Выбрать главу

Wrzask z dołu:

– Przeszukajcie dokładnie cały dom! Każdy kąt. Nie wolno pominąć ani jednego pomieszczenia!

Nellie czuła bicie serca w gardle, krew pulsowała jej nawet w opuszkach palców, błyskawicznie dopadła na bosaka do wewnętrznych schodów skrzydła, w którym znajdowała się jej izdebka. Dosłownie sfrunęła w dół, wciąż słyszała groźne głosy w pokojach przed sobą, odnalazła zejście do piwnicy i zamknęła drzwi akurat w momencie, kiedy ktoś wszedł do kuchni.

Przez chwilę stała na szczycie piwnicznych schodów i nasłuchiwała, półprzytomna ze strachu. Potem tak cicho, jak tylko mogła, zsunęła się po stopniach. Na dole pobiegła szybko przez długie korytarze piwnicy, aż dotarła do miejsca, które znała najlepiej, tam gdzie znajdował się jej sprzęt do sprzątania. Cuchnęło tam odchodami, kocimi siuśkami i chlorem czy czymś takim, czego sama przez cały dzień używała do czyszczenia. Znajdowała się też tutaj stara drewniana wygódka, przeznaczona dla robotników. Nellie uniosła pokrywę i wsunęła się do środka, głęboko, w kąt pod długim sedesem, i próbowała nie zwracać uwagi na potworny smród. Najwyraźniej bardzo dawno temu nikt tej wygódki nie używał, bo cała zawartość zaschła na kamień, ale jednak była, z gnijącym papierem i w ogóle.

Nellie nie miała czasu zastanawiać się nad tym, jak będzie wyglądać, jeśli jeszcze kiedykolwiek wyjdzie stąd żywa.

Dzwoniąc zębami, rozdygotana, siedziała niczym mysz, słyszała kroki chodzących po kuchni ludzi i dwa głosy rozmawiające o sprawach, które sprawiły, że oczy mało nie wyszły jej z orbit.

11

Jori i Sassa spotkali Jaskariego w połowie drogi.

Jeden ze Strażników pilnujących zapasów przywiózł go tutaj w małej, szybkiej gondoli, takiej, która mknie w powietrzu i znika, zanim się zdąży odwrócić głowę, żeby na nią spojrzeć.

Znajdowali się w granicach Chile, w dalszym ciągu wysoko, i w gondoli Joriego zrobiło się dość ciasno, ponieważ ze względu na górski wiatr nikt nie mógł przebywać na zewnątrz.

– No to rzeczywiście, spotkała was nie byle jaką przygoda – powiedział Jaskari tym swoim ciepłymi dającym poczucie bezpieczeństwa głosem. On i towarzyszący mu Strażnik dowiedzieli się sporo o ich przeżyciach po drodze, przez system komunikacyjny, a Jori, jak zawsze, bardzo swoją opowieść ubarwił. Tym razem jednak mniej niż zazwyczaj, nie było to potrzebne. – Uratować dwie kobiety za jednym zamachem to naprawdę nieźle – chwalił rosły Fin.

– Mam nadzieję, że te dranie nas nie zauważyły – powiedziała Sassa. – Tym razem możemy dziękować księżycowi za to, że się schował.

Czuła się dosyć marnie. Podczas ostatniej części podróży Jori koncentrował się na biednej Altei, więc ona musiała zajmować się gondolą. A teraz opowiadał wszystkim, jaka to miła jest uratowana dziewczyna i jaka by to była szkoda, gdyby umarła, zanim dotarł do nich Jaskari. Matka dziewczyny leżała spokojnie. Była śmiertelnie zmęczona i kiedy niebezpieczeństwo minęło, zasnęła albo też straciła przytomność. Teraz wszyscy zajmowali się Alteą.

Mężczyźni bywają niekiedy bardzo kiepskimi psychologami. Potrafią zdeptać dziewczęce serce, bo obchodzą ich tylko własne pragnienia i zainteresowania, myślała nieszczęśliwa Sassa.

Dobrze było wiedzieć, że w gondoli pojawił się ktoś posiadający autorytet. Jaskari spokojnie zajął się wszystkim. Altea z takim zaufaniem wpatrywała się w niego, że po jakimś czasie Jori zaczął przypominać jednego z tych małych, zielonkawych trolli, wciąż niezadowolonych, zazdrosnych o wszystko i wszystkich.

Sassa odczuwała złośliwą radość.

Tak poważnego ataku Altea nie miała od wielu lat. Zawsze nosiła przy sobie lekarstwo i zażywała je, gdy tylko uznała, że podjęła zbyt wielki wysiłek.

