Judy była ciemna, miała doskonale regularne, klasyczne rysy. Proste brwi i usta, które chyba za bardzo obawiały się zmarszczek, by pozwolić sobie na śmiech. Nosiła starannie uczesane włosy, które właściwie mogłyby już mieć siwe pasma, ale nikt, nawet sama Judy nie wiedział, czy mają, ponieważ były nieustannie farbowane. Linie szczęk i szyi były tak napięte, że mimo woli, zresztą całkiem słusznie, patrząc na nią, myślało się o operacjach plastycznych twarzy. Nietrudno też było zauważyć, że pani utrzymuje surową dyscyplinę dietetyczną, wystarczyło spojrzeć na jej wychudłe ręce.
W młodości wielokrotnie proponowano jej, by została modelką, ale Judy była panną z dobrego domu, należała to najwyższych kół towarzyskich Bostonu, więc zawód modelki… Tego się po prostu nie robi. Pochodziła z bardzo bogatej rodziny, została wydana za mąż za jeszcze bogatszego człowieka, potem urodziła Alteę, którą wychowywała armia nianiek i innych służących. Judy pozwalała małej przychodzić do siebie wieczorem po chłodny pocałunek na dobranoc. Dbała, by dziecko było pięknie ubrane, wciąż wydawała niańkom polecenia i wygłaszała reprymendy. Do tego sprowadzał się jej kontakt z dzieckiem, ale sumienie miała czyste, bo ona sama była wychowywana w taki sam sposób.
Teraz stała sztywno przy drzwiach i patrzyła na Alteę, która podniosła się zdumiona i wyczekująca. Matka zaczęła bez wstępów:
– Altea, czy ty nie mogłabyś być bardziej sympatyczna dla swojego ojca?
– Jack nie jest moim ojcem.
Zirytowana Judy potrząsnęła głową.
– Nie jest, ale robi, co może, żeby nim być dla ciebie.
– Naprawdę? – zapytała Altea lodowatym tonem.
– Daje ci przecież wszystko, czego tylko możesz zapragnąć. Jest najsympatyczniejszym ojczymem, jakiego mogłabyś mieć!
Dziewczyna zaczerwieniła się.
– Mamo, jak ty mogłaś za niego wyjść? – wysyczała.
Twarz Judy napięła się gniewnie, wyraźnie teraz było widać, jaka naciągnięta jest jej skóra. Wydawało się, że w każdej chwili może pęknąć jak pergamin.
– Chodzi ci o to, że wyszłam za mąż tak krótko po śmierci twojego ojca? Kochana Alteo, twój ojciec nie był takim wspaniałym człowiekiem, jak ci się zdaje…
– Ani słowa na temat taty! – syknęła znowu dziewczyna.
– Nie, oczywiście, że nie. Ale twój tata zaczął tracić kontrolę nad swoimi przedsiębiorstwami, a wtedy Jack zaproponował, że pomoże mu wydostać się z kłopotów…
– Więc ty znałaś Jacka przed śmiercią taty?
– Tak, przecież byli kolegami.
Jack nie miewa kolegów, pomyślała Altea.
Matka mówiła dalej:
– Ktoś zamierzał nas zrujnować, ale Jack nam pomógł. A kiedy ojciec zmarł…
– No właśnie, jak on właściwie umarł?
– Nie wiesz? Wypadek samochodowy. Wpadł na niego jakiś samochód. Jack zachowywał się potem jak prawdziwy przyjaciel. Pocieszał mnie. Robił dla mnie wszystko…
– I był bardzo bogaty, prawda? Najbogatszy człowiek na świecie, tak ludzie mówią. Jak, u diabła, doszedł do takiego majątku?
– Altea! W tym domu się nie przeklina! Co ty sobie właściwie wyobrażasz?! Proszę cię, żebyś była miła dla swojego opiekuna, i co słyszę w odpowiedzi? Ordynarne słowa i przekleństwa! Chyba sobie na to nie zasłużyłam!
Judy odwróciła się na swoich wysokich obcasach i wymaszerowała z pokoju.
Och, mamo, jęknęła Altea w duchu. Jak możesz być taka ślepa?
Sam Jack był bardzo zajęty w swoim gabinecie. Kiedy jednak rozmawiał z dwoma ze swoich zaufanych ludzi, narastała w nim coraz większa irytacja.
Judy stoi na przeszkodzie. Jest jak rzep, którego nie może się pozbyć. Za każdym razem kiedy miał okazję zbliżyć się fizycznie do Altei, pojawiała się Judy.
Albo Altea uciekała, ale to akurat rozumiał i na ogół mu to nie przeszkadzało, raczej wzniecało podniecenie.
