Выбрать главу

– Danny, rób dalej swoją robotę – powiedział na głos. – Działaj do końca. Tak jest dobrze, niech poczują smak zwycięstwa wtedy, gdy zabiorę im wszystko.

Z grymasem na twarzy spojrzał na zegarek i wstał zza biurka. Thornhill nienawidził prasy. Przez całą swoją karierę w Agencji nie udzielił oczywiście żadnego wywiadu. Obecnie jednak, jako wyższy urzędnik, musiał od czasu do czasu występować przed innym gremium, czego również nie lubił: musiał zeznawać przed Komisjami Wywiadu Izby i Senatu na temat rozmaitych spraw dotyczących Agencji.

W tych „oświeconych” czasach personel CIA przesyłał rocznie ponad tysiąc merytorycznych raportów o tajnych operacjach. Thornhill był zdolny przetrwać wszystkie te przesłuchania jedynie dzięki skupieniu się na tym, jak łatwo manipulować tymi idiotami, którzy jakoby mieli nadzorować jego Agencję. Ze swym zwykłym, zadowolonym z siebie wyrazem twarzy zadawali mu pytania sformułowane przez ich ciężko pracujące sztaby. Ludzie tam pracujący wiedzieli znacznie więcej na temat spraw wywiadu niż wybrani urzędnicy, którym służyli.

Jedno co dobre, to że przesłuchania odbywają się bez publiczności czy prasy. Pierwsza Poprawka do Konstytucji, prawem do wolnej prasy, była dla Thornhilla największą pomyłką Ojców Założycieli. Z pismakami trzeba cholernie uważać, bo szukają każdej korzyści, każdej szansy na włożenie ci w usta słów, których nie chcesz powiedzieć. Głęboko raniło Thornhilla, że chyba nikt mu nie wierzył. Oczywiście, czasem kłamał: taka jest jego praca.

Według Thornhilla CIA była ulubionym chłopcem do bicia dla ludzi ze Wzgórza. Członkowie Izby uwielbiali pozować na twardzieli. Naprawdę dobrze wtedy wyglądali u siebie w domu: Farmer, który został kongresmanem, zagina szpiegów – Thornhill sam mógłby już pisać nagłówki prasowe.

Właściwie dzisiejsze przesłuchanie miało być pozytywne, gdyż Agencja zebrała kilka punktów podczas ostatnich rozmów pokojowych na Bliskim Wschodzie. Głównie dzięki zakulisowym działaniom Thornhilla udało się wykreować bardziej korzystny wizerunek Agencji, wizerunek, który będzie się dzisiaj starał wzmocnić.

Thornhill zatrzasnął aktówkę i wsadził do kieszeni fajkę. Idę kłamać przed bandą kłamców i obie strony o tym wiedzą, i obie wygrają, pomyślał. Oto Ameryka.

ROZDZIAŁ 17

– Witam, senatorze. – Buchanan uścisnął rękę wysokiego, eleganckiego dżentelmena.

Senator Harvey Milstead był uznanym politykiem o wysokim morale i silnym instynkcie, znanym z ugruntowanych, przemyślanych poglądów na ważne zagadnienia. Prawdziwy mąż stanu, taki w każdym razie był jego obraz w oczach opinii publicznej. W rzeczywistości Milstead był kobieciarzem najwyższej klasy, uzależniony od środków uśmierzających chroniczny ból pleców, przez co czasami sprawiał wrażenie niepoczytalnego. Popadał też w alkoholizm. Wiele lat minęło od czasu, gdy ostatni raz zgłaszał jakąś propozycję legislacyjną własnego pomysłu, chociaż trzeba przyznać, że gdy zaczynał karierę polityczną, pomógł wprowadzić wiele praw, z których dobrodziejstw korzystał dziś każdy Amerykanin. Teraz jego przemówienia były skomplikowanym bełkotem, ale nikt się nie starał sprawdzać, o co chodzi, gdyż senator mówił z absolutną pewnością siebie, a poza tym prasa uwielbiała tego czarującego faceta, który miał tak dobre maniery i zajmował tak ważne stanowisko. Ze swej strony senator karmił media strumieniem cennych przecieków w odpowiednio dobranych momentach i pozwalał się cytować. Buchanan wiedział, że go kochają – jak mogło być inaczej?