Jeszcze niedawno była pewna, że umrze. Wiedziała, że gwałtowne wciąganie powietrza dawało się we znaki płucom, a to bardzo źle. Gdyby to powtarzało się przez dłuższy czas, doszłoby do ich uszkodzenia, co jednak miała zrobić. Tak strasznie nie chciała rozstawać się z życiem.

Zdawała sobie mimo wszystko sprawę, że znalazła się w prawdziwym niebezpieczeństwie nie tylko z powodu choroby. Ci mężczyźni, którzy ją ścigali, na pewno zamierzali ją zabić.

I oto wydarzyło się coś absolutnie niewiarygodnego. Wciąż jeszcze nie miała pojęcia, kto ją uratował, Czy zabrało ją UFO? Nie, nie wierzy w takie zjawiska. Ale przecież spłynęli z ciemnego, nocnego nieba i zabrali ją, dwoje młodych, urodziwych i bardzo miłych ludzi. Tak, bo to są ludzie, a nie żadni Marsjanie.

Potem mogła myśleć już tylko o swoim bólu, walczyć o życie. Ten młody człowiek okazał się bardzo troskliwy, no a później…

Myśli Altei ogarnął mrok, do pojazdu została wniesiona mama! Dziewczyna leżała tak, że nie bardzo widziała matkę, wyczuwała jednak, że jest ciężko poszkodowana, nie tylko fizycznie. W końcu usłyszała szept:

– Musicie uratować mojego męża. Wszyscy go zdradzili. A moja córka zamierzała go uwieść.

O, mamo! Niemądra, uparta mamo, która nie chcesz niczego zrozumieć!

Potem jednak do gondoli, jak wybawcy nazywali, swój pojazd, wszedł ktoś jeszcze. Lekarz?

Dostrzegła też nienaturalnie wysokiego mężczyznę, ale nie miała odwagi odwrócić głowy, żeby mu się lepiej przyjrzeć. Lekarz, który pochylił się nad nią, był fascynująco przystojny, miał piękne blond włosy i niebieskie oczy, był taki silny, że wpadła w tę samą pułapkę, w której pogrążało się przed nią tysiące innych pacjentek: widziała w nim bohatera, księcia z bajki, wybawcę.

Bo rzeczywiście wybawcą się okazał. Od pierwszej chwili wiedział, co trzeba robić, i uwolnił ją od tego bolesnego oddechu, rozrywającego bólu w piersiach oraz od uczucia, że zaraz się udusi, a jej serce przestanie bić. Wszystko się uspokoiło, oddychała z łatwością, choć on jeszcze nie skończył, musiał zbadać ją gruntownie, za co Altea była mu po prostu wdzięczna.

Widziała, że podał towarzyszącej mu młodej kobiecie jakąś puszkę i polecił, żeby „posmarowała tę poparzoną kobietę”.

To musi chodzić o mamę. Biedaczka, co jej się stało?

Właśnie się odezwała, mówiła coś, jak to ona, rozpieszczona dama z towarzystwa, oczywiście, to mama. Ale co z jej głosem? Mówi jak zachrypnięta wrona.

– Dziękuję, żadne ciekawskie panienki nie będą mnie dotykać. Tylko doktor, jeśli mogę prosić!

Altea jęknęła, zawstydzona zachowaniem matki. Nigdy nawet na jotę nie zrezygnuje z tej swojej głupiej wyniosłości.

Sympatyczny doktor powiedział:

– Akurat teraz nie mam czasu, jeszcze nie udzieliłem pomocy twojej córce.

– Ale ja żądam…

– Dasz sobie tymczasem radę. Masz skórę stwardniałą od zbyt długiego opalania się, co teraz wyszło ci na dobre, bo wyjątkowo zniosła ten przymusowy pobyt w słońcu.

– Stwardniałą? – pisnęła urażona.

Młody chłopiec, Jori, natychmiast podbiegł do Judy z wodą i starał się ją napoić, ale ona nawet mu nie podziękowała.

– Musimy natychmiast polecieć do hacjendy – rozkazała. – Mój mąż znalazł się w rękach ludzi pozbawionych sumienia.

– Mamo, przestań! – jęknęła Altea.

– A ty milcz! Za moimi plecami próbowałaś uwieść mi męża, twojego ojczyma! Doktorze, ja i mój mąż zapłacimy sowicie, jeśli pan zrobi tak, jak mówię.

– Mamo! – wrzasnęła Altea. – Jack to potwór, tylko ty jedna nie chcesz tego widzieć! To on mnie atakował, nie odwrotnie.

– Kłamiesz! Jack by nigdy…

– Czy urywałabym mu członka, gdybym chciała się z nim kochać?

Matka milczała przez chwilę. Inni również. Musieli się otrząsnąć z szoku.

– Co ty mówisz? – wykrztusiła w końcu Judy.