Выбрать главу

Wszystkie duchy stanęły przed zebranymi i kłaniały się z błyskiem ironii w oczach.

Przecież one są niebezpieczne, pomyślała Louise Carpentier nie bez racji. Oczywiście, powinniśmy być im wdzięczni, że stanęły po naszej stronie, ale trudno zaprzeczyć, że moja wdzięczność jest pomieszana z odrobiną lęku i nawet niechęci.

– Chwileczkę, zaczekajcie! – zawołał jeden z uczonych. – Zastanawialiśmy się wiele nad tym, kim jesteście wy, których poznaliśmy na początku, a szczególnie nasz przyjaciel Ram. Domyślaliśmy się nieziemskiego pochodzenia, ale najwyraźniej macie liczniejsze kontakty ze światem paranormalnym, niż przypuszczaliśmy. Wybaczcie nam, ale teraz to już naprawdę niczego nie rozumiemy.

– Jeśli zechcecie zaczekać jeszcze trochę, to poznacie jeszcze wielu z nas i zrozumiecie więcej. Nie chcę niczego przesądzać, myślę jednak, że wkrótce otrzymacie odpowiedź przynajmniej na część wątpliwości.

Fourwell Hunter rzekł z powagą:

– A tymczasem chcielibyśmy wyrazić nasz prawdziwy szacunek dla was i waszych… – spojrzał na duchy i uznał, że słowo „współpracowników” byłoby niezbyt odpowiednie. Powiedział więc: -…waszych obrońców.

On i wielu innych zdziwiło bardzo określenie „duchy pięciu żywiołów Shiry”. Kim jest ów piąty? Nie mieli jednak odwagi zapytać.

Ram, który dotychczas pozwalał mówić Marcowi, rzekł z uśmiechem:

– Od tej chwili każde z was ma swego ducha, że tak powiem, opiekuńczego. Louise, ty masz Ogień, Wang dostał Powietrze, Fourwell Ziemię, a u twego boku, Simon, zawsze stać będzie Woda. W każdym razie zawsze, kiedy zajdzie potrzeba. One nigdy nie będą się wtrącać do waszego życia prywatnego, pojawią się natomiast w momencie, kiedy zauważą niebezpieczeństwo.

– No to pocieszające – bąknęła Louise, która wciąż zachowywała pewną rezerwę.

Nie taka prosta to sprawa, żeby tacy realiści jak oni zaakceptowali to, co właśnie usłyszeli. Jednak akcje ratunkowe były wystarczająco spektakularne. Nikt z zebranych nie wierzył w żadne magiczne sztuczki. Magicy nie miewają aż takich zdolności.

Trzeba więc było skłonić głowę i pogodzić się z faktem, że mają oto do czynienia z duchami. Nad tym zaś, kim mogą być Ram i książę Marco, ich umysły nie były w stanie się nadal zastanawiać.

Uczeni, policjant i sekretarki, wszyscy otrzymali swoje duchy opiekuńcze. Jedna z sekretarek uznała, że mogliby jej przydzielić kogoś choć trochę ładniejszego niż Duch Utraconych Nadziei, ten jednak skrzywił się do niej w takim przyjaznym uśmiechu, że poczuła się niemal bezpieczna.

– Przyleciały dwie gondole – oznajmiła Indra.

To Nataniel i Ellen, przybyli aż z Australii, gdzie zresztą wypełnili już swoje zadanie. Za jednym zamachem spryskali też Nową Zelandię oraz Tasmanię i teraz wszystko kwitło tam bujnie, a dusze ludzkie przepełniały szczęście i harmonia. Wyspami na Oceanie Spokojnym miał się zająć kto inny.

Druga gondola przywiozła Kiro i Sol, pracujących w Afryce. Będą tam musieli jeszcze wrócić. To ogromny kontynent i bardzo zniszczony.

Sol witała się radośnie ze wszystkimi, a oniemiałym ludziom oznajmiła, że ona sama, jeśli chce, też jest duchem. Tymczasem jednak rzadko to robi, bo woli przebywać ze swoim mężem, Kiro. Ten zaś okazał się jeszcze jednym z tych dziwnych, bardzo wysokich stworzeń, co Ram. Kompletne szaleństwo!

