Mężczyzna starał się kopnąć Lee; jednak konieczność pokonania oporu wody dała Lee odrobinę czasu: musi się zbliżyć, chwycić, co mu wpadnie w ręce, i nie dać temu Chuckowi Norrisowi miejsca na czary jego wschodniej sztuki walki. Lee był bokserem i miał absolutną przewagę w walce w zwarciu, gdzie nie na wiele zdawały się fruwające na wszystkie strony nogi. Skulił się i przyjął na ciało cios nogą, który miał połamać mu żebra. Chwycił kończynę krwawiącą ręką i przycisnął do boku z siłą imadła. Wolną ręką wymierzył druzgocący cios w kolano, który spowodował, że wygięło się pod kątem, na jaki nie zostało zaprojektowane. Mężczyzna zawył. Lee uderzył prosto w twarz przeciwnika, czując, jak nos tamtego rozpłaszcza się pod wpływem ciosu. Wreszcie, w niemal choreograficznie wyreżyserowanym ruchu, Lee cofnął nogę, skulił się i wybuchnął lewym hakiem o mocy kuli armatniej, który niósł całe sto dziesięć kilogramów jego wagi plus czynnik zwielokrotniający, który pojawia się podczas walki w wyniku czystej wściekłości. Kiedy pięść trafiła w kości twarzy, wiedział, że wygrał. Tak twardej szczęki nie ma nikt na świecie, oprócz może zawodowych bokserów wagi ciężkiej.
Mężczyzna padł jak rażony piorunem. Lee natychmiast nadepnął mu na żołądek i trzymał mu głowę pod wodą. Nie miał dość czasu, by naprawdę go utopić, więc z całą siłą nacisnął łokciem na kark mężczyzny. Powstały w wyniku tej czynności chrzęst nie pozostawiał wątpliwości, nawet pomimo plusku wody wokół nich. Jakby Bóg chciał, żeby Lee doskonale wiedział, co zrobił, i nigdy tego nie zapomniał.
Ciało w wodzie nagle zrobiło się bezwładne. Lee podniósł się znad zwłok. Brał udział w wielu wałkach w ringu i poza nim, ale do tej pory nigdy nikogo nie zabił. Spojrzał na ciało i wiedział, że nie ma się czym chwalić. Czuł jedynie wdzięczność, że to nie on tam leży.
Nagle zrobiło mu się niedobrze i poczuł z pełną wyrazistością ból zranionego ramienia. Spojrzał na schody wiodące do domów. Zostały mu tylko dwa potwory do pokonania, potem będzie mógł odpocząć. Było oczywiste, że to nie są Federalni. Agenci FBI nie starają się zabijać ludzi zmyślnymi nożami i kopnięciami karate. Agenci FBI wyjmują blachy i broń, po czym wołają, żeby natychmiast się zatrzymać. Rozsądny człowiek robi tak, jak każą.
Nie, to byli inni faceci. Robokilerzy z CIA. Pobiegł po schodach, znalazł pistolet i popędził jak strzała w kierunku domu, mając nadzieję, że nie jest za późno.
ROZDZIAŁ 52
Faith przebrała się w dżinsy i bluzę od dresu i siedziała na łóżku, gapiąc się na swoje bose stopy. Dźwięk motocykla ■ jakby rozpłynął się w olbrzymiej pustce. Kiedy rozglądała się po pokoju, miała wrażenie, jakby nigdy nie było tu żadnego Lee Adamsa, jakby to wszystko było nieprawdziwe. Poświęciła tak wiele czasu i energii, by zgubić tego mężczyznę, a teraz, kiedy go nie było, wydawało jej się, jakby wszelkie jej uczucia zniknęły w pustce, która po nim pozostała.
Pomyślała najpierw, że zakłócające ciszę domu dźwięki pochodzą z sypialni Buchanana. Potem pomyślała, że może to Lee wrócił, bo zdawało jej się, że to odgłos tylnych drzwi. Wstała z łóżka, ale nagle przyszło jej do głowy, że nie może to być Lee, bo nie słyszała motocykla. Kiedy zdała sobie z tego sprawę, serce zaczęło jej łomotać.
