– Zaczekaj, tam na dole coś się dzieje. Zejdźmy troszkę niżej. Daj mi noktowizor, Sassa.
Obserwowali hacjendę, każde przez swój aparat.
– Widziałam, jak strasznie zaiskrzyło się w bramie, kiedy przejeżdżał tamtędy samochód…
– Widzę ten samochód. Ale kierowca jakiś kiepski, nie potrafi utrzymać się na drodze.
– On ucieka, ścigają go. Chcę zobaczyć to dokładniej. Uff, znowu księżyc się schował. Czy nie mógłbyś mieć więcej chęci do współpracy, ty blady leniu? No, niech tam, noktowizory nam wystarczą.
– O rany, teraz pędzi prosto na skały! Na szczęście prześladowcy nie zauważyli, że on zjechał z drogi… tak mi się zdaje.
– Wyszedł z tego, patrz, wyłazi z samochodu. Ale… Czy to kobieta?
– Tak, o mój Boże, ona się zatacza, potyka o kamienie.
– Bo nie ma noktowizora jak my. Co robić, Sassa?
– Przecież nie wolno nam interweniować… – powiedziała niepewnie. – Ale…
– Poczekamy, co z tego wyniknie – zadecydował Jori.
Gondola zastygła w powietrzu. Widzieli, że paru prześladowców zostawiło swoje samochody na drodze, a sami rozbiegli się po nierównym terenie. Na razie biegli w złym kierunku, ale Jori i Sassa nie wyobrażali sobie, by kobieta mogła im uciec.
– Ona sprawia wrażenie bardzo młodej – mruknęła Sassa z noktowizorem przy oku.
– Tak, jest bardzo młoda. Och. Zatrzymała się.
– Ona źle się czuje. To coś więcej niż zmęczenie, Jori, ona wygląda na chorą!
– Zdecydowanie tak. Patrz, upadła, a prześladowcy są niebezpiecznie blisko. Schodzimy w dół.
– Dziękuję ci – szepnęła Sassa.
Należało działać szybko. Dostali wyraźny i bardzo stanowczy rozkaz, by unikać pokazywania ludziom gondoli. Dopóki wykonują swoją misję w tajemnicy, mogą się poruszać swobodnie. W przeciwnym wypadku ryzykowali, że zostaną zaatakowani przez lotnictwo różnych krajów.
Teraz jednak znajdowali się w przymusowej sytuacji.
Jori, który był jednym z najlepszych pilotów gondoli w Królestwie Światła, po Tsi – Tsundze, rzecz jasna, wykonał wspaniały manewr lądowania. Wyskoczyli oboje z Sassą i wnieśli dziewczynę na pokład, bo była to naprawdę bardzo młoda dziewczyna. Miała sine wargi i oddychała z wielkim trudem, ale na bliższe oględziny nie było na razie czasu, gondola znowu uniosła się lekko w górę.
Dziewczyna leżała z zamkniętymi oczyma. Wargi poruszały się i Sassa pochyliła głowę.
– Tabletki…
Nie był to nawet szept, po prostu tchnienie.
– Gdzie one są? – zapytała Sassa.
– W domu.
– W hacjendzie? Czy mamy je zabrać?
Twarz chorej wykrzywił grymas strachu.
– Nie, nie – jęknęła. – Niebezpiecznie. Mordują!
– Masz chore serce?
– Tak. Blue baby.
– O rany – jęknęła Sassa. – Jori, co my zrobimy?
Otrzymała polecenie skontaktowania się ze Strażnikami z wielkiej gondoli. Uczyniła to natychmiast i zakończyła swoją informację:
– Przeszliśmy, oczywiście, przed wyjazdem kurs pierwszej pomocy, ale z tym przypadkiem nie damy sobie rady. Tutaj potrzebne są specjalistyczne lekarstwa. Musimy ją odwieźć do szpitala, chyba żeby Marco…
Strażnik, z którym rozmawiała, przerwał jej.
– To niepotrzebne. Przyjechał do nas Jaskari, zamienił Telia, który ma pilne sprawy w Królestwie Światła. Jaskari jest przy mnie, już ci go daję. Marco i tak jest bardzo zajęty.
Z wielką ulgą Sassa wysłuchała poleceń Jaskariego, co ma robić z chorą do jego przyjazdu. Zapewnił, że wyrusza natychmiast.
Jori przejął od niej telefon.
– Jaskari, wylądujemy kawałek stąd. Jest jeszcze coś, co koniecznie musimy sprawdzić, tu się dzieją jakieś ponure sprawy. Sassa będzie utrzymywać z tobą łączność i podawać ci namiary. Ale spiesz się, z dziewczyną jest bardzo źle.
