– Skończyłeś już z tym? – zapytała cicho.
Nie bardzo zrozumiał, o co chodzi.
– Co? Ach, tak, oczywiście. Do diabła, po co ja się wdaję w takie sprawy? Chciałem ci tylko powiedzieć, że ja, nieznośny, roztrzepany Jori, w końcu uświadomiłem sobie, że…
– Co takiego, Jori? – zapytała, kiedy wydawało się, że Jori zaciął się na dobre.
– Że ja… – Po czym wyrzucił z siebie jednym tchem: – Że jestem w tobie zakochany, moja ty wierna pomocnico, na którą krzyczałem i której wymyślałem przez tyle lat!
Nie słyszał najmniejszego dźwięku z tylnej części gondoli.
– Zamknij w końcu te krany, chodź tutaj i usiądź obok mnie! – prawie wrzasnął. – Nie mogę rozmawiać z kimś, kto siedzi za moimi plecami. A już zwłaszcza nie mogę w ten sposób czynić miłosnych wyznań, bo wszystko pójdzie na opak. Ach, już tu siedzisz? Tak szybko się przesiadłaś – powiedział nieoczekiwanie łagodnie.
Zgasił silnik, gondola zawisła spokojnie w powietrzu niczym wypatrujący zdobyczy jastrząb, Jori zaś ostrożnie objął Sassę.
– Jesteś na mnie zła, Sassa?
Zwróciła ku niemu twarz.
– Jori, ja dorastałam z największym chyba na świecie kompleksem niższości…
– Kompleks niższości? Ty?
– No wiesz, ta moja poparzona twarz. Marco przywrócił mi normalny wygląd, ale uraz, wielka niepewność we mnie zostały. A teraz ty mnie zmuszasz…
– Nie, proszę.
Westchnęła, jakby była Pandorą, która ma wypuścić na świat wszelkie smutki i zmartwienia.
– Ty zawsze byłeś moim… zawsze cię podziwiałam, Jori…
Przytulił ją do siebie.
– Czy to coś tak strasznego, że mówisz to takim żałosnym głosem?
– Tak – pisnęła. – Bo jeśli dłużej będziemy tak rozmawiać, to ja się rozpłaczę! Jestem taka szczęśliwa!
– Najdroższe dziecko – powiedział cicho. Sam jednak słyszał, że brzmi to za bardzo po ojcowsku, ujął więc jej twarz w dłonie i mocno pocałował.
Po chwili wypuścił ją z objęć, Sassa oddychała ciężko.
– Mój skarbie, sądzę, że nie można się kochać w gondoli, „na oczach” stalking moon, a poza tym dawno temu musiałem obiecać Ellen i Natanielowi, że będę strzegł twojej cnoty i uważał, żeby żaden ponury drań nie tknął cię przed ślubem. Czy widzisz gdzieś jakiś kościół, Sassa?
Wybuchnęła szczęśliwym śmiechem.
– W tym kraju jest pełno kościołów. Są wielkie, wysokie, białe… i prawdopodobnie katolickie.
– Czy to ma jakieś znaczenie?
– Nie, jeśli w ogóle są czynne. Religia na tym świecie nie ma się najlepiej.
– Religia nigdy nie umiera, ona tylko zmienia oblicze. Malutki człowiek musi w coś wierzyć, musi mieć palec do ssania na pociechę w tym wielkim wszechświecie. Wylądujmy, zanim zrobi się późny wieczór. Patrz, tam widać światła jakiegoś miasta.
Znowu włączył silnik i zamierzał wykonać najpiękniejszy manewr Joriego.
– Eeech, czyś ty o czymś nie zapomniał, Jori?
– O czym?
– Myślę, że byłoby na miejscu, żebyś mnie… poprosił o rękę. Choćby zapytał, czy mam na to ochotę.
– Och, wybacz mi! A masz ochotę?
– Tak, do licha! – roześmiała się i zarzuciła mu ręce na szyję, więc piękny zwrot Joriego nie bardzo się udał.
W miasteczku był ksiądz i był kościół, w którym na dodatek odprawiano nocne nabożeństwo, więc młodzi musieli trochę poczekać.
– Jak to miło, że ludzie nadal chcą brać śluby kościelne – ucieszył się kapłan. – Bardzo dawno temu udzieliliśmy tu ostatniego ślubu.
– My jesteśmy trochę staroświeccy – wyjaśnił Jori z powagą.
