Выбрать главу

Bywał już wcześniej z dziewczynami. Bywał też zakochany. Szczerze i gorąco kochał Elenę przez wiele lat, dopóki uczucie nie wygasło samo z siebie. Potem długo szukał kogoś, komu mógłby oddać serce, wszędzie jednak napotykał jedynie na obojętność. Szukał też przypadkowych… jak to Altea określiła? „one night's stand”. Może zresztą ona mówiła o czym innym, nie pamiętał.

Tym razem jednak odczuwał bolesny… smutek? Ona jest taka chora. Śmiertelnie chora. Ale jaka łagodna, dobra, a przy tym taka młodzieńczo świeża, taka niezakłamana, chociaż pochodzi z okropnego środowiska.

Bardzo chciałby coś dla niej zrobić, powiedzieć jej, że jest ktoś, kto…

Nie, tego mu robić nie wolno, przecież prawie wcale się nie znają. Mieli po prostu potrzebę być razem, chociaż trwało to tak strasznie krótko. Ale oboje czuli się bardzo samotni i spragnieni fizycznej bliskości, żeby to ładnie określić. Istniały bowiem i inne przyczyny ich spotkania nad południowoamerykańskim jeziorem.

Czy może to z jego strony współczucie? Ale z pewnością także sympatia i pewien…

Oj, Marco wzywa.

Marco zabrał Jaskariego i tego z grona uczonych, który zajmował się ziemskimi chorobami, do dużego pomieszczenia na piętrze, gdzie przeniesiono także nieprzytomną wciąż Judy. Długo szli wąskimi, krętymi korytarzami.

– Wolałbym, żeby podczas badania chora była przytomna – powiedział Marco. – Zdołasz ją wybudzić?

– Nie wiem – odparł Jaskari. – Chyba nie trzeba by długo czekać, a sama zacznie odzyskiwać przytomność.

– W takim razie najpierw obejrzymy dziewczynę. To jej córka, prawda?

Jaskari potwierdził z największą obojętnością. On i Altea zgodnie postanowili zachowywać się tak, jakby się nic nie stało na brzegu andyjskiego jeziora, po drugiej stronie globu.

Mała Nellie pilnowała swojej byłej chlebodawczyni, Judy, ale wyglądała na przerażoną. Czyżby jakieś złe doświadczenia?

Altea została położona na łóżku. Przez okno widziała białe chmury gnane wiatrem ponad Skogshorn, najbardziej na zachód wysuniętym szczytem gór Hemsedal. Koncentrowała się na tym widoku, bo naprawdę nie była w stanie patrzeć na trzech pochylających się nad nią mężczyzn. Na Jaskariego z powodu łączącej ich tajemnicy, na Marca ze względu na jego nieprawdopodobny wygląd. Czy jakiś mężczyzna, zwyczajny mężczyzna z tego świata, może wyglądać tak nieziemsko? Widziała przecież tak zwanych Lemuryjczyków. Oni byli w jakiś sposób bardziej konkretni, jeśli tak można powiedzieć, bliżsi rzeczywistości, choć tak bardzo różnili się od ludzi. Ale ten książę, jak go nazywają… Skąd on się wziął? Było w nim coś eterycznego, ezoterycznego i egzotycznego. Jakby pochodził z innej sfery wszechświata. Altea nie widziała jeszcze duchów, wtedy może mogłaby więcej pojąć.

Spoglądanie w życzliwe, ale jakby nieco surowe oczy Marca, było ponad jej możliwości. A teraz on miał osłuchać jej serce.

„Jeśli ktoś mógłby cię uratować, to jest to Marco” – powiedział Jaskari.

Najpierw jednak badali ją tamci, Jaskari i profesor Hult, jak się nazywał, unosili nad nią stetoskop i różne inne przedmioty, których przedtem nie widziała. Nie, więcej operacji nie zniesie, nawet gdyby tak orzekli. Jej dawny lekarz przemawiał do niej ostatnio z wielką powagą w oczach. Teraz nie można już nic więcej zrobić, mówił. Wszystkie próby zawiodły, nic nie pozostało.

Również w twarzach Jaskariego i profesora mogła wyczytać, że nie dają jej żadnych szans. Było im po prostu przykro.

W końcu ów mistyczny Marco położył ręce na jej piersi. Och, nie, czy to jakiś uzdrowiciel? pomyślała Altea z irytacją. Widziała dostatecznie wielu, by wiedzieć, że ich poczynania na nią nie działają ani trochę. Profesor także popatrzył zdumiony i chyba z rezerwą, ale Jaskari przyglądał się Marcowi ze spokojem, jakby już dawniej widywał go przy pracy.

