Judy uniosła głowę. Z uwagą wpatrywała się w Nellie.
– Chwileczkę – rzekł Jaskari i wstał. – Judy, czas na kolejny uśmierzający zastrzyk.
– Och, tak – szepnęła w zachwycie, zapominając o swoim cierpieniu i nie zauważając, że wszyscy się jej przyglądają. – Moje delikatne ciało nie jest w stanie znosić tego bólu.
Jaskari napełnił strzykawkę i zrobił zastrzyk.
– Proszę bardzo! A teraz wyjdziemy trochę na zewnątrz i nie będziemy ci przeszkadzać, dopóki lekarstwo nie zacznie działać.
Wyprowadził wszystkich na dwór. Śnieżne chmury tymczasem się rozwiały.
– To niemal czysta narkoza – wyjaśnił. – Po tym będzie spała bardzo długo. Teraz możemy rozmawiać bez przeszkód. Wybacz mi, Alteo, ale nie ufam twojej matce.
– I nie powinieneś. Ona gotowa własną córkę sprzedać, byleby tylko osiągnąć, co chce.
– Zdaje się, że już to zrobiła – bąknął Jori, a inni kiwali głowami. – A przy okazji, ile ona ma lat?
– Niedługo skończy pięćdziesiąt. Ale nie mówcie jej tego, stara się utrzymać wszystkich w przekonaniu, że ma dwadzieścia dziewięć.
– Najdłuższy rok w życiu kobiety. Tak, tak, znamy to.
Znajdowali się na niewielkim zboczu, przed nimi leżało małe górskie jeziorko skąpane w blasku księżyca.
Sassa westchnęła zachwycona. Stała obok Nellie i Altei.
– Pokaż nam swoją gwiazdę, Algol – poprosiła.
Strażnik zbliżył się do dziewcząt, położył im ręce na ramionach.
– To będzie dosyć trudne – uśmiechnął się. – I to z kilku powodów. Algol, demon, znajduje się w gwiazdozbiorze Perseusza, a ten świeci na północnym niebie. Po drugie, stoimy w ciasnej dolinie, z której niewiele widać. A po trzecie, ostre światło księżyca pozwala ukazać się tylko najmocniej świecącym gwiazdom. No a w końcu zbliża się brzask i wszystko blednie, i gwiazdy, i księżyc.
– Czy ty jesteś demonem? – zapytała Sassa. Pochodziła przecież z Ludzi Lodu i znała mnóstwo opowieści o demonach.
– Nie – roześmiał się Algol.
– Ale czasami wyłazi z niego niezły diabełek uśmiechnął się Zinnabar. – Ja też bym bardzo chciał pokazywać gwiazdy trzem ślicznym panienkom.
– Świetnie, a co znaczy imię Zinnabar? – zapytała Altea.
– Och, niewiele, po prostu kolor. To jest to samo słowo co cynober.
Algol obiecał:
– Jeśli się kiedyś spotkamy na półkuli północnej, to chętnie wam pokażę moją gwiazdę. A teraz, Nellie, ty musisz nam opowiedzieć swoją historię.
O ile Judy domagała się nieustającej uwagi, to z Nellie było wprost przeciwnie. Bardzo ją krępowało, gdy oczy wszystkich kierowały się na nią. Sassa chciała dać jej nieco moralnego wsparcia, ale nieoczekiwanie Jori chwycił jej rękę tak mocno, jakby się bał, że Sassa mu zniknie, gdy tylko ją puści. Ona zaś nie chciała przerywać tej idylli, było to bardzo przyjemne doznanie. Poza tym nigdy nie wiadomo, jak długo potrwa.
Nellie wyglądała jednak tak żałośnie, taka wydawała się opuszczona, że Jaskari otoczył jej barki ramieniem.
– No to mów…
Dziewczyna nie przywykła do przemawiania na licznych zgromadzeniach, ale po długich zachętach, uradowana, że wszyscy posługują się jej językiem, nawet te dwa wielkie, potężne anioły, dowiedzieli się, co słyszała w piwnicy.
Krótko mówiąc: Cztery najznakomitsze osobistości świata, potężne, nieustraszone osoby, idealne wzory dla swoich współziomków, zwalczające wszelkie zło, mają zostać jak najszybciej zlikwidowane. Te świnie, mówili mężczyźni w piwnicy, znajdują się w Zurychu, w Szwajcarii, i nie wolno dopuścić, by powrócili do domów i znowu przemawiali do światowej opinii. Ale najgorszego ze wszystkich, mordercy mafiosów, Pedro de Castillo, z nimi, niestety nie ma. Szkoda, bo dobrze by było wydusić wszystkich za jednym zamachem.
