Выбрать главу

W budynkach znowu zagościło życie, ludzie pojawili się w okolicznych górach i nad fiordem pod baśniowymi górami Hemsedal.

Ale lata mijały, z czasem budynki znowu stały się zbyt stare i trzeba było wznosić nowe. W ciągu dwudziestego pierwszego stulecia hotel był, a to odbudowywany, a to budowany od nowa. Tak więc teraz, około roku 2080, znowu był w użyciu, bo Norwegowie chętnie odwiedzali górskie tereny w swojej pięknej ojczyźnie. Znowu chętnie uciekano do mniej zniszczonych okolic, ponieważ wielkie miasta prawie się nie nadawały do życia, takie były przeludnione, skażone i zanieczyszczone. Ludzie wyjeżdżali więc w dziewicze góry, a im więcej ich tu przybywało, tym więcej powodowali zniszczeń.

Innym wandalem w górskich krainach jest brzoza. Kozy i owce, które zawsze trzymały ją w szachu, teraz żyły jedynie w parkach wokół muzeów ludowych, górskie pastwiska porzucono, także i w Valdres, które przez bardzo długi czas stanowiło ich ostatni skansen. Lasy brzozowe pieniły się niewiarygodnie szybko i unicestwiały najpiękniejsze widoki.

Długie nogi łosi nie zostawiały już wiosną śladów, umilkły żałosne skargi siewek na halach, zniknęły żurawie. Lisy i rysie nie przemykały już w poszukiwaniu zdobyczy; wszystkie zwierzęta, jakie jeszcze zostały, znalazły się, uratowane, w Królestwie Światła.

Indra i Ram błądzili po okolicy, ona z dumą pokazywała mu swoją Norwegię.

– Wielka szkoda, że to nie jesień – powiedziała, wskazując na góry i lasy szerokim gestem. – Powinieneś widzieć Norwegię jesienią. Złociste brzozy, czerwone dywany… o, Boże, jak się to nazywa, no nic, w każdym razie mnóstwo kolorów w najrozmaitszych odcieniach czerwieni, żółci, złota i brązu. Ci, którzy twierdzą, że kamień jest szary i koniec, po prostu w ogóle nie mają wyczucia barwy.

Opowiadała rozgorączkowana, aż się zdyszała. Ram uśmiechnął się.

– Wybraliśmy wiosnę, ponieważ o tej porze łatwiej pracować. Mamy przed sobą całe lato, to dla nas bardzo ważne. Ale widzę przecież, że w górach zalega jeszcze głęboki śnieg, i muszę powiedzieć, że do takiego zimnego wiatru w Królestwie Światła nie przywykłem.

– Jesteś za bardzo rozpieszczony – zachichotała Indra, choć sama uważała, że wiatr trochę zbyt mocno szarpie jej włosy i ziębi, i tak już sine, uszy. – Ale masz rację, wracajmy. Mój sportowy duch też widocznie ucierpiał w dekadenckich wygodach Królestwa Światła.

– Ja myślę, że twój sportowy duch także w zewnętrznym świecie nie był specjalnie imponujący.

– Oj, chyba masz rację.

Ciepły hotel wabił. Pospiesznie wrócili pod dach.

Tak, w Valdres była dopiero wczesna wiosna, sezon turystyczny jeszcze się nie zaczął. Domki wokół hotelu stały puste, idealne miejsce na potajemne spotkanie wielu osób. Marco wynajął cały hotel. Gospodarze musieli uroczyście obiecać, że nikomu nawet słowa nie powiedzą, iż w ogóle mają jakichś gości. Żadnych flag ani proporców szarpanych górskim wiatrem.

Przyjechali już uczeni oraz inspektor policji, a także czterej główni obrońcy środowiska. Zrobili to z wielką chęcią, wszyscy bowiem z utęsknieniem czekali na ponowne spotkanie z tymi tak interesującymi przybyszami nie wiadomo skąd.

Teraz oczekiwali jeszcze jednego gościa, najstarszego wroga mafii, Pedro de Castillo. Ostatnio okopał się w swoim zamku w Hiszpanii w obawie, że jak wielu jego współpracowników i kolegów w służbie dobra zostanie bezlitośnie zlikwidowany. Rany po ostatnim zamachu już się prawie wygoiły i czterej najważniejsi bojownicy zdołali go przekonać, by przyjechał na spotkanie do Norwegii. Zapewniali go, że teraz dzieją się wielkie rzeczy i że otrzymali ogromną, nieocenioną pomoc.

Oczekiwano jego przybycia nazajutrz. Rzecz jasna, wszystko utrzymywano w jak najściślejszej tajemnicy. Do Nøsen miał go przywieźć helikopter.

Wszyscy oczekujący zebrali się na porannym spotkaniu. Odbyło się bardzo serdeczne powitanie, wszyscy przedstawili swoje raporty. W ostatnim czasie wykonano ważną pracę na wszystkich frontach.

– Ale, książę Marco – zaczęła Louise Carpentier; wszyscy wiedzieli, że Marco jest księciem, nie wiedzieli tylko jakiego kraju, majątek by dali za to, żeby się dowiedzieć. – Zastanawialiśmy się wszyscy nad tym, w jaki sposób i kto nas uratował podczas napadów. Czy możemy otrzymać jakieś wyjaśnienia?

