– Tylko się nie przestraszcie, jeśli zobaczycie coś niezwykłego – ostrzegł Jori. – Pamiętajcie, że robimy wszystko dla waszego dobra, i że naprawdę chcemy dla was tylko dobrze.
– Wiemy – powiedziała Altea, a Nellie kiwała głową. Wyglądało na to, że dziewczyna obdarza Alteę pewnym zaufaniem. Należała przecież do gospodarzy, i to do tej ich sympatyczniejszej części.
Jori szedł i rozmyślał, że jest teraz (wraz z Jaskarim i Zinnabare, oczywiście, ale oni są tutaj nieistotni) odpowiedzialny za trzy młode panny. Mniej więcej rówieśnice, Sassa najstarsza ze wszystkich, ale różnica jest niezbyt wielka.
Pominął całkiem ów dziwny fakt, że Sassa jest od pozostałych starsza o sto ziemskich lat. Judy nie liczył, ona znajduje się poza tym kręgiem.
Sassa, o, Panie Boże, gdzież on miał oczy, czym zajmował swoje myśli? Ta nieznośna Sassa, z którą nieustannie darł koty. A przecież Sassa jest taka ważna. Jakiś czas temu, kiedy znalazła się w prawdziwym niebezpieczeństwie, wtedy nareszcie pojął. Pojął, ile ona dla niego znaczy. Jeszcze parę godzin temu, kiedy zostali rozdzieleni… jak bardzo wtedy mu jej brakowało. Czy powinien jej o tym powiedzieć? Nie, chyba lepiej, żeby zostało jak dawniej, nadal będzie na nią pokrzykiwał. Te jego ciągłe żarty i wygłupy, gdzie się to wszystko podziało? Pierwszy raz w życiu stał się naprawdę poważny.
Uściskał ją, kiedy została uwolniona. Szczerze i serdecznie ją uściskał, ale czy ona zrozumiała, jakie uczucie się za tym kryje? Jori nie umiał mówić o miłości i tego rodzaju sprawach… Co, u licha, rozumie przez „takie sprawy”?
Ogarnięty samokrytycyzmem kopnął z całej siły kamień, leżący mu na drodze.
Altea nie przejmowała się śniegiem, chociaż tak wysoko w górach było dość zimno. Doliny pod nimi wydawały jej się niewiarygodnie piękne, zasnute poranną mgiełką, która unosiła się malowniczo nad szczytami.
Mimo niepewności i braku perspektyw na przyszłość czuła się cudownie wolna. Uciekła z hacjendy. Jack Loman nie może jej tutaj dopaść.
A wszyscy ci ludzie, czy raczej należałoby powiedzieć: istoty, są nadzwyczajni. Nawet mała Nellie. Zabrali Alteę do świata, do którego od tak dawna tęskniła, co więcej, otoczyli ją przyjaźnią, uznali za swoją.
Oj, oj, mimo wszystko sumienie miała nieczyste, bo chociaż bardzo się cieszyła i była im wdzięczna za uratowanie matki, to akurat teraz Altea wolałaby jej tu nie widzieć. Judy po prostu nie pasuje do tego towarzystwa. W żadnym razie. A najgorszy jest sposób, w jaki usiłuje uwodzić pięknego doktora Jaskariego. Altea bardzo dobrze pamiętała, jak matka zachowywała się dawniej. Jeszcze kiedy żył ojciec dziewczynki, często wzdychała i mówiła: „Jaka to szkoda, że jesteś podobna do ojca, i z urody, i z charakteru”. Wtedy Altea obrażona w imieniu ojca wybiegała z pokoju i krzyczała: „A ja jestem z tego bardzo dumna!”
Zresztą, jak się okazuje, matka jest niezwykle wytrzymałą osobą. Po tych wszystkich przejściach i cierpieniach, po tylu środkach uśmierzających, powinna teraz spać jak kamień. Ale ona nie! Wciąż wzywała do siebie Jaskariego, skarżyła się na przykład, że tak ją okropnie boli noga i czy by pan doktor nie mógł wygładzić prześcieradła…?
Czy nawet w takich sprawach ktoś musi jej pomagać? Nic przecież nie stało na przeszkodzie, by na posłaniu mogła się poruszać. A kiedy ze względu na brak miejsca w gondoli mała Nellie została ulokowana przy jej nogach, to Judy pchnęła ją ze złością i syknęła przez zęby: „Nie życzę sobie mieć obok siebie jakiegoś pawiana!”
Wtedy Sassa zawołała ze złością:
– Chodź tutaj, Nellie! Nie będziesz słuchać żadnych ordynarnych komentarzy!
