Opadł na krzesło i nagle przyszła mu do głowy zupełnie odmienna strategia. Parę minut wcześniej ucieczka wydawała się najmądrzejszym wyborem. Zrozumiałe, że Faith nie chce wracać, by wysłać Buchanana do więzienia. W gruncie rzeczy Lee również nie był tym zainteresowany, w każdym razie od chwili, gdy się dowiedział, dlaczego ten człowiek przekupywał polityków. Danny Buchanan prędzej powinien zostać kanonizowany. Detektywowi zaczął kiełkować w głowie nowy pomysł.
Wrócił do domu i wziął ze stolika do kawy swój telefon komórkowy. Korzystał z jednej z licznych promocji, bez opłat za rozmowy międzymiastowe czy roaming, więc rzadko w ogóle używał stacjonarnego telefonu. Komórka miała pocztę głosową, tekstową, rozpoznawanie dzwoniącego, miała nawet nowe pasmo, na którym można było poznać najnowsze wiadomości czy notowania giełdy (mało go to zresztą interesowało, gdyż nie miał żadnych akcji).
Kiedy zaczynał pracę prywatnego detektywa, używał maszyny do pisania IBM, nowością były telefony z wybieraniem tonowym, a faksy wyrzucały pogięty papier termiczny i można je było znaleźć jedynie w wielkich przedsiębiorstwach. Nie minęło nawet piętnaście lat: w ręce trzymał środek globalnej komunikacji. Czy taka zmiana może być zdrowa? A jednak kto teraz potrafi żyć bez tych cholernych gadżetów?
Usiadł na kanapie i patrzył na powoli obracające się rattanowe łopatki wentylatora na suficie, rozpatrując wszelkie za i przeciw tego, o czym myślał. W końcu podjął decyzję i z bocznej kieszeni wyjął portfel. Był tam kawałek papieru z numerem telefonu klienta, którym, jak już wiedział, jest Danny Buchanan. To ten telefon, którego nie potrafił zlokalizować. Nagle opadły go wątpliwości: a jeśli myli się w ocenie Buchanana – może lobbysta jednak był zamieszany w zamach na Faith? Lee wstał i zaczął chodzić po pokoju. Zerknął na błękitne niebo i zobaczył nadciągające burzowe chmury. W końcu Buchanan go wynajął i w zasadzie Lee wciąż pracował dla tego człowieka. Może w końcu trzeba się zameldować? Odmówił modlitwę, podniósł słuchawkę i wystukał numer z kartki.
ROZDZIAŁ 38
Connie wyglądał nieszczęśliwie, gdy Paul Fisher pochylił się nad nim i mówił konspiracyjnym tonem:
– Mamy wszelkie powody, by wierzyć, że ona jest w to zamieszana, Connie. Pomimo tego, co nam powiedziałeś.
Connie patrzył na Fishera. Nienawidził w nim wszystkiego, od doskonałych włosów i kwadratowego podbródka do wyprostowanej sylwetki i nienagannych koszul. Siedział już tutaj pół godziny. Opowiedział Fisherowi i Masseyowi swoją wersję całej historii, a oni swoją. Nie wyglądało na to, by mieli znaleźć wspólny grunt.
– Paul, to są pierdoły przez duże P.
– Poznałeś fakty. – Fisher spojrzał na Masseya. – Jak możesz jej bronić?
– Dlatego, że jest niewinna, co ty na to?
– Znasz jakieś fakty, które by to potwierdziły? – chciał wiedzieć Massey.
– Fred, cały czas mówiłem wam o faktach. Tej nocy mieliśmy gorący ślad w rolnictwie, w innej sprawie. Brooke nie planowała, żeby Ken pojechał wtedy z Lockhart. Sama chciała z nią jechać.
– Albo tak ci mówiła – odparował Massey.
– Słuchaj, dwadzieścia pięć lat mojego doświadczenia mówi, że Reynolds jest czysta jak łza.
– Badała finanse Kena Newmana, nie mówiąc o tym nikomu.
– Przestańcie, to nie pierwszy raz, gdy agent działa niezgodnie z regulaminem. Znalazła gorący ślad i chciała go zbadać. Jednocześnie nie chciała zniszczyć reputacji Kena, dopóki nie miała całkowitej pewności.
