– Ja także – wyznał Jaskari z sercem w gardle. – Nie mógłbym powiedzieć, że jestem pod tym względem specjalnie rozpieszczany przez los. U nas panują znacznie bardziej surowe obyczaje. Ja byłem przez wiele lat związany z dziewczyną, która nawet rozmawiać nie chciała na ten temat. Później próbowałem zachowywać się bardziej swobodnie, ale nie specjalnie mi się udawało. Nie sądź więc, że czuję się niczym miłosierny Samarytanin, bo to nieprawda. I sam mam ochotę…
– A co to właściwie znaczy „u nas”? Mam na myśli Zinnabara i Algola…
– Później o tym porozmawiamy. Chodź, pójdziemy tam, między te karłowate drzewa. Musimy mieć trochę spokoju. Jeśli pragniesz tego samego, co ja.
Miał pewność, że dojrzał do erotycznych przeżyć. Altea to bardzo pociągająca dziewczyna, ma fantastyczne ciało, choć więc niczego szczególnego do niej nie czuł… Jaskari nie należał do młodych ludzi interesujących się wyglądem dziewcząt… nno, może trochę, Altea reprezentowała dość pospolity typ urody, ale jest bardzo miła, a to najważniejsze.
– Tak, bardzo dziękuję – odpowiedziała szczerze na jego pytanie. – Chciałabym tylko, żebyś pamiętał, że mojego ojczyma potraktowałam bardzo brutalnie.
– Mam nadzieję, że nie porównujesz mnie z nim?
– Nie, nie, ale pamięć tamtego szoku jeszcze we mnie jest. Jakieś gwałtowniejsze zachowanie z twojej strony może sprawić, że zareaguję spontanicznie.
– Będę delikatny niczym letni wietrzyk.
– No, nie przesadzaj!
Roześmiali się dosyć niepewnie, dla obojga była to sytuacja wyjątkowa. Altea, która nie miała jeszcze w tej materii żadnych doświadczeń i Jaskari, który je wprawdzie posiadał, ale naprawdę nic imponującego. I oto ma ją teraz wtajemniczać w misterium erotyki, jak się to pięknie nazywa. Czuł się niezupełnie dojrzały do takiego zadania. Pojawiło się ono trochę zbyt nagle. Z drugiej jednak strony nie dysponują przecież nieograniczonym czasem, zwłaszcza ona. Jakie to tragiczne!
Położyli się w trawie. Całował ją delikatnie, kiedy oboje dość niezdarnie próbowali się rozebrać. Dziewczyna dygotała, trudno powiedzieć, czy z przejęcia, czy ze strachu.
Nie było czasu na finezje, w każdej chwili mogli zostać zawołani z powrotem. Jaskari był jednak taki dobry i czuły, jak tylko potrafił, choć przecież nie łączyła ich miłość. Zaledwie sympatia. Ale i na sympatii można wiele zbudować.
Altea starała się być uległa, cofnęła się tylko trochę, kiedy poczuła ból. Nie mamy czasu, myślał nieustannie Jaskari, prześladowany myślą, że ktoś może wyjść z bazy, żeby ich szukać. Bardzo to było trudne, żywił jednak nadzieję, że jego lęk nie popsuje wszystkiego.
Na szczęście poszło dobrze. No ale… po raz pierwszy w życiu robił to bez żadnego uczuciowego zaangażowania. Mimo to Altea podziękowała mu ciepło, pocałowała go czule za uchem.
W chwilę później wrócili do bazy.
CZĘŚĆ DRUGA
20
Hiszpania, wtorkowy ranek w maju
Pedro de Castillo, znany jako największy wróg mafii i jej nieustające zagrożenie, mozolnie wstawał z łóżka. Obrażenia, jakie odniósł w wyniku ostatniego zamachu, sprawiły, że miał sztywną nogę i cierpiał na bóle kręgosłupa. Musiał zażywać silnie działające lekarstwa, by utrzymać się w pozycji stojącej.
Ale teraz chciał wziąć udział w spotkaniu, którego domagało się od niego czworo najznakomitszych przywódców opozycji i bojowników przeciwko kwitnącej wciąż działalności mafijnej.
Podobno mają jakieś sensacyjne wiadomości do przekazania. W końcu znalazły się środki, dzięki którym będzie można zdławić korupcję i panowanie mafii nad światem.
Środki? Jakie środki? zastanawiał się.
Pieniądze? Nie na wiele ich wystarczy.
Jego zamek był pilnie strzeżony przez zaufanych ludzi. Chciał jednego z nich zabrać w podróż, nie był teraz w stanie wyjeżdżać sam.