Była trochę rozczarowana, że trafiła w ręce znachora.

Głęboko wciągnęła powietrze. Co to?

Z jego rąk spływało jakieś kojące ciepło, czuła, jak serce odnajduje w nim spokój i siłę. Łzy potoczyły jej się po policzkach, takie silne było to przeżycie, ale nie poruszyła się, żeby je otrzeć. Niech sobie płyną. Chociaż właściwie serce nigdy jej jakoś dojmująco nie dokuczało, z wyjątkiem trudności z oddychaniem, zwłaszcza po wysiłku, to teraz doznała przeświadczenia, że fizyczna wada jej serca się zabliźniła i że ona sama w jednej chwili stała się tak samo młoda i silna jak wszyscy jej rówieśnicy.

To było nieprawdopodobne uczucie.

– W porządku – powiedział Marco z westchnieniem ulgi i wyprostował się. – Zrobione!

Dal profesorowi znak, że może ją znowu zbadać.

Uczony pochylił się nad Alteą z wyraźną już teraz rezerwą. A potem nagle się wyprostował, jakby doznał szoku. Przykładał stetoskop do wszystkich możliwych punktów, w których spodziewał się usłyszeć pracę chorego organu. Potem bez słowa przekazał aparat Joriemu, który uśmiechnął się tylko i posłuchał przez chwilę.

– Po prostu nie mogę w to uwierzyć – jęknął profesor. – Kim pan właściwie jest, książę?

– Lepiej, żebyś nie wiedział – odparł Marco. – Możesz wstać, Alteo. Jesteś zdrowa. A teraz zobaczymy, czy twoja mama już otworzyła oczy.

Judy nie spała. Już z daleka, w wąskim korytarzu, słyszeli jej wołanie z pokoju, w którym leżała. Histerycznie wykrzykiwała, że się boi, że pozostawiono ją na pastwę losu, docierały do nich narzekania, że pościel szorstka i gdzie jest jedwabna bielizna, a także nawoływania w rodzaju: „Gdzie jest Jack”, „Mam straszne pęcherze na rękach, zaraz umrę”, „Gdzie ja jestem”. „Jack, oni mnie uprowadzili, zapłać im, ja tu umrę, skóra ze mnie schodzi, cała moja opalenizna na nic, jak ja się teraz pokażę na balu u burmistrza?”

– O, rany boskie! – jęknął Jaskari, wchodząc do pokoju.

Judy była przerażona. Zniknął jej piękny świat luksusu, komfortu, podziwu mężczyzn i pielęgnowania własnej urody, która ma nieprzyjemną skłonność do więdnięcia, jeśli nie okazuje jej się należytej uwagi.

No i oto stało się to straszne. Uprowadzono ją, bo to bez wątpienia było uprowadzenie! Te wszystkie okropieństwa z Devlinem i to, co on mówił o Jacku, to, rzecz jasna, kłamstwo…

Z piersi biedaczki wyrwał się głuchy szloch. Coraz trudniej jej było przekonywać samą siebie, że tamto to kalumnie i że te straszne rzeczy nigdy się nie wydarzyły. Tak trudno, tak trudno było zachować iluzję szczęścia i miłości Jacka. O Boże, a co tutaj robi jakaś nieznajoma indiańska dziewczyna? To straszne!

Chciała zamknąć oczy, niech cały ten okropny świat zniknie i niech będzie tak jak dawniej. Pośpi jeszcze, a jak się obudzi, będzie dobrze.

Ktoś wszedł. To ci, co ją uprowadzili? Nie była w stanie na nich spojrzeć.

O, to ten przystojny wiking Jaskari. Podświadomie starała się przybrać swój zwykły wyraz twarzy, chłodna perfekcja…

I… och, nie… Jaskari przyprowadził ze sobą dwóch innych mężczyzn. Jeden podstarzały, w okularach, szkoda na niego tracić czas, ale za to ten drugi! O Boże, pomóż mi, prosiła Judy w duchu. Ten powinien mnie widzieć w mojej najlepszej formie, a ja jestem taka spalona, co robić? Cóż to za mężczyzna… a może on jest…

– Nie, anioły powinny przecież być białe – powiedziała głośno, nie zdając sobie z tego sprawy. Biedna, nieskomplikowana Judy była oszołomiona i przeżyciami, przez które musiała przejść, i środkami uspokajającymi.

– Anioły powinny być białe – powtórzyła, tym razem z tą spontaniczną kokieterią w głosie, która zawsze się pojawiała w jej zachowaniu, jeśli w pobliżu ukazał się wart zainteresowania mężczyzna. – A może ty jesteś czarnym aniołem?

– Tak – odarł Marco z powagą.