– Jak myślisz, co oni zamierzają z nami zrobić? – zapytała Indra szeptem Rama.
– Pewnie chcieliby nas pozamykać w klatkach, ale Marco do tego nie dopuści. Zahipnotyzuje ich.
Marco powitał idących uniesieniem ręki na znak, że on i jego przyjaciele przybywają w pokojowych zamiarach.
– Kim u… Skąd, u diabła, się wzięliście? – zapytał kapitan lotnictwa łamaną angielszczyzną.
– No, w każdym razie nie od diabła, to znaczy nie z piekła – odpowiedziała Indra zaczepnie w tym samym języku; wymowę miała znacznie lepszą.
Marco natychmiast się wtrącił:
– I na razie nie chcielibyśmy udzielać dokładniejszych informacji niż ta, że przybywamy naprawdę bez złej woli i że pragniemy porozmawiać z uczciwymi przywódcami świata.
– Ale – wyjąkał kapitan, spoglądając z przerażeniem na Rama. – Muszę was aresztować.
– Bzdura – skwitowała Indra. – Jesteśmy tu po to, żeby pomagać! Opieczętujcie naszą gondolę, jeśli chcecie, przeszukajcie ją, prześwietlcie, poróbcie zdjęcia, tylko nie dotykajcie tych dużych pojemników, one mają dla nas wielkie znaczenie. Nie ukryliśmy w nich broni, ale nie możemy wam powiedzieć o ich zawartości, i tak byście niczego nie zrozumieli.
– No dobrze, już dobrze – powiedział Ram, a piloci i mechanicy na wszelki wypadek cofnęli się przed nim trochę. Możecie pilnować gondoli, obejrzeć ją dokładnie, najlepiej jednak niczego nie dotykajcie! To by mogło być dla was niebezpieczne. Później z przyjemnością wszystko wam pokażemy i wyjaśnimy. Marco – szepnął do przyjaciela. – Uczyń ich na jakiś czas chętnymi do współpracy, posłuż się tym twoim sposobem…
Kapitan stał i wahał się przez chwilę, potem wyznaczył czterech swoich ludzi na wartowników gondoli, sam zaś ze sporą eskortą poprowadził „gości” do swojego zwierzchnika.
Po drodze Marco powiedział:
– Byłoby bardzo dobrze, gdybyście nie przekazywali żadnych informacji do mediów. Wolelibyśmy pracować dla dobra Ziemi bez zbędnej reklamy i rozgłosu, przynajmniej dopóki to możliwe.
– To będzie zależało od tego, jak pojmujecie dobro Ziemi.
– Nie mamy na myśli nic złego. Żadnych ataków, proszę mi wierzyć!
– Muszę się naradzić z innymi. – Otworzył przed gośćmi drzwi. – Ale nie będzie łatwo znaleźć uczciwych polityków posiadających władzę. Teraz na świecie najczęściej władza jest w rękach ludzi, do których należeć nie powinna. Zresztą często w historii bywało podobnie. Naturalnie możemy spróbować znaleźć paru ministrów spraw zagranicznych mających dobro świata na względzie, ale całkiem uczciwych…? Nie wiemy przecież, którzy z nich są marionetkami w rękach prawdziwych władców. Niełatwo jest się przeciwstawiać tłustym członkom syndykatów, choćby dlatego, że każdy, kto ma odwagę powiedzieć nie, może zostać zlikwidowany.
– Więc mafia jest aż tak rozprzestrzeniona? Syndykat, jak to teraz nazywacie.
– Mają swoich ludzi wszędzie, w najwyższych kręgach władzy. A poza tym jest jeszcze jeden człowiek, który… Zresztą to nie moja sprawa.
Marco przystanął.
– Dziękujemy za informacje – rzekł łagodnie. – Z pewnością znajdziemy uczciwych ludzi. Ja posiadam zdolność zaglądania ludziom do serc, od pierwszej chwili wiem, kto jest uczciwym człowiekiem, a kto nie. Ty na przykład nie należysz do gadatliwych, to ja rozwiązałem ci język, tak chciałem. Mam do ciebie zaufanie, bo należysz do uczciwych. Powiem ci, że jesteś żonaty i masz dwóch synów. Nie jesteś zachwycony swoim dowódcą, choć nie wiem, kim on jest. Masz też pewne podejrzenia w stosunku do swojej żony, ale niepotrzebnie, ona nie myśli o nikim innym. A poza tym jesteś bardzo ciekawy, skąd pochodzimy – zakończył Marco z uśmiechem.
– Uff! – odetchnął kapitan. – Muszę przyznać, że teraz nie jestem wcale mniej ciekawy!