Powiedzieli, że spotkanie odbędzie się w norweskich górach. Co on wie o Norwegii? Musiał przyznać, że niewiele. Ktoś ma go spotkać w Oslo, a potem spędzi noc w hotelu. Następnego dnia helikopter zawiezie go na miejsce spotkania. Sprawy są pod kontrolą, wszystko odbędzie się w największej tajemnicy.
Pedro de Castillo się cieszył. Leżenie w łóżku stało się już potwornie nudne. A jeśli mają dopaść tego człowieka, który ukrywa się przed nimi od tylu lat, to…
Zabierze ze sobą Smitha. On się zna na pielęgnowaniu chorych, jest silny, był przez wiele lat jego najlepszym ochroniarzem.
Jak to dobrze, że znowu wraca do czynnego życia.
Wtorek po południu
Jack Loman odłożył słuchawkę telefonu. Na jego twarzy malowała się złośliwa radość.
– A więc de Castillo opuścił swoją twierdzę – szepnął do siebie. – I ma się spotkać z innymi. Teraz ich dostanę. Znowu się zbierają, tym razem w jakimś innym miejscu, nie bardzo wiemy, gdzie, ale moi ludzie niebawem to wykryją. I wyłapiemy wszystkich: Huntera, Carpentier, Bogote, Wonga… i de Castillo!
Fantastycznie!
Po chwili twarz mu pociemniała.
No a co z trojgiem obcych? Oni też wybierają się w to samo miejsce. To niedobrze, bo podejrzewam, że oni mają jakąś tajną broń. W przeciwnym razie nie doszłoby do tego, że ośmiu moich najtwardszych ludzi tak absolutnie chybiło. Wszyscy zostali zamordowani w brutalny sposób. Ale ja złapię tych obcych kuglarzy, będę ich torturował, dręczył, będą umierać w mękach! Przeklęci mordercy! Takich powinno się zetrzeć z powierzchni ziemi!
Ucieszył go natomiast bardzo inny raport. Nowy przewrót, tym razem w Afryce. Przeprowadzili to jego ludzie i, jak się domyślał Jack Loman, na jego rachunek i na jego chwalę. Bo to on stał za wydarzeniami, on, który wyjdzie w końcu z cienia i przejmie władzę, niech no tylko dostatecznie wiele krajów znajdzie się pod jego rozkazami. Jeszcze tylko kilka większych państw i Loman zostanie panem świata.
Trzeba się jednak spieszyć. Jeden region po drugim jest spryskiwany tymi jakimiś drożdżami, czy czymś, co powoduje niebywały rozkwit wszystkiego, co żyje, i co niszczy w ludziach zło. Nie miałoby to wielkiego znaczenia, gdyby chodziło tylko o zwyczajnych śmiertelników, ale ci, którzy będą w jego imieniu zarządzać państwami, muszą zachować swoje dawne wartości. Swoją siłę i zdolność posługiwania się terrorem.
Westchnął z ulgą. Jak to dobrze być w kraju, w którym maska nie jest potrzebna.
Valdres, Norwegia, wtorek wieczór
Wiatr szumiał w opuszczonych szałasach na górskim pastwisku.
Marco, Indra i Ram już przybyli do pewnego hotelu w Valdres, w Norwegii. Musieli znaleźć jakiś hotel, ponieważ najlepiej, żeby wszyscy uczestnicy spotkania mieszkali w jednym miejscu. Wybrano stary, czcigodny Nøsen, położony daleko od ludzkich siedzib, w okolicy związanej w jakimś sensie z dziejami Ludzi Lodu, bowiem Ulvhedin, w swoim czasie, urodził się w dolinie nad brzegami Storefjorden.
W drugiej połowie dwudziestego wieku hotel przez wiele lat leżał w ruinie. Drewno zbutwiało, wyposażenie zniszczyli wandale, różni włóczędzy i młodzież. Aż trudno uwierzyć, ile szkód tacy mogą narobić. Nie zostawili dosłownie nic, ani kawałka całej tapety, ani jednej płytki na ścianach, ani jednej nie potłuczonej szyby, ani jednego całego mebla. Poza tym wszystko, co się jeszcze nadawało do użytku, zostało rozkradzione i wywiezione przez zachłannych dorosłych.
Później jednak hotel odbudowała pełna entuzjazmu para, choć musieli na to zdobyć milionowe sumy i sami włożyć mnóstwo ciężkiej pracy, by hotel wyglądał niemal dokładnie tak samo, jak przed zniszczeniem.