Nazwiska Nellie wymawiała z wielkim trudem, ale chociaż mówiła bardzo niewyraźnie, jakoś zrozumieli, o kogo chodziło.
– Szwajcaria? Zurych? – powtarzał Algol w zamyśleniu. – Nellie, wydaje mi się, że uratowałaś życie czworgu najwartościowszym ludziom na świecie.
Spoglądali na niego z zaciekawieniem. Nellie nie mogła już chyba bardziej wytrzeszczyć oczu.
Algol wyjaśnił, o co chodzi:
– Właśnie dostałem wiadomość od jednego z moich kolegów, który czeka w górach Ahaggar w północnej Afryce, że Marco, Indra i Ram uczestniczą w jakimś bardzo ważnym spotkaniu w Szwajcarii. W Zurychu.
Zaległa absolutna cisza. Jakiś ptak przeleciał nad . ich głowami z szumem skrzydeł. Poza tym nic nie było słychać.
– Więc to tak – rzekł po chwili Zinnabar półgłosem.
– Tak – potwierdził drugi ze Strażników. – Słyszeliście przecież, że jedna gondola została jakoby zestrzelona. To chodziło o nich, ale ich nie zestrzelono, tylko zmuszono do lądowania. A Marco spełnił prośbę naszego przyjaciela, Oka Nocy, i wezwał czworo ludzi o czystych sercach, a poza tym najbardziej uczciwych, jakich jeszcze można spotkać. Podobno spotkanie było bardzo owocne, dyskutowali nad problemami gospodarczymi i ochrony zdrowia, o zagrażających światu niebezpieczeństwach i wszyscy byli zgodni co do tego, że największym nieszczęściem dla świata jest działalność gangów i wszelka zorganizowana przestępczość, która obejmuje cały glob.
Przyjaciele, musimy się natychmiast skontaktować z Markiem, zanim dojdzie do katastrofy.
15
Marco otrzymał ostrzeżenie w dzień po zakończeniu obrad.
Podobnych konferencji odbywano w ostatnim dziesięcioleciu nieskończenie wiele, różnica polegała jednak na tym, że tej ostatniej nikt nie sabotował oraz, że przyniosła ona pozytywne rezultaty.
Tak uważali wszyscy delegaci. Po wielu dniach konstruktywnych narad żegnali się z nowym optymizmem.
Marco natychmiast podjął stosowne kroki, by zapobiec zamordowaniu niezwykle ważnych dla świata uczestników spotkania. Na wszelki wypadek zabezpieczył też wszystkich badaczy środowiska i innych uczestników narady. Astrofizyków, epidemiologów, fizyków…
Niektórych zdołał uprzedzić osobiście i zapewnić, że ewentualne próby morderstwa powinni przyjmować ze spokojem, bo na pewno otrzymają w odpowiedniej chwili pomoc. Inni natomiast zdążyli już opuścić Zurych najrozmaitszymi środkami lokomocji.
Louise Carpentier jechała samochodem, mieszkała bowiem niedaleko granicy szwajcarsko – francuskiej. Je – chała sama i rozkoszowała się pięknymi krajobrazami i Alp. Kierowała się na południe, znajdowała się w pobliżu granicy trzech państw: Francji, Szwajcarii i Włoch.
Uśmiechała się sama do siebie. Cóż to za wspaniały człowiek ten Marco! Choć trudno powiedzieć, do jakiego stopnia jest człowiekiem.
Ram w każdym razie człowiekiem nie jest, żaden jednak nie powiedział, kim są. Prosili tylko, by im wierzyć i zapewniali, że można im zaufać.
I Louise im ufała bez zastrzeżeń. Te dziewięć dni gotowa była zaliczyć do najlepszych w swoim życiu. Takie inspirujące, tyle wrażeń, tyle wiedzy. Cieszyła się, że będzie upowszechniać swoje nowe umiejętności, tłumaczyć ludziom, w jakiej sytuacji znalazła się Ziemia i co należy robić, by ją ratować.
Zabawny pomysł, ta stara indiańska przepowiednia. Po jednym przedstawicielu każdej rasy. Ona sama reprezentuje ogień. Żywioł białej rasy. Świetnie, brzmi to bardzo dobrze.
Droga wiodła teraz wzdłuż wąskiego jeziora czy może rzeki, Louise nie wiedziała, jak to określić. W każdym razie brzeg był wysoki i stromy. Najlepiej patrzeć prosto przed siebie, głębia z boku może niebezpiecznie wciągać.
Na których swoich współpracownikach może polegać? Wszędzie tak strasznie dużo korupcji, zewsząd naciski, kuszące propozycje. Nigdy nie wiadomo, kto…