Trzeba dodać, że Jori i Sassa należeli do tych niewielu wysłanników Królestwa Światła, którzy mogli się otwarcie pokazywać we wsiach i w miastach, byli bowiem normalnymi ludźmi, zaś aparaciki mowy sprawiały, że uważano ich za swoich, posługujących się miejscowym językiem. Poprzedniego dnia pozwolili sobie na małą wycieczkę po ulicach miasta Mendoza w Argentynie, dokładnie po drugiej stronie Andów. Zamierzali też dolecieć gondolą w pobliże ogromnego szczytu Aconcagua tylko po to, by go zobaczyć. I tą drogą dostać się do Chile. Najpierw musieli się jednak zastanowić.
Wędrówka po argentyńskim mieście, oglądanie współczesnego zewnętrznego świata, było tyleż zabawne, co przerażające. Przeludnienie i nędza okazały się straszne. Najgorsze jednak wydawały im się narkotyki, których wszędzie było pełno. Wyglądało na to, że narkotyki zostały w mniejszym lub większym stopniu zalegalizowane i dosłownie każdy napotkany człowiek znajdował się pod ich wpływem.
Nietrudno było zauważyć, że panują w tym świecie najrozmaitsze choroby, a o ile młodzi wędrowcy zdołali się zorientować, szpitale i w ogóle służba zdrowia nie znajdowały się w najlepszym stanie.
Dwoje gości z Królestwa Światła czuło się źle.
Ludzie byli na ogół usposobieni przyjaźnie, ale sprawiali wrażenie przestraszonych. Jori i Sassa siedzieli w kawiarni i rozmawiali z grupą młodzieży, przeważnie indiańskiego pochodzenia, ale też byli wśród nich Metysi, Kreole i przedstawiciele rasy białej. Wszyscy oni nieustannie rozglądali się ukradkiem wokół jakby w obawie, że ktoś ich zaatakuje. Jori zapytał o to czarnowłosą piękność, która zresztą bardzo mu się podobała. Odpowiedziała szeptem, że wszędzie są oczy i uszy. Cały system społeczny oparty jest na podejrzliwości. Nikt nikomu nie ufa.
Jeszcze nie spryskali tego terytorium, zamierzali to zrobić nocą. Teraz chcieli się tylko rozerwać i, jeśli to możliwe, nauczyć tego i owego.
Dla Sassy zresztą wyprawa wcale taka wesoła nie była, Jori bowiem kazał jej wracać do ukrytej gondoli, a sam został z tą czarnowłosą dziewczyną, z którą wciąż rozmawiał.
Nie wrócił, dopóki nie nadeszła pora startu. Ale wtedy wyglądał na bardzo zadowolonego.
Jori zawsze cierpiał z powodu różnych kompleksów. Wciąż musiał dowodzić innym, a najbardziej sobie samemu, że jest bardzo pociągającym młodym człowiekiem. Rzeczywiście, nie jest zbyt zabawnie nieustannie przebywać w towarzystwie oślepiająco przystojnych i zabójczo męskich rówieśników, kiedy samemu ma się zaledwie metr sześćdziesiąt wzrostu i w ogóle wygląda się niespecjalnie.
Bo na przykład kuzyn Jaskari, rosły blond wiking, Jori bardzo się starał przy nim nie stawać, kiedy w towarzystwie znajdowały się jakieś dziewczyny, wolał, żeby go z tamtym nie porównywano.
Z nieopisanie pięknym Markiem czy równym mu Dolgiem nikt nie może się mierzyć, nawet Jaskari. Ram i pozostali Lemuryjczycy… Leśny elf Tsi – Tsungga. Przystojny Armas. Gondagil…
Biedny, mały Jori!
Wziął kurs na szczyty Andów.
– Wygląda na to, jakby władze straciły już wszelką kontrolę – powiedział.
Sassa milczała.
– Kontrolę najwyraźniej przejęli inni – ciągnął Jori. – Teraz musimy jak najszybciej skierować się do zapasowych magazynów, żeby napełnić zbiorniki. Nie robiliśmy tego od wielu dni.
– Od wielu nocy – poprawiła go Sassa.
– Czy ty zawsze musisz mi się przeciwstawiać? Zresztą niech ci będzie, jestem w znakomitym humorze, nic mi go nie zepsuje.
– Ach, tak – zauważyła Sassa cierpko.
Jori pogrążył się we wspomnieniach. Mamrotał pod nosem jakby sam do siebie:
– Dziewczyny w zewnętrznym świecie też nie są takie głupie – stwierdził. – Posługują się innymi technikami, ale o, rany, ileż one umieją!
Sassa zjeżyła się. Warknęła przez zaciśnięte zęby:
– A czy ty zawsze musisz się przechwalać swoimi podbojami? Wyobrażasz sobie, że dzięki temu jesteś bardziej interesujący dla innych dziewcząt?