– Ja urodziłem się w Norwegii – rzekł Marco krótko. – Indra także.
O Ramie nie wspomniał, a kapitan nie pytał, bo pewnie nie miał odwagi.
– A gdzie się teraz znajdujemy? – zapytał Ram.
– W Szwajcarii.
– Znakomicie! – Marco uśmiechnął się zadowolony. W gabinecie oniemiałego pułkownika kapitan próbował objaśniać niezwykłą wizytę. Pułkownik był śmiertelnie przerażony i dlatego wściekły, zwymyślał kapitana za to, że sprowadził tu tych „kosmitów”, zamiast ich zamknąć w betonowym lochu, a najlepiej powystrzelać, im szybciej, tym lepiej.
Zrobiło się bardzo nieprzyjemnie, doszło do gwałtownej wymiany zdań, w której Indra żywo uczestniczyła, w końcu jednak pułkownik ustąpił, choć czynił to w najwyższym stopniu niechętnie. Ustąpił zresztą głównie z powodu sugestii Marca, z czego jednak nie zdawał sobie sprawy. Obiecał, że podejmie próbę zorganizowania konferencji premierów najważniejszych państw, ale Marco znowu go zaskoczył.
– Nie chcę żadnych zawodowych polityków, bo oni przeważnie mają niezbyt szlachetne charaktery albo są po prostu zajęci wyłącznie własnymi karierami. Mam ekspertyzę pewnego Indianina z mojego królestwa świadczącą, że właśnie ma się spełnić prastara przepowiednia jego ludu. Zgodnie z tym znajdujemy się właśnie w okresie oczyszczenia. Otóż Indianie prosili mnie, bym wezwał czterech najszlachetniejszych i najpotężniejszych ludzi na świecie, po jednym reprezentancie wszystkich ras. Rasa żółta posiada władzę nad wiatrami, rasa czarna nad wodami, biała nad ogniem, a czerwona nad ziemią. Ci ludzie, o których nam chodzi, będą więc mieli potężnych obrońców. A spotkanie powinno mieć miejsce właśnie tutaj, w Szwajcarii.
Pułkownik zrobił się purpurowy.
– Czy wy myślicie, że ja mam czas wysłuchiwać jakichś zabobonów?
Indra miała ochotę poczęstować go kropelką eliksiru Madragów, ale jak to uczynić wobec kogoś tak podejrzliwego?
– Ja natomiast sądzę, że uczyni pan najlepiej, traktując poważnie przesłanie Indian – poradził mu Marco spokojnie.
Pułkownik spoglądał to na Marca, to na Rama, po czym zatrzymał wzrok na Indrze.
– Jak się pani znalazła w tym dziwacznym towarzystwie? – zapytał cierpko.
– Towarzyszę im dlatego, że są jedynymi, którzy mogą uratować świat przed ostatecznym pogrążeniem się w korupcji i chaosie.
– Powiedzcie mi – zagadnął pułkownik nieco spokojniej. – To chyba nie wy sprawiacie… Dotarły do nas absurdalne pogłoski, że pustynie w Australii zakwitają i że ludzie zrobili się tam łagodni, najwięksi wrogowie się godzą?
Troje gości popatrzyło po sobie z uśmiechem. To dzieło Ellen i Nataniela.
– Nie, nie my, ale nasi przyjaciele – wyjaśnił Marco.
– Tacy jak oni znajdują się wszędzie, nad całą ziemią.
– Inwazja? – zaryczał pułkownik, a kark poczerwieniał mu jeszcze bardziej.
– Nie, nie pragniemy waszego świata. Nie chcemy go wam odebrać. Chcemy tylko pomóc, bo upadek Ziemi pociągnąłby za sobą również nasz świat.
Teraz pułkownik był już bliski apopleksji i Ram pospieszył z wyjaśnieniami:
– Proszę nam wybaczyć, że weźmiemy sobie kapitana do pomocy. Zależy nam, żeby to on znalazł owych czterech ludzi, których chcielibyśmy spotkać, i sprowadził tutaj, do Szwajcarii. Czas nagli, później będziemy nawiązywać kontakty z geologami i meteorologami różnych specjalności, ale najpierw spotkanie.
– Ale ja jestem wyższy rangą! – ryknął pułkownik.
– Bez wątpienia. Tylko że pan nie posiada tej wewnętrznej równowagi i tego opanowania, które jest tu niezbędne.
Na to pan pułkownik nie znajdował odpowiedzi. Nie mógł bowiem ryczeć na nich jeszcze głośniej, niż czynił to wobec swoich podwładnych.
– Zgadzam się – oznajmił krótko i demonstracyjnie odwrócił się do okna.