– Tak? – zapytał rozkojarzony. – Powtórz, co powiedziałeś, Ross.
Obaj mieli maseczki na twarzach, więc ich głosy brzmiały niewyraźnie.
– Powiedziałem, że nasi drobni konkurenci w tej dziedzinie przygotowują przewrót. Chcą przejąć cały syndykat transportowy w Stanach.
– Nie mogą tego zrobić!
– Owszem, działali niepostrzeżenie, posuwali się krok po kroku. Jeśli nie podejmiemy drastycznych środków, i to szybko, cały kartel wymknie się mam z rąk – Przecież wiesz, jak lubię drastyczne posunięcia – uśmiechnął się Loman ponuro. – I nikt nie będzie mi bezkarnie deptał po palcach.
Zamyślił się. Gdy chodziło o jego absolutne panowanie nad wielkimi dziedzinami gospodarki światowej, jego mózg zawsze pracował bardzo efektywnie. Irytowała go tylko świadomość, że w większości krajów jest poszukiwany i że dlatego nie może się swobodnie poruszać po świecie. Musiał siedzieć w tej dziurze niczym pająk w kącie i stąd doglądać swoich interesów.
Ale i to mogło być bardzo przyjemne.
Podjął decyzję. Napisał parę słów na kartce.
– Ross, załatwisz tę sprawę. Wolne ręce. Chcę mieć wolne ręce!
Ross uśmiechnął się i wyszedł.
– No, Devlin – powiedział Loman do drugiego z mężczyzn. – Została jeszcze jedna drobna sprawa, którą ty chyba będziesz mógł dla mnie załatwić…
– Oczywiście! A przy okazji, jak długo właściwie będziemy musieli nosić te przeklęte maski?
– Dopóki niebezpieczeństwo nie minie. Nie wygląda na to, żeby oni się tutaj wybierali, ci jacyś Marsjanie czy kim oni u diabła są.
– Widocznie uważają, że klimat jest zbyt suchy, żeby ktoś tu mieszkał.
– Miejmy nadzieję. Bo słyszałem, że nasi przeciwnicy w Południowej Afryce zostali zbawieni.
– Znakomicie – powiedział Devlin, skorumpowany adwokat, który chętnie podejmował się też innych zadań. – Nie sądzę jednak, żeby dziwna krucjata miała coś wspólnego z religią.
– Ja w ogóle nie rozumiem, o co chodzi. Fanatycy mówią, że to UFO, ale to przecież głupota! A co słyszałeś o tych zestrzelonych?
Devlin potrząsnął głową.
– Jeden z nich to chyba zwyczajny człowiek. Natomiast dwaj pozostali…? Nie otrzymałem jeszcze żadnego opisu. To podobno ściśle tajne.
– Miejmy nadzieję, że nic było ich więcej i że zrobiono z nimi koniec.
– No właśnie. Ale jakie to zadanie przygotowujesz dla mnie?
– Mamy o jedną osobę za dużo w naszym domu. Kogoś, kto odegrał już swoją rolę i teraz nie ma z niego pożytku. Zaczyna być niewygodny.
Kiedy Devlin usłyszał, o kogo to chodzi, długo i ze świstem wypuszczał przez nos powietrze. Specjalnie zdumiony jednak nie był. Obserwował wydarzenia od początku. Wiedział, że Loman pragnie Judy i co najmniej tak samo wielkiego majątku jej męża. Nietrudno było tak pokierować sprawami, że tamten stracił kontrolę nad swoimi interesami, a wtedy on „przyszedł mu z pomocą”. Potem niewielki wypadek samochodowy i droga do Judy oraz pieniędzy stała otworem. Ona sama wpadła mu w ręce jak dojrzały owoc.
Teraz jednak nie jest już atrakcyjna, choć usilnie pracuje nad zachowaniem urody. Devlin nie był sentymentalny, uważał Judy za starą, zimną, egoistyczną wronę. A tymczasem w pobliżu znajdowało się jagniątko. Devlin ma przecież oczy w głowie.
– Jak mam to zrobić, szefie?
Na zmysłowych wargach Jacka Lomana pojawił się uśmiech zadowolenia.
– Dyskretnie, Devlin, dyskretnie! A teraz posłuchaj. Pomyślałem sobie…
– Judy? Czy mogłabyś załatwić dla mnie pewną sprawę w mieście? Devlin cię zawiezie.
Uwodzicielski głos, to zawsze działa. Przynajmniej na nią. Altea była dużo bardziej odporna na takie sprawy, widocznie wciąż jeszcze nie pojęła, co oznacza to mrowienie w jej ciele, kiedy on jest blisko. Biedne dziecko! Ale już niedługo wszystkiego się nauczy.