Sassa ledwo dostrzegała rzeźbę na ołtarzu, księdza i mnóstwo świec w kościele, bo była taka przejęta tą uroczystą chwilą, że nie mogła powstrzymać łez. Jori… Jori, o którym marzyła przez tyle lat. Jej idol, bohater, który zawsze w trudnych sytuacjach się nią zajmował i ratował z opresji. Miała pełną świadomość, że wtedy robił to bardzo niechętnie, co jednak nie zmniejszało jej cichego uwielbienia. I oto teraz stoi tu obok niego i bierze z nim najprawdziwszy ślub, będzie jego żoną!
Musiała się uszczypnąć, by nabrać pewności, że to nie jest sen.
Wrócili do bazy, gdy księżyc na jaśniejącym niebie zmienił się w blady sierp. Wykonali swoje zadanie i uczynili coś jeszcze, ale to już ich prywatna sprawa.
Nowina została przyjęta z zainteresowaniem i radością. Algol wyjął butelkę szampana, czy raczej tego, co w Królestwie Światła nazywano szampanem, a co smakowało tak samo dobrze jak prawdziwy trunek.
Judy Loman ocknęła się z długiego snu i również wypiła kieliszek, zastanawiając się przy tym, co to za marka, bo chyba nigdy przedtem takiego szampana nie próbowała.
– Znaleźliśmy taki w sklepie w miasteczku – wyjaśnił Zinnabar wymijająco i pozwolił jej spojrzeć na etykietę, gdzie widniał napis: „Księżna Theresa”. Szampan pochodził z winnicy Erlinga.
Wypili zdrowie młodej pary, po czym Zinnabar poinformował, że Marco wzywa wszystkich na spotkanie, tym razem w Norwegii.
Bardzo się z tego ucieszyli, powstał tylko problem, co zrobić z Judy, Alteą i Nellie. Były poszukiwane na całym świecie. Judy nie można umieścić w żadnym szpitalu, chociaż jej stan tego wymagał, poparzona skóra paprała się okropnie.
Nie potrafili rozstrzygnąć sprawy na własną rękę, postanowili zapytać Marca i Rama.
Nagle twarz Jaskariego rozjaśniła się w szerokim uśmiechu. Wzniósł jeszcze jeden toast za Sassę i Joriego, po czym zapytał:
– Czy wy zdajecie sobie sprawę z tego, co tak naprawdę oznacza wasze małżeństwo? Jaki to jest wielki dzień?
– Nie – odparli młodzi ze zdziwieniem.
– W końcu – oznajmił Jaskari. – W końcu połączyły się rodziny Ludzi Lodu i Czarnoksiężnika!
– Tak, rzeczywiście – wybąkał Jori. – Po trzystu… ech, zapomnijmy o latach!
– Kochana Sasso, witaj w naszej rodzinie – powiedział Jaskari ciepło.
Wszyscy spełnili toast.
19
Kiedy mieli już opuścić bazę, żeby polecieć na spotkanie z Markiem, znowu pojawiły się kłopoty.
Jaskari bardzo się niepokoił, że Judy ma taką wysoką gorączkę, a jej poparzenia wyglądają bardzo źle. Zaś to, że ona sama była potwornie marudna i niemal wrogo do wszystkich usposobiona, wcale nie poprawiało sytuacji, irytowało go bardziej, niż by chciał. Jaskari zrobił więc to, co w tej sytuacji mógł, po prostu Algol znieczulił ją na wiele godzin. On zresztą miał zostać w bazie, doglądać Judy i pilnować rakiety. Zinnabar udawał się z pozostałymi do Norwegii.
Nellie nie chciała wracać do domu, zresztą nie odważyliby się jej tam odesłać. Już sam fakt, że została przy życiu, był dla niej śmiertelnym zagrożeniem. Nie wiedzieli, na ile ludzie Lomana zdają sobie sprawę z tego, że dziewczyna się uratowała, czy stwierdzili jej brak, kiedy przeliczali wszystkich zatrudnionych w posiadłości. Ale jak ona sama powiedziała: Rodzice nie będą tolerować faktu, że „zawiodła”, tak bardzo nie nadawała się do pracy, iż odesłano ją do domu. Oni tego nie zrozumieją, twierdziła Nellie. A poza tym mały barak z blachy falistej, stanowiący jej rodzinny dom, jest tak przepełniony wielopokoleniową rodziną, że z pewnością nie ma tam już dla niej miejsca.
– Czy nie mogłabym służyć u was? – prosiła, a broda jej się trzęsła.
Algol zdawał się przychylać do tej prośby, ale Jaskari był nieubłagany.