– Z hacjendy wystartował helikopter mniej więcej w tym samym czasie, kiedy my opuszczaliśmy okolicę – wtrącił Jori. – Podsłuchaliśmy rozmowę przez radio.
– Zrobiliśmy coś więcej – dodała dziewczyna, nazywana Sassą. – Nagraliśmy tę rozmowę. Jak widzę, mamy tu do czynienia z rozbieżnością zdań między matką i córką. Myślę, że ta rozmowa rozwieje wątpliwości.
– Jezu! – rzekł Jori z podziwem. – Wyrażasz się strasznie dorośle, Sassa! No, ale posłuchajmy, bardzo proszę!
W aparacie odezwał się męski głos.
– To jest Devlin – wyjaśniła pospiesznie Judy Loman. – To diabeł. Prawdziwy diabeł, diabeł!
Jori wyłączył aparat.
– Czy to on przywiązał cię do tych drzwi na pustyni?
– Tak, a teraz zniknął i zostawił Jacka na pastwę losu!
Altea odniosła wrażenie, że matka nie chce mówić o tym, co się stało na pustyni. Było jednak wyraźne, że nienawidzi Devlina.
Przedtem odnosiła się do niego inaczej.
Jori ponownie włączył radio i usłyszeli głos Devlina. Rozmawiał z kimś nieznajomym, żadne imię ani razu nie padło, a Judy tego drugiego głosu nie rozpoznała. Devlin wyjaśniał, że Jack Loman jest w drodze i że powinni przygotować salę operacyjną, bo został poważnie ranny.
– O, Jack – jęknęła Judy. – Ranny?
Nieznajomy pytał o charakter rany.
– Chodzi o genitalia! – warknął Devlin ordynarnie.
Odezwał się jeszcze jeden głos.
– O, to Jack! – zawołała Judy przejęta.
Ale natychmiast cały zachwyt w niej zgasł. Loman wydał ochrypłym głosem rozkaz zamordowania swojej pasierbicy Altei, niezależnie od tego, gdzie ta diablica się znajduje. Mężczyzna po drugiej stronie zapytał, czy Lomanowi towarzyszy żona.
– Co? – wrzasnął Loman. – Ta stara, wysuszona harpia? Devlin się nią zajął. Tak, dostał ode mnie pozwolenie, żeby się zabawić z tą zarozumiałą damulką i zrobił to. Powiedział, że nie była to wielka przyjemność. A potem oddał ją sępom. Jeśli ją zechcą, bo to sama skóra i kości.
Loman przez cały czas mówił z wielkim wysiłkiem, najwyraźniej bardzo cierpiał, ale też myśl o zemście na swojej żonie i pasierbicy musiała mu sprawiać przyjemność. W głębi rozległ się ordynarny, szyderczy śmiech.
Lekarz imieniem Jaskari poklepał Alteę po policzku, a następnie poszedł do jej matki. Po drodze zwrócił uwagę Joriemu:
– Chyba trochę przesadziłeś, opowiadając im o tym wszystkim właśnie teraz, kiedy obie one w dosłownym i przenośnym sensie leżą.
– Chyba tak – przyznał Jori. – Ale byłem wściekły na koszmarną, zadufaną w sobie i taką niewdzięczną matkę. Przykro mi.
– Trochę za późno – bąknął Jaskari, ale w jego głosie nie było gniewu. – No i jak się pani czuje, pani Loman? Może obejrzymy teraz poparzenia?
Najwyraźniej uważała go za autorytet w tym gronie, bo poskarżyła się zachrypniętym głosem:
– Myślałam, że sięgnęłam już dna tam na tej pustyni. Ale i później niczego mi nie oszczędzono.
– Tylko nie próbuj płakać – poprosił Jaskari pospiesznie. – Skóra na twarzy tego nie lubi. Dostaniesz coś na sen, to ustąpią wszelkie cierpienia, i fizyczne, i duchowe.
– Kim wy jesteście? – zapytała Altea. – I skąd pochodzicie?
– Słyszeliście opowieści o skrapianiu ziemi życiodajnym deszczem?
– Tak. Czy to wy robicie?
– My stanowimy tylko niewielką grupę, część liczne – go zespołu, jest nas co najmniej czterokrotnie więcej…
Jaskari wezwał Strażnika. Ów wysoki Lemuryjczyk uśmiechnął się przyjaźnie do pań, ale Judy krzyknęła przerażona, a Altea wstrzymała oddech. Wszystko wokół niej zawirowało, po czym pogrążyła się w ciemnościach.
