Było ich za dużo w gondoli Joriego, więc Zinnabar zabrał do swojej Sassę, co Jori przyjął z wielką ulgą. Teraz będzie mógł siedzieć przy Altei i nie słuchać złośliwych komentarzy Sassy.
Tak się zajmował chorą dziewczyną, że Jaskari musiał bardzo nad sobą panować, żeby się nie roześmiać. Jej matka, Judy Loman, znajdowała się w półśnie. Od czasu do czasu otwierała oczy i skarżyła się, jak bardzo jej źle.
Jaskari zwrócił uwagę na to, że nigdy nie zapytała, jaki naprawdę jest stan córki.
Zamiast tego pojawiały się różne warianty pytań na ten sam temat: „Czy pan myśli, doktorze, że moja skóra jeszcze kiedyś będzie znowu ładna?” albo: „Och, czuję, że powieki mam strasznie ciężkie. Chyba ich nie stracę?”
Mało zabawnie jest odpowiadać na tego rodzaju pytania.
– Spójrz, Sassa, w dole widać hacjendę! – wykrzyknął w pewnym momencie Jori. – Och, nie, przecież Sassy tu nie ma. To z przyzwyczajenia – tłumaczył.
Jaskari zauważył jednak, że chłopak ucichł i popadł w zamyślenie.
– Przez bramę przejeżdżają trzy wielkie ciężarówki pod plandekami – rozległ się w megafonie głos Sassy.
Spojrzeli na dół. Nawet Altea uniosła się i też patrzyła. Światło w bramie padało na przejeżdżające: kolejno samochody.
– Wygląda na to, że są wyładowane po brzegi ludźmi – stwierdził Jori. – Patrzcie, niektórzy wystawiają nogi na zewnątrz.
– Muszą się tam tłoczyć jak śledzie w beczce – dodał Jaskari. – Ewakuacja dokonuje się najwyraźniej w najgłębszej tajemnicy.
– W takim razie nie wystawialiby nóg. Teraz ostrożnie, nie schodź tak nisko, Zinnabar! – krzyknął Jori do drugiej gondoli. – Musimy zaczekać, aż samochody odjadą. Altea, ludzi jest strasznie dużo, czy myślisz, że oni wszyscy mieszkali w posiadłości?
– Na to wygląda? Ale co tam się dzieje?
Zinnabar zameldował:
– Hacjenda wydaje się być opustoszała. My z Sassą schodzimy na dół.
– My również.
„My z Sassą”, pomyślał Jori ze złością. Co za poufałość! Dziewczyny z ich grupy mają skłonność do Strażników. Czyli do Lemuryjczyków.
Dawniej uważał, że to wspaniałe, teraz nie mógł ich zrozumieć.
I jak to ten Strażnik wygląda? Nie mógł sobie przypomnieć. Ech, oni wszyscy są tacy sami!
Nie, to, oczywiście, nieprawda. Ale wszyscy są strasznie przystojni.
Jori miał wrażenie, że jego sto sześćdziesiąt centymetrów skurczyło się do sześćdziesięciu.
Wylądowali w bazie helikopterów. Wszędzie panowała absolutna cisza. Nigdzie żywej duszy.
– Hej, Jori! – zawołała Sassa wesoło.
– Hej! – burknął ponuro.
Judy nie była w stanie iść na swoich poparzonych stopach. Musiała zostać w gondoli, zamknąć ją od środka i siedzieć przy drzwiach. I wpuszczać do środka tylko ich, nikogo innego.
Trzeba ją było posadzić na poduszce. Deska, na której leżała na pustyni, pokaleczyła ją.
Altea prowadziła, pokazywała drogę do swojego pokoju.
W pewnej chwili powiedziała zdumiona, że tylko ludzie opuścili posiadłość, poza tym wszystko zostało.
– To oznacza, że pewnie wrócą po resztę. Powinniśmy się spieszyć.
Dotarli na miejsce.
– Żeby tylko nikt nie zabrał moich lekarstw, bo co byśmy zrobili? – martwiła się Altea.
W sypialni stanęła jak wryta.
Szafa na ubrania była pusta. Nie została ani jedna rzecz, nawet wieszaki zniknęły. Lekarstwa znajdowały się w szafce w ścianie, nie mogli jej wynieść, ale wszystko rozbili. Nie zostawili nic.
– Och, nie – jęczała Altea. – Zamierzali widocznie zatrzeć wszelkie ślady mojej obecności.
Nagle Sassa odezwała się inteligentnie:
– Czy tam za drzwiami nie leży jakiś czarny worek?
– Tak! – wrzasnął Jori. – Śmieci!