Było oczywiste, że po czymś takim Sassa została wciągnięta przez Judy na czarną listę. Ale wszyscy pozostali, w tym także ów imponujący Strażnik, dodawali dziewczynce otuchy, poklepywali ją po plecach, w końcu jej wykrzywiona, bezradna buzia rozjaśniła się w uśmiechu wdzięczności.
Altea zauważyła, że ręka matki gładzi ramię Jaskariego tym gestem, którego Judy używała wobec dużych, silnych mężczyzn, szepcząc przy tym jakieś podziękowania.
W uśmiechu Jaskariego była jedynie profesjonalna życzliwość. Kiedy szli do bazy, Judy chciała, by doktor znajdował się przy niej i trzymał ją za rękę, ale na szczęście nierówny teren na to nie pozwalał. Chyba wielu, widząc to, uśmiechało się z ironią.
Altea nie patrzyła pod nogi. Szła zamyślona, póki nie potknęła się tak, że o mało nie upadla.
Sądziła, że to jakiś wielki, nieforemny kamień. Ale to nie był kamień, to jakiś ogromny przedmiot w kształcie walca, pomalowany maskującą farbą i na pół ukryty pod gałęziami.
Stanęła jak wryta. Co to, na Boga…?
– Witajcie w bazie – powiedział Zinnabar. – Wejdźcie!
Wykonał jakieś ruchy rękami i drzwi rozsunęły się na boki.
– Czy to jest niebezpieczne? – szepnęła Nellie.
– Wprost przeciwnie – zapewnił Jori.
W jakiś czas potem wszyscy byli jako tako urządzeni, każdy dostał kubek gorącego picia i coś do jedzenia. Siedzieli na dużej wyrzutni rakiet, bo w ogóle w bazie było dość ciasno, w każdym razie nie przewidywano, że będą się w tym miejscu odbywały zebrania. Było ich ośmioro, więc musieli siedzieć w rzędach niczym w samolocie lub w kinie.
Judy Loman zajmowała jedno z nielicznych miejsc leżących. Opiekowano się nią tak dobrze jak to było możliwe w tych skromnych warunkach. Mimo to ona domagała się nieustannej uwagi. Wszyscy mieli już dość tych jej przedstawień, jak to bardzo cierpi, Jaskari zastanawiał się poważnie, czy nie zrobić jej zastrzyku, po którym by spała przez pięć dni i pięć nocy, a on tymczasem mógłby spokojnie wykonywać wszystkie niezbędne zabiegi i mieć ją pod obserwacją. Później, kiedy będzie już dużo zdrowsza, niech się budzi.
Altea okropnie się wstydziła za swoją matkę.
– Nie, Judy, nie mam czasu – jęknął Jaskari po kolejnej serii skarg i narzekań. – Musimy teraz przedyskutować poważne sprawy, które wymagają zastanowienia, ale ty nie musisz w tym uczestniczyć. Powinniśmy wysłuchać raportów Nellie i Zinnabara, a ty leż i odpoczywaj.
Wściekła uniosła się na łokciu.
– Sugerujesz, że ta małpa z dżungli potrafi lepiej myśleć ode mnie?
– Tak – oznajmił Jori z powagą. – Jaskari, zaczynajmy!
Drugi Strażnik, Algol, nazwany tak na pamiątkę jednej z gwiazd, które to imię znaczy „demon”, uśmiechnął się i rzekł:
– Do mnie poprzez system komunikacyjny dotarły tylko fragmenty informacji, więc opowiadajcie wszystko od początku. Przeżyliście to i owo, prawda?
– Tak – potwierdził Jori. – Sassa i ja prosimy o wybaczenie, że zboczyliśmy z kursu i przerwaliśmy wykonywanie zadania.
– To było niezbędne. Chile dostanie zaległy prysznic jutro w nocy.
Judy wtrąciła ze złością:
– To wasza wina, że Jack i inni mężczyźni musieli chodzić w maskach!
– Porozmawiamy o tym później – przerwał jej Jaskari niecierpliwie. – Zinnabar, ty zaczynaj, to może Nellie tymczasem nabierze więcej odwagi, później przyjdzie kolej na nią. Proszę bardzo!
Wysoki Lemuryjczyk, do którego wszyscy żywili wielkie zaufanie, być może z wyjątkiem Judy, miał niewiele do opowiedzenia.
– Pokój komputerowy został całkowicie zrujnowany. Wszystko potrzaskane, rozbite w drobny mak. A wszelkie materiały, które mogłyby zawierać jakieś informacje, zostały zabrane.
– Mój kotek! Mój maleńki Nusse – krzyknęła Judy z posłania.
– Oni zabrali ze sobą twojego ulubieńca – powiedziała Altea. – Koszyk również. I nie przerywaj nieustannie!
– Nellie, teraz twoja kolej. Wspomniałaś, że słyszałaś rozmowę dwóch mężczyzn w kuchni – zachęcał ją Zinnabar.