Marco i jego przyjaciele uśmiechali się.

– Umiemy takie rzeczy organizować – powiedział książę. – Wprawdzie powinienem był wydać waszym wybawcom surowy zakaz zbyt brutalnego wkraczania… ale, szczerze mówiąc, niewiele mam im do rozkazywania.

Czworo obrońców środowiska, pięciu uczonych, dwie sekretarki, wszyscy wyglądali na bardzo zdumionych. Indra i Ram natomiast uśmiechali się tajemniczo.

– Moja droga przyjaciółko, Louise – zaczął Marco. – Reprezentantko rasy białej, której żywiołem jest ogień. Twój samochód był spychany w stronę przepaści przez znacznie większy wóz, prawda? Po czym wóz napastnika nagle zaczął się palić i spadł w przepaść.

Louise Carpentier potakiwała.

– No to przywitaj się z tym, kto uratował ci życie – uśmiechnął się Marco i wykonał nieznaczny ruch ręką.

Pojawiła się przed nimi niezwykła postać, wyłoniła się z nicości, miała na sobie płomiennie czerwony płaszcz z kapturem, spod którego widać było jedynie rozjarzone oczy oraz lekko ironicznie uśmiechnięte wargi.

Ludzie odskoczyli z jękiem przerażenia.

– To jest Ogień, jeden z żywiołów Shiry z Ludzi Lodu.

Ogień skłonił głowę przed Louise Carpentier, wszyscy mieli wrażenie, że płomień buchnął spod kaptura. Długo nikt nie był w stanie powiedzieć ani słowa. Marco wykorzystał więc milczenie i mówił dalej:

– Mój wielce szanowny przyjacielu Wong. Ty miałeś pewne problemy na lotnisku. Ale ów snajper, który stał na tarasie z karabinem wycelowanym w ciebie, popadł w jeszcze większe kłopoty. Spotkał mianowicie Powietrze, żywioł, który wepchnął go w diabelski młyn. Niezbyt to było estetyczne, kiedy napastnik upadł tuż przed tobą.

Teraz znowu z niczego wyłoniła się przerażająca postać, sina i przezroczysta, ledwo widoczna. Tym razem to Wong pochylił głowę przed swoim wybawcą, a wszyscy przyglądali się temu głęboko poruszeni.

– No a ty, mój przyjacielu, Fourwellu Hunterze… jakaś kobieta chciała cię zastrzelić, prawda? Została jednak wciągnięta w ziemię i zniknęła. Oto masz powód.

Pojawił się ziemistobrunatny duch i pokłonił Indianinowi, który chyba jako jedyny z zebranych przyjął zjawisko całkiem naturalnie. Nie wyglądał na specjalnie zaskoczonego pojawieniem się ducha.

– Natomiast nasz przyjaciel, Simon Bogote, uniknął strasznej śmierci na jeziorze. Muszę powiedzieć, że duch Wody ruszył do dzieła bez zastanowienia, może nawet zbyt brutalnie, ale, jak powiedziałem, ja nie decyduję o ich zachowaniu. Mogę jedynie z wdzięcznością przyjmować ich dobrą wolę.

Simon Bogote z wielką rewerencją skłonił się zielononiebieskiemu, mieniącemu się duchowi, który nieoczekiwanie przed nim stanął.

Po chwili duchy czterech żywiołów wycofały się, ale Marco jeszcze nie skończył.

– Wszyscy pozostali z państwa, uczeni, inspektor, sekretarki, zastanawiacie się z pewnością, jak doszło do tego, że akurat wy uniknęliście ataków na wasze życie, prawda?

Wciąż jeszcze żaden z łudzi nie był w stanie powiedzieć ani słowa, byli po prostu jak sparaliżowani ze zdziwienia. Uczeni kiwali jedynie głowami, bladzi, z wytrzeszczonymi oczyma.

Pojawił się jeszcze jeden duch powietrza.

– To są siostry – wyjaśnił Marco. – Pani Woda i pani Powietrze.

Po chwili zaroiło się od różnorakich istot, ludzie z trudem je rozróżniali.

– Przedtem spotkali państwo duchy Ludzi Lodu – objaśnił Marco. – Teraz przybywają duchy Czarnoksiężnika. To one zatrzymały w powietrzu kule, którymi chciano was poczęstować w hali dworca lotniczego, a potem rozsypały te kule po podłodze. Następnie rzuciły się w pościg za tymi czterema dramami, którzy do was strzelali. Ten, który próbował uciekać ruchomymi schodami, dostał się w ręce wybitnego czarownika imieniem Nauczyciel. Ten, który wsiadł do windy i zaginął bez śladu, odbył wyjątkowo długą podróż w głąb ziemi. To nasz nieoceniony Nidhogg, który wie wszystko o wnętrzu ziemi, tam go wyekspediował. Jeden z napastników udusił się kulą z czekolady. Otóż to jeden z naszych przyjaciół, zwany Duchem Utraconych Nadziei, unicestwił wszelkie jego plany na przyszłość. I w końcu, w przypływie dość czarnego humoru, duch Fal, kuzyn pani Wody, podjął akcję przeciwko czwartemu łotrowi. Dokonał tego w toalecie dla panów. Nie będę głośno mówił, co myślę o takiej karze…