

– Ja wiem, że ty tego chcesz.

Wyrywała się, nie chciała pozwolić, żeby jej dotknął wargami.

– Altea, ja ciebie pragnę – wyznał lekko zachrypniętym głosem, który prawdopodobnie miał brzmieć bardzo seksownie. – Przecież widzisz, że ciebie pragnę, prawda?

Przyciskał ją tak mocno, że nie mogła tego nie czuć. Zrobiło jej się niedobrze, to upokarzające!

– Puść mnie!

– Nie, nie – szeptał, ściskając ją coraz mocniej ramieniem, drugą ręką złapał jej dłoń.

– Tutaj, dotknij tu! Ja cię nauczę wszystkiego o misteriach miłości.

Był tak podniecony, że oddychał ze świstem.

– Nie wygłupiaj się, wiem, że mnie pragniesz.

– Wynoś się do diabła! – wrzasnęła. – Puść mnie, ty perwersyjny stary dziadu! Wszystko opowiem mamie!

– Spróbuj! – syknął z rozjarzonymi oczyma, nie był już w stanie nad sobą panować. – Myślisz, że cię wysłucha? Altea… nikt nie umie kochać tak jak ja, wszystkie kobiety to mówią!

Loman rozpiął do końca szlafrok. Pod spodem niej miał nic. Zmusił jej rękę, żeby ujęła jego członek, miał nadzieję, że to ją podnieci i skłoni do uległości.

Przeliczył się jednak, jeśli chodzi o własną siłę oddziaływania na młode dziewczęta. Altea wpadła we wściekłość, w tej sytuacji mogła zrobić tylko jedno. Szarpnęła twardy jak kamień członek z całej siły tak, że o mało go nie urwała.

Jack Loman wydał z siebie ryk niczym raniony tur, czuł nieznośny ból, puścił dziewczynę, która natychmiast wybiegła z pokoju, a potem z domu. Pędziła jak szalona przez wielki park. Wiedziała z doświadczenia, że brama jest strzeżona, ale przecież za wszelką cenę musiała wydostać się z hacjendy!

Zostały włączone syreny alarmowe, prawdopodobnie przez samego Jacka Lomana, słyszała przez megafony, jak wrzeszczy do strażników, którzy zewsząd biegli w stronę domu:

– Sprowadźcie mojego doktora, szybko, bo umieram! I złapcie tę przeklętą bestię, Alteę! Nie, nie sprowadzajcie jej tutaj! Zastrzelcie na miejscu!

Altea zatrzymała się na ułamek sekundy, żeby posłuchać, a potem znowu ruszyła przed siebie z sercem w gardle.

Dokąd? Przecież naprawdę nie miała się gdzie podziać. Zapalono wszystkie reflektory w parku i już słyszała ujadanie psów gończych. Zrozpaczona rozglądała się wokół.

W cieniu pod drzewami spostrzegła terenowy samochód. Altea nie umiała prowadzić, wiedziała tylko, jak włączyć silnik. To powinno na razie wystarczyć. Później zorientuje się, co dalej.

Na szczęście samochód był ustawiony we właściwym kierunku, przodem do szerokiej alei wiodącej ku bramie. Altea nie zastanawiała się długo, pobiegła w tamtym kierunku. Kluczyki samochodowe dawno już wyszły z użycia, dziewczyna odnalazła przycisk startowy. Jeszcze raz dopisało jej szczęście, bo samochód nie był Zamknięty. Bogu niech będą dzięki!

Włączyła starter i przejechała na skos przez trawnik i klomby, przepraszając w duchu zniszczone kwiaty, znalazła się na drodze do bramy. Musi ją pokonać, to jest gra o życie!

Dobrze wiedziała, że bramy nie można otworzyć nie znając kodu i że jest ona z obu stron chroniona przewodami pod napięciem. Strażnicy już stali pośrodku drogi z bronią gotową do strzału. I w tych głupkowatych maseczkach na twarzach.

Altea przypominała sobie niejasno czyjeś powiedzenie, że samochód może uchronić człowieka od uderzenia pioruna, nie wolno tylko dotykać żadnej metalowej części. Miała nadzieję, że to samo odnosi się do elektryczności w ogóle. W takim razie może zdoła sforsować bramę? Musi tylko zwiększyć prędkość.

Przycisnęła pedał gazu do samej podłogi. Kurczowo zaciskała ręce na kierownicy i kuliła się na odgłos kul uderzających w szyby samochodu. Nie mogły jej jednak wyrządzić nic złego, samochód był pancerny.