Kongres liczy pięciuset trzydziestu pięciu członków, stu senatorów plus reprezentanci w Izbie. Buchanan szacował, być może nieco zbyt szczodrze, że dobrze ponad trzy czwarte z nich stanowią porządni, ciężko pracujący, rzeczywiście przejęci swoją rolą ludzie, szczerze wierzący w to, co robią w Waszyngtonie dla innych. Buchanan określał ich ogólnym mianem „wierzących” i trzymał się od nich z daleka. Zadawanie się z tymi ludźmi zapewniłoby mu jedynie szybką podróż do więzienia.

Reszta waszyngtońskiej klasy politycznej była podobna do Harveya Milsteada – z różnych powodów byli podatni na manipulację, stanowili łatwy cel zarzucanych przez Buchanana przynęt.

Buchanan dzielił tych polityków, spośród których z powodzeniem rekrutował swoich współpracowników, na dwie grupy: „miastowych” i tych, których nieco ironicznie nazywał „zombie”.

Miastowi znali system lepiej niż ktokolwiek inny. Bez przesady można powiedzieć, że to właśnie oni stanowili ten system. Waszyngton był ich miastem, stąd nazwa grupy. Zdawało się, że są tu dłużej niż sam Bóg. Ich krew jest czerwono-biało-niebieska, tak przynajmniej twierdzili. Buchanan dodawał do tego zestawu jeszcze jeden kolor: zielony.

Zombie z kolei przybyli do Kongresu bez odrobiny kręgosłupa moralnego czy jakiejkolwiek filozofii politycznej. Swe miejsca wygrywali za pomocą najbardziej wyrafinowanych kampanii wyborczych, jakie można kupić w mediach. Byli znakomici w telewizji i w ściśle kontrolowanych debatach. W najlepszym wypadku mieli przeciętne intelekty i zdolności, a jednak przemawiali z werwą i entuzjazmem, jakie Johnowi F. Kennedy’emu udawało się osiągać jedynie w najlepszych przemówieniach. Gdy już ich wybrano, przyjeżdżali do Waszyngtonu bez najmniejszego pojęcia, co mają tu robić. Osiągnęli już swój jedyny ceclass="underline" wygrali kampanię wyborczą.

Mimo to Zombie często zostawali dłużej w Kongresie, gdyż kochali władzę i wpływy związane ze stanowiskiem kongresmana. Koszty elekcji rosły niebosiężnie, wobec czego teoretycznie można było pokonać okopanego na swoim stołku poszła… tak samo jak teoretycznie jest możliwe wspięcie się na Mount Everest bez tlenu. Trzeba jedynie na kilka dni wstrzymać oddech.

Buchanan i Milstead siedli na wygodnej skórzanej kanapie. Półki biura zapełnione były zwyczajnymi łupami polityka: były tam dyplomy i medale uznania, srebrne puchary, kryształowe statuetki, setki fotografii senatora z ludźmi nawet bardziej znanymi od niego, ceremonialne dzwonki i miniaturowe łopatki z brązu symbolizujące pieniądze, które załatwił dla swego stanu. Buchanan pomyślał, że całe zawodowe życie spędził w miejscach podobnych do tego, z kapeluszem w ręku, w gruncie rzeczy – żebrząc.

Jeszcze było wcześnie, ale sztab senatora pracował już w innych pokojach, przygotowując się do trudnego dnia z przedstawicielami stanu Pensylwania, dnia wypełnionego lunchami, przemówieniami, wystąpieniami, obiadami, drinkami i przyjęciami. Senator nie miał zamiaru kandydować ponownie, ale i tak chętnie przystał na przedstawienie dla ludzi ze swych stron.

– Dziękuję, że tak szybko znalazłeś wolny termin, Harvey.

– Trudno ci odmówić, Danny.

– Przejdę od razu do sedna. Ustawa Pickensa zniszczy moje fundusze wraz z około dwudziestoma innymi programami pomocy. Nie możemy na to pozwolić. Wyniki mówią same za siebie. Śmiertelność niemowląt zmniejszyła się o siedemdziesiąt procent. Mój Boże, to są cuda zdziałane przez szczepionki i lekarstwa. Tworzy się tam nowe miejsca pracy, a ekonomia przechodzi od złodziejstwa do zorganizowanego biznesu. Eksport wzrósł o jedną trzecią, a import o dwadzieścia procent. Widzisz więc, że i u nas tworzymy miejsca pracy. Nie możemy dopuścić, by teraz wyjęto wtyczkę z kontaktu. Jest to nie tylko moralnie naganne, to jest też głupie. Jeśli pomożemy takim krajom jak ten podnieść się na nogi, to nie będziemy mieć nierównowagi handlowej. Najpierw jednak trzeba zapewnić im niezawodne źródła elektryczności. Trzeba też wykształcić ludzi.