Kabina, w której się znalazł, też była dosyć dziwna, zabudowana od góry do dołu. Usłyszał cichy trzask zamka, ale na razie się nad tym nie zastanawiał. Usiadł na sedesie i postanowił, że zostanie tu jakiś czas, było tu bezpieczniej niż na zewnątrz.
Ale toaleta też nie okazała się taka spokojna. Najwyraźniej zepsuł się mechanizm spłuczki, bo woda leciała nieustannie.
Nie. Nie woda. Brunatna masa po wielu różnych wizytujących to miejsce, wypełniała muszlę klozetową, podnosiła się wyżej i wyżej i cuchnęła potwornie. Wkrótce zaczęła się wylewać na podłogę.
Rzucił się do drzwi, ale zamek nie działał. Kręcił się w kółko bez żadnego oporu, ale drzwi nie można było otworzyć.
Kloacznej cuchnącej masy wciąż przybywało. Wylewała mu się na buty, potem na spodnie, wszedł na deskę klozetową i głośno wzywał pomocy.
Wyglądało jednak na to, że nikt nie odczuwa potrzeby odwiedzenia męskiej toalety. W każdym razie przez bardzo długi czas.
Policja znalazła trzech mężczyzn, zmarłych mniej więcej w tym samym czasie, w niewyjaśnionych okolicznościach. Jeden skręcił sobie kark, jeden udusił się kawałkiem czekolady i jeden utopił się w bardzo przykry sposób.
Przy wszystkich trzech znaleziono ukryte jasnozielone maseczki.
Czwarty mężczyzna nie został odnaleziony. Nigdy.
17
Jack Loman pienił się z wściekłości. Mieszkał teraz w nowej, okrytej tajemnicą bazie. Już chodził, choć w jego ruchach była teraz rzucająca się w oczy sztywność.
– Co? – wrzeszczał tak głośno, że kryształowe żyrandole podzwaniały delikatnie. – Żaden nie został zlikwidowany? A moi czterej wysłannicy ponieśli śmierć? Co się, do cholery, dzieje na tym świecie? Co to za sabotaż? Żeby jacyś ukrywający się dranie tak upokarzali moich ludzi!
– Nic z tego nie rozumiemy, Jack. Gazety piszą…
– Gazetom w ogóle nie wolno nic pisać na temat naszej tajnej działalności, dobrze o tym wiesz, Ross! Jak wy właściwie załatwiliście tę sprawę? I nie mów do mnie Jack, to imię już nie istnieje! Zamyślił się.
– Więc ty sądzisz, że to te błazny, rozpylające idiotyczny deszcz nad światem, stoją za śmiercią naszych ludzi?
– To naprawdę muszą być oni, szefie. Tylko że tych troje z Zurychu zniknęło bez śladu.
– Ich jest znacznie więcej niż troje – mruknął Jack Loman ze złością. – Ale zaraz ich wyłapiemy! Zostaw te sprawy mnie!
Ross przyglądał mu się sceptycznie, dobrze wiedział, że Jack został poważnie okaleczony.
– Jak zamierzasz się z tym uporać?
– Infiltracja, mój dobry człowieku, infiltracja! Jest wystarczająco dużo kur, które chciałbym złapać razem z tymi obcymi. Przede wszystkim chcę wbić szpony w moją pasierbicę, Alteę, która na waszych oczach uniosła się w powietrze i zniknęła. Muszę ją złapać, zanim zdąży za wiele o mnie nagadać. A moja zemsta za to, co mi zrobiła, będzie taka, że sam diabeł w piekle mi pozazdrości.
Ross nie miał pojęcia, skąd weźmie odwagę, żeby przekazać kolejną informację, z drugiej jednak strony złośliwie cieszył się z tego, co miał powiedzieć.
– Jest jeszcze coś, o czym nie wiesz. Zanim nasi ostatni ludzie opuścili hacjendę w Ameryce Południowej, wstąpili do kopalni, żeby usunąć wszelkie ślady po twojej małżonce, Judy. Ale jej tam nie było.
Ross przestraszył się, że jego szef dostanie ataku apopleksji.
– Znowu te latające przedmioty? Musieli ją zobaczyć z powietrza. Niech to diabli! Niech to diabli!
– Sądzę, że ze strony Judy nie masz się czego obawiać – rzeki Ross z pewnym wahaniem. – Ona zawsze była wobec ciebie niesłychanie lojalna.
Jack Loman wyglądał tak, jakby zjadł cytrynę umoczoną w occie.
– Jeśli tylko Devlin nie przesadził. Prosiłem go, by powiedział jej parę słów prawdy. Teraz bym wolał, żeby tego nie zrobił.
– Wszystko będzie dobrze, zobaczysz – zapewnił Ross nieszczerze. – Jak długo będziemy musieli nosić te przeklęte maseczki?