Zamknęła drzwi? Nie pamiętała, ale przypomniała sobie, że nie włączyła alarmu. Może to Danny? Wiedziała, że to nie on.
Zbliżyła się do korytarza i wyjrzała, nasłuchując. Wiedziała, że nie wymyśliła sobie tego dźwięku. Ktoś był w tej chwili w domu. Spojrzała na korytarz. W sypialni Lee jest jeszcze jeden panel kontrolny alarmu. Czy uda jej się tam dostać, włączyć system i wykrywacz ruchu? Padła na kolana i skradała się przez korytarz.
Connie i Reynolds weszli bocznymi drzwiami i szli korytarzem parteru. Connie celował przed siebie pistoletem, Reynolds szła za nim. Bez pistoletu czuła się naga i nieprzydatna. Otwierali każde drzwi na parterze. Wszędzie było pusto.
– Muszą być na górze – wyszeptała Brooke w ucho Conniego.
– Mam nadzieję, że ktoś tam jest – szepnął ze złowrogą nutą w głosie.
Oboje zamarli, gdy usłyszeli wewnątrz domu jakiś dźwięk. Connie wskazał palcem na górę, Reynolds kiwnęła głową. Podeszli do schodów; dywan zagłuszał odgłosy ich kroków. Doszli na półpiętro i zatrzymali się, uważnie nasłuchując. Cisza. Znów ruszyli.
Wszędzie było pusto. Poruszali się wzdłuż ściany, a ich głowy kołysały się, jakby były zsynchronizowane.
Bezpośrednio nad nimi, na podeście schodów, leżała Faith. Wyjrzała ponad krawędzią i nieco odetchnęła, kiedy spostrzegła, że to agent Reynolds, ale kiedy zobaczyła, że po schodach skrada się dwóch innych mężczyzn, natychmiast wrócił strach.
– Uwaga! – krzyknęła.
Connie i Reynolds odwrócili się, by na nią spojrzeć, i zobaczyli to, co pokazywała. Connie skierował broń w kierunku mężczyzn, którzy także mieli w rękach broń bezpośrednio wycelowaną w dwoje agentów.
– FBI – warknęła Reynolds do mężczyzn w czerni. – Rzućcie broń. – Zazwyczaj, kiedy to mówiła, była w miarę pewna reakcji. Tym razem, dwa pistolety na jeden, nie była przekonana.
Mężczyźni nie rzucili broni. Zbliżali się do nich, a Connie celował raz w jednego, raz w drugiego. Jeden z intruzów spojrzał na Faith.
– Proszę zejść, pani Lockhart.
– Zostań tam, Faith! – zawołała Reynolds, spotkała wzrok Faith i patrzyła na nią. – Idź do pokoju i zablokuj drzwi.
– Faith? – Na korytarzu pojawił się Buchanan. Białe włosy miał w nieładzie i nieporadnie mrugał.
– Ty też, Buchanan. Już! – rozkazał ten sam mężczyzna. – Na dół.
– Nie! – zaprotestowała Reynolds, wysuwając się o krok do przodu. – Posłuchajcie, jednostka specjalna jest już w drodze, powinni być tutaj za jakieś dwie minuty. Jeśli nie rzucicie broni, to radzę wam uciekać w diabły, jeśli nie chcecie spotkać się z nimi oko w oko.
– Agent Reynolds – mężczyzna spojrzał na nią i uśmiechnął się – nikt nie jest w drodze.
Brooke nie potrafiła ukryć zaskoczenia. Uczucie to nieskończenie się spotęgowało po następnych słowach mężczyzny:
– Agencie Constantinople, może pan odejść. Wszystko kontrolujemy, jesteśmy wdzięczni za pomoc.
Brooke odwróciła się powoli, spojrzała na partnera i otwarła usta, całkowicie zszokowana. Connie patrzył na nią z wyrazem rezygnacji na twarzy.
– Connie? – odetchnęła szybko. – To nieprawda, Connie. Connie powiesił pistolet na palcu i wzruszył ramionami.
Jego wyprostowana sylwetka stopniowo zwiotczała.
– Chciałem wyciągnąć cię z tego żywą i spowodować, by cofnięto ci zawieszenie.
Spojrzał na mężczyzn, jeden z nich przecząco potrząsnął głową.