Altea gwałtownie poderwała nogi w górę, zacisnęła powieki i z rozpędem wpadła na bramę. Rzuciło nią mocno wprzód, słyszała wrzaski odskakujących strażników i łoskot żelastwa, gdy samochód zderzył się z bramą. Zaiskrzyło się, tu i ówdzie buchał płomień, ale jechała widocznie z dostatecznie dużą prędkością, bo znalazła się po drugiej stronie.

Powoli docierało do niej, że jest na drodze i że ma sporą przewagę nad strażnikami, którzy musieli wyprowadzić swoje samochody.

Przez chwilę wszystko układało się znakomicie. Żebym tylko dojechała do miasta, modliła się w duchu. Tam będę mogła się ukryć, myślała. Ale droga stawała się niemożliwie kręta. Altea przejeżdżała;, obok kaktusów, wielkich kamieni, raz droga wiodła przez wzniesienie, to znowu opadała w dół, dziewczyna zaczynała tracić kontrolę nad samochodem, bala się jednak zmniejszyć prędkość, w końcu wypadła z drogi, na piaszczystą pustynię.

Widziała wysokie skały, zbliżające się ku niej w wielkim pędzie, na szczęście zdążyła nacisnąć hamulec przynajmniej na tyle, że zderzenie nie okazało się brzemienne w skutki. Dla niej. Bo dla samochodu owszem – odmówił wszelkiego posłuszeństwa.

Altea wyczołgała się z wraka i zaczęła uciekać. Słyszała odgłos samochodów startujących spod hacjendy, widziała też ich światła, sama jednak znajdowała się dalej, niż początkowo przypuszczała.

Żeby tylko nie zaczęli mnie szukać z helikoptera, myślała półprzytomna ze strachu, to mam jakieś szanse. Jest tak ciemno, że nie znajdą mnie na tej pustyni, a wygląda na to, że nie wzięli psów.

Dotarła rzeczywiście bardzo daleko, widziała nawet światła miasta na wybrzeżu, chociaż dzieliła ją od niego jeszcze wielka odległość…

Potykała się i ślizgała, uderzyła się boleśnie, ale nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Łzy ją oślepiały, ale to nie miało wielkiego znaczenia, bo w ciemnościach i tak mało co widziała. Miała w głowie tylko jedną myśclass="underline" muszę odejść jak najdalej od drogi!

Biegła więc dalej zapłakana, kulejąca, podrapana, zakrwawiona i wystraszona.

Biegła i biegła.

I nagle… straciła oddech. Czuła rozrywający ból w piersiach i nie była w stanie złapać powietrza.

Serce! W panice zapomniała o swoim słabym sercu. Nie wolno go było narażać na wysiłek fizyczny i zbyt wielkie wzruszenia.

Dzisiaj dostarczyła mu aż nadto i jednego, i drugiego.

Chwyciła się za piersi i opadła na kolana. Próbowała ułożyć się najwygodniej, ale tu nie było wygodnych miejsc, wszędzie wyschła, kamienista ziemia.

Oddech był ciężki niczym ołów. Tabletki…

Nie zabrała z domu żadnego lekarstwa.

Altea nie musiała obawiać się helikoptera, tę maszynę zabrał sam Jack Loman. Był przerażony i rozhisteryzowany, przyrodzenie opuchło mu strasznie, a wezwany lekarz, który zawsze znajdował się na terenie posiadłości, nie mógł wyjść z podziwu i zastanawiał się głośno, jak mogło dojść do takiego okaleczenia.

Gdyby Jack miał więcej siły, zdzieliłby go w twarz za te słowa. Nie poprawiły mu też humoru dowcipy doktora w rodzaju: tylko słonica mogłaby teraz mieć z ciebie pożytek. Jack zdołał jedynie wybąkać coś na temat helikoptera i że musi natychmiast jechać do szpitala!

Doktor zorientował się, że hacjendę ogarnia chaos, i postanowił jechać razem z chlebodawcą. Szczury uciekają z tonącego okrętu.

Wielu bardzo chętnie by się z nimi zabrało. Bo jeśli Altea dotrze do miasta, to rozpęta się tu piekło. Ale Devlin był bezlitosny, brutalnie spychał wszystkich, którzy chcieli wejść na pokład. Tylko doktor, pilot i dwaj najbliżsi ludzie Lomana, Ross i Devlin, mogą towarzyszyć szefowi.