– Dopóki te diabły nie przelecą nad naszą okolicą. Zauważymy to, bo roślinność zacznie się bardzo bujnie rozwijać, a wtedy zaczekamy jeszcze jakiś czas, dopóki to ich spryskiwanie nie przestanie działać. I wtedy prawdopodobnie cała ludzkość przemieni się w łagodne baranki, a my staniemy się jeszcze silniejsi i potężniejsi.
Zacierał ręce na myśl o niesłychanej władzy, jaka stanie się jego udziałem. Będzie mógł się wtedy wspinać jeszcze wyżej z tego szczytu, na którym już teraz się znajduje.
Ale Ross był bardziej powściągliwy.
– A jeśli oni tu latają w całkiem innej sprawie? Może chcą, żeby ludzie stali się tacy łagodni, jak mówisz, bo potem sami zagarną władzę nad nimi?
Twarz Lomana pociemniała. Odmienili przecież Kowalskiego!
– Żebyśmy chociaż wiedzieli, kim oni są! I skąd przybyli.
– Powinniśmy przymknąć jednego z nich.
W Szwajcarii już próbowali. Wojsko, ciężkie uzbrojenie. Nic z tego nie wyszło.
– Bo tych troje, którzy tam wylądowali, zaprzyjaźnili się ze Szwajcarami… a potem zaczął się cyrk z tymi wszystkimi obrońcami środowiska i opozycjonistami, uczonymi i tak dalej. A my straciliśmy naszych…
– Dobrze, już dziękuję – uciął Loman. – Nie musisz mi o tym przypominać. Ale, jak powiedziałem, teraz ja obejmuję przywództwo! Miło będzie się trochę rozruszać, pojechać gdzieś swobodnie!
Zrobił nieostrożny ruch i syknął z bólu. Prawie swobodnie, pomyślał z goryczą. Przeklęta Altea, już ona dostanie za swoje!
Marco, Indra i Ram kontynuowali swoje dzieło rozprzestrzeniania dobra i harmonii w Europie.
Teraz wiedzieli już, że ludzie należący do komanda pod dowództwem bezimiennego szefa zasłaniają twarze maskami, by uniknąć „zakażenia życzliwością”.
Nocne wyprawy gondolą posuwały sprawę bardzo wolno, ponieważ akurat ich zespół miał mnóstwo innych zajęć za dnia, więc większą część nocy na ogół przesypiali. Ram zastanawiał się, czy by nie zarekwirować jeszcze jednej gondoli z załogą, która by od nich przejęła zadanie spryskiwania kontynentu życiodajnym płynem Madragów, ale, szczerze mówiąc, nie było kogo wezwać. Ziemia jest wielka i wszyscy mieli mnóstwo pracy w swoich rejonach.
Dlatego Europa trochę odstawała.
Natomiast Jori i Sassa znowu intensywnie pracowali.
Marco i Ram wiedzieli już o uratowaniu trzech kobiet, matki, córki i małej indiańskiej służącej, której bardzo źle się wiodło u bogatego właściciela majątku w Chile. Pochwalono ich za rozsądne decyzje, ale teraz niech się Jaskari zajmuje paniami, oni zaś powinni wracać do swoich obowiązków i kontynuować zraszanie ziemi eliksirem.
Oczywiście, chętnie się tym zajmą. Podczas rozmowy jednak Marco, całkiem przypadkiem, otrzymał informację, która sprawiła, że podskoczył na miejscu.
– Coś ty powiedział, Jori? Że mężczyźni z hacjendy nosili na twarzach maseczki?
– Tak – potwierdził Jori spokojnie. – Jasnozielone maski zasłaniające usta i nos, takie, jakich używają lekarze.
Marco milczał tak długo, że Jori musiał zapytać, czy wciąż jeszcze tam jest. Był, oczywiście.
Tak właśnie doszło do decyzji rozesłania po całym świecie listu gończego za Jackiem Lomanem z dokładnymi informacjami na temat jego wzrostu, przypuszczalnej wagi, wyglądu, zwyczajów, języka i tak dalej, wszystko wyłożone przez Alteę, która dodała też, że obecnie jest prawdopodobnie ciężko ranny w dolnych regionach swojej osoby, jeśli tak to można określić i powinien właściwie leczyć się w szpitalu.
Jack Loman przeczytał te wszystkie wiadomości na temat własnej osoby. Klął potwornie, ale się właściwie nie bał. Zdążył już zmienić tożsamość na tyle, że własna matka miałaby problemy z rozpoznaniem go – gdyby jej już dawniej nie wyekspediował do lepszego świata ze względu na jej nieustanne marudzenie w najrozmaitszych sprawach oraz z powodu nadziei na wielki spadek.