Выбрать главу

Jack Loman zakończył swoją egzystencję. Człowiek, który do niedawna nosił to nazwisko, rozpoczął nowe życie.

Ross i Devlin prowadzili poufną rozmowę:

– Dlaczego, do cholery, on uparł się na tę czwórkę nadętych idiotów, Wonga i Carpentier i tak dalej? – zastanawiał się Ross. – Dlaczego akurat ich chce zgładzić?

– Bo oni są dla świata niczym bogowie – wyjaśnił znacznie mniej skomplikowany Devlin. – A według szefa, ludzie nie powinni mieć żadnych bogów.

Z wyjątkiem samego Lomana, pomyślał Ross, ale głośno tego nie powiedział, między nim bowiem a Devlinem trwała nieustanna walka. Po części chodziło o względy Lomana, o to, który będzie jego najbliższym współpracownikiem, po części jednak musieli się nawzajem pilnować, żeby się żaden za bardzo nie wybił. Każdy z nich mógł pewnego dnia przejąć całą władzę.

Dlatego obaj milczeli. Gdyby bowiem Loman rozszyfrował ich ambicje i zamiary, byłoby po nich.

Obaj z najwyższą niechęcią myśleli o tym nowym elemencie, który pojawił się w ich świecie. Te jakieś istoty, które wymykały się wszelkiej klasyfikacji. Czy są to ludzie, czy też nie? Krążyły najrozmaitsze pogłoski. Kobieta miała jakoby pochodzić z rodu ludzkiego, ale ci dwaj mężczyźni? Ani Ross, ani Devlin nie wierzyli w żadne UFO czy innych Marsjan, ale kim są ci przybysze?

Sami nie widzieli tych trojga, którzy przez jakiś czas przebywali w Szwajcarii, wyjechali teraz nie wiadomo dokąd, ale podobno ma ich być więcej! No, na przykład ci, którzy zabrali Alteę i później prawdopodobnie również Judy, to nie ci sami, którzy przebywali w Szwajcarii. A pogłoski z Australii, z Afryki, z Ameryki Północnej, ba, z całego świata, donosiły o całych tłumach dziwnych przybyszów.

Czy to jakaś inwazja nieznanych istot?

Przyjemnie, nie ma co. I Ross, i Devlin zadrżeli na myśl o tym.

Uspokajali się jednak nawzajem, że muszą to być zwyczajne plotki, czyste wymysły. Na pewno znajdzie się jakieś naturalne wytłumaczenie.

Ale co, na wszystkie ognie piekielne, znaczą wydarzenia w Zurychu? Ośmiu najlepszych snajperów Lomana przeciwko jedenastu niczego nie podejrzewającym uczestnikom jakiegoś spotkania.

Żaden z wrogów nie zginął. Natomiast ośmiu dzielnych wojowników padło w upokarzających okolicznościach, ponosząc straszną śmierć.

Czy należy się więc dziwić, że najbliższych współpracowników Lomana przenikał lodowaty dreszcz?

18

Przy bazie w Andach światło księżyca tworzyło dziwne wzory na skałach, błyszczały krople rosy zawieszone na pajęczynach w dziwacznych, ciernistych krzewach. Spokój panujący nad martwym krajobrazem był porażający. Napełniał Sassę smutkiem, przywoływał wspomnienia z dzieciństwa spędzonego w chłodnej Norwegii.

Poparzenie. Samotność. Straszna zdrada matki. Śmierć kochanego ojca…

– Altea – powiedziała cicho. – Twoje życie jest podobne do mojego.

Altea spojrzała na nią pytająco. Siedziały obie na płaskim kamieniu przed rakietą, nie miały na razie nic do roboty, mężczyźni dźwigali wielkie pojemniki z wodą.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Słyszałam twoją historię. Moja jest niemal taka sama.

– Mogłabym posłuchać?

Opowiadały sobie nawzajem, znajdowały coraz więcej podobieństw.

– Tylko pod jednym względem nasze losy się róż – nią – powiedziała Sassa.

– Ja nie dostrzegam żadnej różnicy – zdziwiła się Altea.

– Owszem, jest coś takiego. Otóż mną zajęli się fantastyczni rodzice mego taty, Ellen i Nataniel, i stworzyli mi cudowne nowe życie.

Altea zerknęła ukradkiem na Jaskariego, który właśnie je mijał w drodze do gondoli, po czym wróciła do rozmowy.

– Tak, masz rację – powiedziała, jakby nieobecna myślami. – Mnie się tak nie udało z moim ojczymem.

– Niestety – westchnęła Sassa z goryczą.

– Jesteś gotowa, Sassa? – zawołał Jori, który również wyszedł na dwór.

– Od półgodziny! – odkrzyknęła i wstała.