W pośpiechu rozerwali czarny plastik na kawałki, szukali wszyscy. Ale w worku były same ubrania, żadnych lekarstw.
Przez chwilę stali całkiem bezradni. W posiadłości panowała głucha cisza. Wciąż dopisywało im szczęście, ale na jak długo?
– Czy te rzeczy należą do ciebie?
– Nie, to nie moje. Rozumiem, że zabrali wszystko, co miało jakąś wartość, ale były jeszcze pamiątki, moje lalki i… dla nich to po prostu śmieci, a i tak nie zostawili.
– A co wy robicie ze śmieciami? Palicie, czy coś w tym rodzaju?
– W piwnicy jest chyba piec do spalania odpadków, jeśli dobrze pamiętam. Tak, i ukryte pomieszczenie na śmieci.
– No to pozostaje mieć nadzieję, że różne rzeczy zostały tam wyniesione – powiedział Strażnik. – Możesz wskazać nam drogę, Altea?
To niezwykłe uczucie słyszeć własne imię w ustach istoty pochodzącej sprzed wielu tysięcy lat. Sprawiło jej to jednak dziwną przyjemność. Czuła się bezpieczniejsza niż przy kimś, kto przybył z Kosmosu. Dzięki temu pozostawała na Ziemi, mimo wszystko.
Od czasu do czasu przychodziło jej na myśl, że może już umarła, bo przecież od chwili spotkania tych istot wszystko układało się tak dobrze. Może to są anioły, ów Lemuryjczyk i ów niezwykły lekarz. No ale dwoje pozostałych? Czy to też anioły? Chłopak imieniem Jori przypomina raczej małego, niesfornego diabełka, a Sassa… ech, też mało podobna do anioła.
Są jednak bardzo sympatyczni.
Matka niczego nie rozumie. Nawet nie próbuje zrozumieć.
A może jest po prostu taka oszołomiona środkami przeciwbólowymi, że mało co do niej dociera?
Altea prowadziła całą grupę w stronę zejścia do piwnicy.
Atak serca porządnie ją wystraszył. Dopiero teraz naprawdę zrozumiała, jak ważne są dla niej lekarstwa. Gdyby te dziwne istoty jej nie odnalazły, musiałaby przebyć całą długą drogę do miasta, poszukać tam lekarza, który dałby jej nowe lekarstwo. Dotychczas zawsze sprowadzał je lekarz Jacka Lomana. Ona nie miała pojęcia o niczym, nie widziała w jakiej aptece ich szukać, nic.
Szli przez długie podziemne korytarze. Jej towarzysze mogli sobie teraz wyrobić pojęcie, jak rozległy jest w istocie kompleks zabudowań. Widzieli jednak, że Altea nie jest całkiem pewna, gdzie znajduje się pomieszczenie na śmieci, ponieważ zaglądała do różnych zakamarków, w końcu jednak znalazła je.
Dominował tu ogromny piec do palenia śmieci, czuć było charakterystyczny odór takiego miejsca. Ktokolwiek odpowiadał za czystość… to nie był to człowiek szczególnie obowiązkowy.
Nagle wszyscy podskoczyli, słysząc jakiś chrobot.
– Czy mogą tu być szczury? – zapytał Jori.
– Nie sądzę – odparła Altea. – Moja matka jest strasznie wymagająca w takich sprawach.
– Ale chyba tutaj nie bywała?
– Mama? Nigdy w życiu!
Bezradnie spoglądali na stos czarnych, wypchanych worków.
– Oni nie mogli tego tak po prostu pozostawić – rzekł Jaskari. – Z pewnością wrócą, żeby zrobić porządek, musimy się spieszyć! Altea, musisz zakasać rękawy i sprawdzać, które worki mogą pochodzić z twojego pokoju. Możliwe, że znajdują się na samym wierzchu.
Dziewczyna skinęła głową.
Albo jest taka dzielna, albo rozpaczliwie stara się odzyskać lekarstwa, pomyślał.
Bardzo szybko znalazła właściwy worek.
– Tu jest moja bielizna – powiedziała. – Ale nie wiem, czy chciałabym ją zachować.
– Czy pozwolisz, że przedziurawię worek?
– Oczywiście, proszę. Chcę znaleźć moje lekarstwa. Nic innego nie ma dla mnie znaczenia.
Stos bielizny i przyborów toaletowych wysypał się na betonową podłogę. Wszyscy pomagali szukać, nikt nie reagował, znajdując jakieś intymne rzeczy.
– Tutaj! – krzyknęła nagle Sassa. – To mi wygląda na pojemnik z lekarstwami!
– Dzięki ci, dobry Boże – wyszeptała Altea. – Czy mogę to zobaczyć? Tak, to są lekarstwa!