12
Jaskari ostrożnie smarował okaleczone ciało Judy. Przestała nareszcie odgrywać rozkapryszoną damę i rozszlochała się żałośnie. Bardzo to martwiło Jaskariego, ale nie był w stanie powstrzymać jej płaczu, który pochodził pewnie z głębi jej skołatanego serca.
– Czy nie powinniśmy dać jej do wypicia trochę eliksiru? – zapytał Jori cicho.
– Jeszcze nie teraz. Najpierw musi sobie jakoś poradzić z żalem i słusznym gniewem. I z rozczarowaniem, które musi być straszne. Chyba rzeczywiście kochała tego człowieka. Tego drania, należałoby raczej powiedzieć.
– Na to wygląda.
– Później napiją się eliksiru, i ona, i jej córka. Jori spojrzał na Alteę.
– Nie wydaje mi się, że akurat ona będzie potrzebować wiele kropel – powiedział z czułym uśmiechem. – O, znowu się budzi.
Nadal znajdowali się na przełęczy, trudno było lecieć z dwiema tak ciężko chorymi osobami na pokładzie.
Jaskari skończył opatrywać Judy i podał jej silny środek przeciwbólowy. Jej rozdzierający płacz nieco przycichł, więc mógł znowu skoncentrować uwagę na sercu Altei.
Usiadł przy niej. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, ona zapytała pospiesznie:
– Co teraz będzie… Dokąd nas wieziecie?
Jaskari uśmiechnął się i przywołał do siebie Strażnika.
– Nasz przyjaciel Zinnabar należy do innej rasy niż my. Ale jest samą dobrocią.
Przerwał mu ostry głos Judy:
– Jak widzę, różni go od nas nie tylko rasa.
– To nie ma znaczenia – wtrąciła pospiesznie Sassa. – Kilka naszych najlepszych przyjaciółek wyszło za mąż za Lemuryjczyków i wszystko układa im się znakomicie.
Naprawdę? zastanowiła się w duchu. Jeszcze żadna z nich nie urodziła dziecka, więc…
– Lemuryjczycy? – zapytała Altea z zainteresowaniem. – Czy to nie był taki legendarny lud, który żył na Ziemi przed tysiącami lat?
– Tak, to prawda – odparł Zinnabar i od tego zaczęła się wielka dyskusja na temat języka. Matka i córka były początkowo zbyt wstrząśnięte, by zauważyć, że ich gospodarze rozmawiają w kilku nieznanych językach, ale nie mają żadnych problemów z wzajemnym porozumieniem.
Jaskari przerwał debatę:
– O tych sprawach porozmawiamy później, kiedy będziemy mieć więcej czasu. Alteo – powiedział, zwracając się do dziewczyny. – Wada twojego serca jest bardzo skomplikowana, a ja nie mam pojęcia, czym cię leczono. Z drugiej strony zapas medykamentów, jaki mam przy sobie, jest ograniczony, jestem w stanie udzielić ci tylko doraźnej pomocy.
– Ale przecież było tak dobrze.
– Owszem, tylko że została mi jeszcze jedna dawka tego lekarstwa. Czy wiesz, jak się nazywało to, co zażywałaś?
– Oj – szepnęła i zaczęła się zastanawiać.
W ciszy, jaka teraz zapadła, rozległ się głos Judy:
– Lemury to są małpy.
Altea spojrzała skrępowana na zebranych.
– Mama nigdy nie panuje nad językiem, mówi, co jej przychodzi do głowy. Zawsze była po prostu piękna i uważała, że to wystarczy. Nie pamiętam, tyle było różnych nazw na pojemnikach z lekarstwami, naprawdę nie pamiętam. Wszystko dawał mi przecież lekarz mieszkający w hacjendzie. Właśnie dostałam od niego świeży zapas.
Jaskari skinął głową.
– Nie mogę wziąć za ciebie odpowiedzialności, nie mając lekarstw. Będziecie obie musiały pójść do szpitala, ale najpierw musimy pojechać do hacjendy.
– Nie! – krzyknęły jednocześnie i Judy, i Altea.
– Muszę porozmawiać z twoim lekarzem. W szpitalu będą pewnie chcieli jak najwięcej informacji. A skoro helikopter opuścił posiadłość, to chyba niebezpieczeństwo minęło?
– Devlin z pewnością wyjechał – powiedziała Judy. – Ale jest wielu innych. A ja teraz już nie wiem, na kim mogłabym polegać – zakończyła zmęczona.
– Musimy wykorzystać szansę, może się uda – postanowił Jaskari. – Tu chodzi przecież o życie Altei. I musimy się spieszyć, trzeba tam dotrzeć, dopóki jeszcze jest ciemno.