Zaraz po nich przyleciały dwie gondole z Ameryki Południowej i wylądowały na wysmaganych wiatrem pustkowiach Vestfjell. Z tej gondoli wysiadło wielu nieznajomych. Ludzie przyglądali się z podziwem, jak niesiono na noszach pewną nieprzytomną, bardzo poparzoną kobietę, na którą jednak teraz nikt nie zwracał uwagi, bo wszyscy wykrzykiwali radosne gratulacje i życzenia dla młodej pary, podobno właśnie niedawno poślubionej.

Ci dwoje zresztą wyglądali bardzo po ludzku, a dziewczyna najwyraźniej była wnuczką Nataniela i Ellen z Australii, wszyscy witali się i obejmowali, uczeni zaś czuli się trochę odsunięci na boczny tor.

Cała ceremonia zaczęła się od początku, gdy przylecieli rodzice pana młodego, Uriel i Taran, takie mieli imiona, byli odpowiedzialni za Azję Południowo – Wschodnią. Wyglądało na to, że najbardziej wzrusza wszystkich fakt, iż dzięki temu małżeństwu doszło do połączenia dwóch rodzin: rodu Ludzi Lodu i rodu Czarnoksiężnika.

Ram zaczął liczyć na palcach, kogo jeszcze brak: Dolg i Lilja, Armas i Móri, Berengaria i Goram. Niektórzy z nich mieli jakieś problemy po drodze, inni byli zbyt zajęci.

– Zaczynamy bez nich – postanowił Ram. – Chociaż, z drugiej strony, nie możemy rozpocząć poważnych prac do jutra, kiedy to przybędzie señor de Castillo. To przecież wyjątkowy człowiek, nikt nie zliczy, ilu mafiosów pozbawił życia.

– Jest najlepszy na świecie, jeśli o to chodzi – rzekł któryś z uczonych, a inni przytakiwali. – I naprawdę jest tym źródłem informacji, którego wy potrzebujecie. Nic dziwnego, że był z taką wściekłością ścigany przez skorumpowanych urzędników, a przede wszystkim przez ich tajemniczego bossa, którego nazwisko właśnie poznaliśmy.

– Jego dotychczasowe nazwisko – sprostował Jaskari. Ponieważ on znowu zszedł do podziemia pod innym nazwiskiem. Zacznijmy jednak to, co możemy zrobić przed przyjazdem señora de Castillo. Marco, czy nie zechciałbyś rzucić okiem na dwie panie, które z nami przyjechały, matkę i córkę? One bardzo potrzebują twojej pomocy.

21

Oslo, wtorek wieczór

Kiedy Smith i de Castillo przybyli późnym wieczorem do Oslo, padał ulewny deszcz. Lotnisko już dawno zostało przeniesione z katastrofalnego Gardermoen, które było zagrożeniem dla wszystkiego pod nazwą środowisko, w mniej mgliste okolice. Ale deszcze też mogły swoje zrobić. Były zjawiskiem typowym dla norweskiej wiosny, padało więc tak samo w Gardermoen, jak i na nowym lotnisku, i w ogóle w całej południowej Norwegii.

Smith i de Castillo zostali przywitani przez dwóch sympatycznych gentlemenów, którzy pospiesznie wsadzili gości do samochodu – tyleż ze względu na deszcz, co z obawy, by ktoś niepowołany nie zauważył ich obecności – i odwieźli do pobliskiego hotelu w nadziei, że wszystko odbyło się w najgłębszej tajemnicy. Ponieważ Hiszpanie byli zmęczeni po podróży, natychmiast poszli spać. Jutro też czeka ich trudny dzień. I bardzo interesujący! O czym to chcą z nimi rozmawiać najważniejsi obrońcy środowiska?

Zasnęli w bezpiecznym przeświadczeniu, że panowie, którzy witali ich na lotnisku, teraz czuwają nad ich spokojem. Obiecali, że tak będzie, a Castillo zauważył, że są uzbrojeni.

To, niestety, konieczne!

Nøsen, wtorek wieczór

Jaskari stał przy oknie sali jadalnej i patrzył na imponujące sylwetki szczytów Hemsedal, rysujących się wyraźnie na tle zimnego, niebieskiego wiosennego nieba.