Trzy uwolnione kobiety stały się zmartwieniem Jaskariego. Jori widział wyraźnie, że mała Nellie chętnie by została z nimi w gondoli, ale tym razem wolał być sam z Sassą.

Altea natomiast absolutnie chciała pozostać w bazie…

Jej matka wciąż pogrążona była w głębokim śnie, co wszyscy przyjmowali z prawdziwą ulgą.

Strażnicy pomogli Joriemu umieścić zbiornik na miejscu.

– Popatrz tam z boku, Zinnabar – poprosił Algol.

– Zinnabar – rzekł Jori. – To imię bardzo mi przypomina innego Lemuryjczyka, którego poznaliśmy.

– Masz na myśli Hannagara – rzekł Zinnabar krótko. – Nic dziwnego, to mój brat.

– Och – rzekł Jori skrępowany. – Jego śmierć musiała być dla ciebie podwójnie bolesna.

– Tak, bo był to mój brat, a po drugie dlatego, że w Górach Czarnych spadło na niego przekleństwo i sam stał się zły. A w końcu ta straszna śmierć, jaka go spotkała… Ale jeśli mam być szczery, to on od początku był dość denerwujący.

Altea przyglądała im się zdumiona.

– Lemuryjczycy, Góry Czarne, nic z tego nie rozumiem. Czuję się jakoś obco.

– Później, Alteo – rzeki Jori. – Jaskari z pewnością wszystko ci wytłumaczy.

Ta obietnica padła najwyraźniej na podatny grunt. Jaskari natomiast posłał Joriemu gniewne spojrzenie.

Jego kuzyn tymczasem pociągnął za sobą Sassę i uciekł do gondoli. W końcu Chile dostanie swoją porcję błogosławionego płynu. Przyznać trzeba, że nastąpiły niejakie opóźnienia.

Szybko wystartowali, widzieli machających im na pożegnanie przyjaciół, którzy jednak bardzo szybko zniknęli z pola widzenia.

– Wciąż jeszcze nie mogę przestać się dziwić, jaki piękny jest zewnętrzny świat – rzekł Jori w rozmarzeniu. – Czy myślisz, że ludzie rozumieją, co zostało im dane?

– Robią co mogą, by o tym nie pamiętać – odparła Sassa z goryczą. – Narkotyki, wojny, choroby, których z pewnością można by uniknąć, przynajmniej wielu z nich.

– Nie sądzę – stwierdził Jori. – Wciąż pojawiają się nowe choroby. Wiemy o tym z historii.

– Tak, to prawda. To jest tak samo jak w tej dawnej sentencji, że każde nowe prawo tworzy nowe przestępstwa.

– No właśnie. Trzeba się jednak zgodzić, że świat nie jest aż taki zły, jak się obawialiśmy. Ram też tak mówi. Ludzie sami podjęli wysiłki, by zwalczyć największe zagrożenia.

– Masz rację. Tylko że od czasu do czasu pojawiają się tacy, którzy przeciwstawiają się tym wysiłkom, jak ten w połowie stulecia, który zachwiał porządkiem świata, albo teraz ten cały Jack Loman. Pomyśl, że to właśnie my natrafiliśmy na jego ślad, wytropiliśmy kryjówkę tego ojca chrzestnego, i to w okolicy, którą wszyscy uważali za nadzwyczaj spokojną.

– On pewnie też tak myślał i dlatego ukrył się właśnie tutaj. Ale myśmy go wykurzyli. Szkoda tylko, że nie udało nam się go złapać.

Siedzieli przez jakiś czas w milczeniu, zdumieni, że potrafią ze sobą rozmawiać i nie kłócić się.

Nagle Jori zaczął mówić. Najpierw nabrał powietrza, jakby chciał powiedzieć coś doniosłego, ale potem mówił normalnie. Siedział przy kierownicy, nie patrząc na dziewczynę.

– Sassa. Mała Sassa. Naprawdę nie wiem, co do ciebie czuję. Wiem tylko, że kiedy wydawało mi się, iż mógłbym cię stracić, wtedy, kiedy ten goryl cię złapał jako zakładniczkę, świat wokół mnie zawirował. Okay, okay, miałem inne dziewczyny, chociaż nie tak znowu dużo, to tylko przechwałki. Tamte dziewczyny to raczej dla eksperymentu, nie, nie, nie zrozum mnie źle, nie obrażaj się na mnie w imieniu wszystkich kobiet, to nie tak. To wszystko było eksperymentem również z ich strony, one też chciały się czegoś nauczyć, doświadczyć spraw seksu. Nic więcej. Żadnej z nich nie zraniłem, kiedy dziękowałem i znikałem, one wykorzystywały mnie w tym samym stopniu co ja je…