Jori gapił się na nią z otwartymi ustami. Takim tonem Sassa nigdy nie przemawiała.
– Zatem wiedz, że to jest mit, który wymyślili mężczyźni z kompleksami – ciągnęła swoje Sassa. – Większość dziewcząt tysiąc razy woli mieć poważnego, nie zepsutego chłopca. Ale ty wciąż rozprawiasz na prawo i lewo o swoich salonowych sukcesach. To po prostu śmieszne!
– Co się z tobą dzieje? – wykrztusił Jori niepewnie. – Przecież nie możesz nic wiedzieć o miłości, jeszcze ci mleko nie wyschło pod nosem…
– Nie nazywaj miłością tego, czym zajmowałeś się dzisiejszego wieczoru! – krzyknęła Sassa ze złością. – A jeśli o to chodzi, to ja jestem dorosła, i to od dłuższego czasu. Szkoda, że tego nie zauważyłeś! Wszyscy traktują mnie jak dziecko, bo jestem najmłodsza.
– Przepraszam, bardzo cię przepraszam! – zawołał Jori szczerze. – Ale Sassa, wiesz przecież, że jesteś moją najlepszą przyjaciółką…
Żeby ją jakoś ułagodzić, położył rękę na jej dłoni. Z grymasem niechęci dziewczyna cofnęła się.
– Zabieraj te swoje paluchy, którymi jej dotykałeś i nie wiadomo co jeszcze. Znikaj!
– Ależ Sasso! – zawołał z płonącą twarzą. – Czyś ty rozum postradała?
– A o twoich wargach to już lepiej nie wspomnę, ani o języku, bo nie wiadomo, co nimi robiłeś…
Jori miał problemy z oddechem.
– Nie, no chyba powinnaś zachowywać się bardziej przyzwoicie…
– Kto się tutaj zachowuje nieprzyzwoicie? Kto siedzi i opowiada mi wstrętne historie, jakby to były nie wiem jakie sukcesy? Jeśli nie przestaniesz się przechwalać tymi swoimi eskapadami, to poproszę Rama, żeby cię stąd zabrał, bo jesteś nieznośnym smarkaczem! Mam nadzieję, że przynajmniej pamiętałeś o kondomach, bo jak nie, to może być źle z tobą!
Jori naprawdę nie wiedział, co miałby jej odpowiedzieć, wrócił do kierownicy i starał się skoncentrować na prowadzeniu gondoli, był jednak strasznie wzburzony, serce tłukło mu jak młotem, chciał być zły na Sassę, ale wstyd okazał się silniejszy. Sam przecież dobrze wiedział, że lubi się przechwalać sukcesami u dziewcząt, które obdarzyły go choćby jednym uważniejszym spojrzeniem, a jego wzmianki o niezwykłych randkach były dużo liczniejsze niż same spotkania.
Uff, ale się wygłupił! A fakt, że to właśnie mała, prostolinijna Sassa przywołała go do porządku, był chyba najtrudniejszy do zniesienia.
Nie, Sassa nie była taka ufna ani prostolinijna. Kiedy przyjdzie co do czego, potrafi pokazać, co potrafi, prezentuje wówczas inteligencję, której mało kto by się po niej spodziewał.
– Przed nami znajduje się Aconcagua – powiedział Jori w chęci skierowania uwagi Sassy na co innego. – A po drugiej stronie leży Chile.
Sassa nie odpowiadała. W chwilę później znaleźli się przy magazynie ukrytym w bardzo niedostępnym rejonie Andów. To tutaj znajdowały się Wrota, przez które wyszli z ziemskich głębin.
Wielką ulgą było móc porozmawiać z dwoma Strażnikami, którzy stacjonowali przy magazynie. Nareszcie krajanie, nieważne, że Lemuryjczycy. Miło było wejść do wielkiej gondoli, która wyniosła ich niedawno na powierzchnię. Pyszne jedzenie i odpoczynek przez cały dzień, bardzo tego potrzebowali.
Jori jednak najpierw wziął prysznic. Kąpał się i kąpał, szorował skórę i znowu spłukiwał wodą. Kiedy nareszcie wyszedł z łazienki, był cały czerwony.
Udało im się podejść bardzo blisko wysokiego na niemal 7000 metrów szczytu Aconcagua, budzącej grozę, lodowato zimnej piękności, której nie poświęcili nawet kropli swojej niezwykłej cieczy. Tu bowiem nikt nie mieszkał, na co więc trawa i bujne kwiaty na tych nagich skałach? Góra jest piękna sama z siebie i niech tak zostanie. Zresztą nie odważyliby się spryskać ani śniegu, ani lodu, bo co by się stało z klimatem Ziemi, gdyby stopniały wieczne zlodowacenia?