– A te sto tysięcy dolarów na kontach jej dzieci?
– Ktoś ją wrabia.
– Kto?
– Tego właśnie musimy się dowiedzieć.
– Będziemy ją śledzić. – Fisher potrząsnął głową zawiedziony. – Cały czas, aż to rozwiążemy.
Connie pochylił się i użył całej siły woli, by powstrzymać swe wielkie dłonie od zaciśnięcia na szyi Fishera.
– Paul, powinniście raczej iść za śladami z morderstwa Kena. No i spróbować znaleźć Faith Lockhart.
– Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to my będziemy prowadzili to śledztwo.
– Potrzebujecie kogoś do śledzenia Reynolds… – Connie spojrzał na Masseya. – To mogę być ja.
– Ty? Nigdy! – zaprotestował Fisher.
– Wysłuchaj mnie, Fred. – Connie uporczywie patrzył na Masseya. – Przyznaję, że sprawy Brooke wyglądają kiepsko. Ale wiem także, że nie ma lepszego agenta w Biurze. Nie chcę widzieć, jak kariera dobrego agenta kończy się w kanale, ponieważ ktoś zrobił coś źle. Sam przez to przechodziłem. Dobrze, Fred?
Massey sprawiał wrażenie zakłopotanego. Wyglądał, jakby skurczył się w krześle pod spojrzeniem Conniego.
– Fred – zaczął Fisher – potrzebujemy niezależnego źródła…
– Ja mogę być niezależny – przerwał mu Connie. – Jeśli nie mam racji, to Brooke padnie, a ja pierwszy jej o tym powiem. Ale mogę się założyć, że wróci i odbierze swój znaczek i broń. W gruncie rzeczy myślę, że za dziesięć lat będzie szefować całemu temu bałaganowi.
– Nie wiem, Connie… – zaczął Massey.
– Myślę, że ktoś jest mi winien taką możliwość, Fred – powiedział bardzo spokojnie Connie. – A ty co o tym myślisz?
Zapadła cisza. Fisher patrzył to na jednego, to na drugiego.
– Dobrze, Connie, śledź ją – zgodził się w końcu Massey. – Składaj mi regularnie raporty. Dokładnie to, co widzisz. Liczę na ciebie, w imię dawnych czasów.
Connie wstał i rzucił Fisherowi zwycięskie spojrzenie.
– Dziękuję za zaufanie, panowie. Nie zawiodę was.
Fisher wyszedł za Conniem na korytarz.
– Nie wiem, co ty tu wyrabiasz, ale pamiętaj: już masz czarną plamę na swojej reputacji, ona drugiego nie wytrzyma. Chcę wiedzieć wszystko, co będziesz raportował Masseyowi.
Connie przyparł dużo wyższego Fishera do ściany.
– Posłuchaj, Paul – przerwałby ostentacyjnie zdjąć jakiś pyłek z koszuli Fishera – rozumiem, że formalnie jesteś moim przełożonym. Staraj się jednak zanadto w to nie wierzyć.
– Connie, stąpasz po chybotliwej linie.
– Lubię niebezpieczeństwo, dlatego zgłosiłem się do Biura. Dlatego noszę broń. Ja już kogoś zabiłem. A ty?
– To nie ma sensu. Marnujesz szanse na karierę. – Fisher czuł za sobą ścianę, purpurowiał na twarzy, w miarę jak Connie coraz bardziej na niego napierał.
– Coś takiego? Dobrze, pomogę ci odnaleźć w tym sens. Ktoś wrabia Brooke. Kto to może być? Gdzieś w Biurze jest przeciek. Ktoś chce ją zdyskredytować, załamać. Gdybyś mnie o to zapytał, to ty okropnie starasz się to właśnie zrobić.
– Ja? Oskarżasz mnie, że jestem przeciekiem?
– Nikogo o nic nie oskarżam. Przypominam jedynie, że dopóki nie odkryjemy źródła przecieku, to dla mnie nikt, ale to nikt, od dyrektora do ludzi czyszczących tu kible, nie jest wolny od podejrzeń. – Connie odsunął się od Fishera. – Miłego dnia, Paul. Lecę złapać paru złych gości.
Fisher patrzył za nim, wolno kręcił głową, a w jego oczach widać było strach.