Jaskari tymczasem już był w drodze, Sassa przeprowadziła go przez przełęcz Cumbre i kierowała go w stronę pustyni.
Potem zwróciła się do Joriego.
– Wiem, co masz na myśli. To bardzo dobrze, bo strasznie mnie ten widok niepokoił.
– Mnie też. To było chyba gdzieś tutaj, prawda?
– Tak – Sassa rozglądała się po okolicy. – Tam, przy tej zawalonej szopie.
– Twoje kamienie podeszły bliżej – zauważył Jori cierpko. – Chyba miałaś rację.
Schodzili w dół. Przez noktowizory widzieli dokładnie, że na ziemi istotnie siedzą sępy i że podeszły one strasznie blisko tego przedmiotu leżącego na drewnianej płycie.
– O rany boskie! – zawołała Sassa. – Jeszcze jedna kobieta! Naga. I potwornie spalona przez słońce. Chyba nie żyje, to niemożliwe.
– Sępy czekają – powiedział Jori.
– No tak, to jest jeszcze nadzieja.
Kiedy gondola wylądowała, ciężkie ptaszyska zerwały się do lotu. Poruszające się ze świstem skrzydła przypominały im potworne bestie z Gór Czarnych.
Uratowana dziewczyna leżała bez oznak życia na jednej z ławek w gondoli. Chyba nie słyszała, o czym rozmawiają.
– Zostań tu przy niej – powiedział Jori, otwierając drzwi. – Sam to załatwię.
– Masz – powiedziała Sassa, podając mu pelerynę. Jori skinął głową i natychmiast okrył nieszczęsną istotę leżącą na desce.
Była starsza od tamtej, musiała być bardzo piękna, ale teraz twarz miała poparzoną i spuchniętą. Popękane wargi nie poruszały się, rozpalone oczy jednak przemawiały wyraźnie. Kiedy Jori porozcinał więzy, udało jej się wykrztusić:
– Moja córka! Ona jest sama w hacjendzie…
– Myślę, że twoja córka jest tutaj – uspokoił ją Jori. – Ale ona potrzebuje pomocy. Jak najszybciej.
Rozgorączkowane oczy patrzyły na niego w mroku:
– Atak serca?
– Tak. I nie ma lekarstwa. Ale pomoc jest już w drodze. Widzę, że leży tu twoje ubranie, weźmiemy je.
– Dziękuję – wyszeptała. – Ale…
Zrozumiał, o co jej chodzi.
– O naszym pojeździe porozmawiamy później – uśmiechnął się. – Teraz musimy stąd znikać. Natychmiast! Bo już słychać helikopter. Widać też jego światła!
We wzroku kobiety malowało się przerażenie.
– Szybko! Uciekajmy! Musimy ratować mojego męża. Wszyscy ludzie go zdradzili. A moja córka chciała mi go odebrać, czy możecie to zrozumieć?
10
Helikopter leciał ponad drogą, kierował się w stronę miasta. Loman chciał mieć absolutną pewność, że Altea została pojmana i zgładzona.
W końcu maszyna zawisła w powietrzu ponad sześcioma ludźmi, którzy ścigali dziewczynę. Nie było czasu na lądowanie, należało jak najszybciej stąd odlecieć, więc Jack musiałby zejść po linowej drabince, którą mu spuszczono, a potem wejść z powrotem. Nie bardzo jednak mógłby się wspinać o własnych siłach, był półprzytomny z bólu oraz od środków uśmierzających. Chciał zerwać maskę z twarzy, ale nawet tego nie potrafił sam zrobić.
– Co? Nie złapaliście jej? – ryczał Devlin przez telefon komórkowy. Loman zadrżał. Sam nie mógł się z nikim porozumiewać, kiedy wciągnięto go na pokład helikoptera, leżał i jęczał z bólu. Lekarstwa okazały się niewystarczające, oszołomiły go, ale bólu nie usunęły.
W megafonie rozległ się głos jednego ze ścigających:
– Już ją prawie mieliśmy, Fiorelli i ja. Szczerze powiedziawszy, to widzieliśmy, że ona ma atak serca, może nawet już nie żyje.
– Co to za gadanie? Co się z nią stało? Co to znaczy, że może już nie żyje? Uciekła wam, czy jak?
– Ona została zabrana!
– Zabrana?
– Tak. Przez jeden z tych tajemniczych pojazdów, taki jak te, co to je widziano nad Afryką. Takie coś podobne do łodzi. Zabrali dziewczynę i pojazd wzbił się w powietrze jak kula z taką prędkością, że nasze strzały ich nie dosięgły.