– Dzięki za zaufanie, Paul.
– W twojej karierze nie brakowało spektakularnych sukcesów. Jednak sektor publiczny jest podobny do prywatnego pod jednym względem: ten syndrom można nazwać „co dla mnie ostatnio zrobiłeś?” Nie mam zamiaru owijać tego, co mam powiedzieć, w bawełnę: zaczynam słyszeć grzmoty, Brooke.
– Doceniam twoją szczerość – powiedziała chłodno, skrzyżowawszy ręce na piersiach. – Jeśli pozwolisz, agencie Fisher, zobaczę, co dla ciebie ostatnio zrobiłam.
Fisher podniósł się i zbierał do wyjścia, po drodze zbliżył się do niej i lekko dotknął jej ramienia. Reynolds skurczyła się pod dotykiem, wciąż czując gorycz po jego słowach.
– Zawsze cię popierałem i nadal będę cię popierał. Nie myśl, że rzucam cię lwom na pożarcie. To nieprawda. Cholernie cię szanuję, nie chcę jednak zatracić przez to jasności widzenia. Nie zasługujesz na to, to przesłanie jest przyjacielskie.
– Dobrze, że to powiedziałeś, Paul – stwierdziła bez entuzjazmu.
Podszedł do drzwi, ale jeszcze raz się odwrócił.
– Relacje z mediami utrzymujemy poprzez Biuro Waszyngtońskie, mieliśmy już zapytania ze strony prasy. Na razie wiedzą, że podczas tajnej operacji został zabity jeden z agentów. Nie podano żadnych dalszych szczegółów, włącznie z jego tożsamością. Tak jednak długo nie będzie, a kiedy tama pęknie, nie mam pojęcia, komu się uda nie zamoczyć.
Kiedy tylko drzwi się za nim zamknęły, Reynolds poczuła chłodny dreszcz. Miała wrażenie, jakby powieszono ją nad kotłem wrzącej cieczy. Czy to znowu stara paranoja? Czy też po prostu zdroworozsądkowy osąd sytuacji? Zrzuciła buty i chodziła po biurze, depcząc przy okazji papiery na podłodze. Kołysała się na piętach, starając się sprowadzić do podłogi olbrzymie ciśnienie, które czuła w całym ciele. Niestety, nie pomagało.
ROZDZIAŁ 19
Waszyngtoński port lotniczy, który niedawno zyskał imię Ronalda Reagana, a i tak po staremu nazywano go National, był o tej porze bardzo zatłoczony. Lubiano go za wygodę i liczne loty, a zarazem nie cierpiano z powodu tłoku, krótkich pasów startowych i spowodowanych ograniczoną przestrzenią powietrzną ciasnych skrętów, które powodowały przewracanie żołądków pasażerów. Ogólnie jednak nowy, błyszczący terminal z rzędem Jeffersonowskich kopuł, połączony ruchomymi schodami z wielopiętrowymi parkingami, był dobrze oceniany przez wiecznie śpieszących się podróżnych.
Lee i Faith wysiedli z samochodu na parking przed nowym terminalem. Lee dostrzegł policjanta patrolującego korytarz. Faith miała na nosie okulary od Lee, które jeszcze bardziej zmieniały jej wygląd. Dotknęła ramienia Lee.
– Denerwujesz się?
– Zawsze, to jakoś dodaje mi sił. Zastępuje poważne braki formalnego wyszkolenia. – Przewiesił sobie bagaż przez ramię. – Napijemy się kawy, poczekamy, aż kolejka przy kasie biletowej nieco się zmniejszy i trochę rozejrzymy się po okolicy. – Rozglądali się za odpowiednim miejscem. – Wiesz, kiedy możemy mieć lot?
– Lecimy przez Norfolk, a tam przesiadamy się na lot do Pine Island na Outer Banks. Do Norfolk loty są częste, ale samolot do Pine Island trzeba zamówić wcześniej. Kiedy już będziemy wiedzieli, jak polecimy do Norfolk, zadzwonię tam i wszystko załatwię. Latają tylko w dzień.
– A to dlaczego?
– Ponieważ nie będziemy lądować na normalnym pasie startowym, a raczej na czymś podobnym do niewielkiej drogi. Nie ma tam świateł, wieży czy czegoś w tym rodzaju. Jedynie rękaw wskazujący wiatr.
– To pocieszające.
– Zadzwonię i sprawdzę dom.
Podeszli do telefonu i Lee słuchał, jak Faith zapowiadała ich przybycie. Odwiesiła słuchawkę.
– Załatwione. Możemy wynająć samochód, kiedy tam wylądujemy.
– To miłe miejsce na odpoczynek. Nie musisz nikogo widzieć ani z nikim rozmawiać, jeśli nie chcesz.
– Nie chcę – powiedział z przekonaniem Lee.
– Chciałbym cię o coś zapytać.
– Wal.
– Jak długo mnie śledziłeś?
– Sześć dni – odpowiedział natychmiast – podczas których odbyłaś, włącznie z tą ostatnią, trzy wycieczki do tego domu.
Tą ostatnią, pomyślała Faith. Czy to wszystko naprawdę się wydarzyło?
– I nie meldowałeś dotąd o tym swemu mocodawcy?
– Nie.
– Dlaczego?
– Składam meldunki tygodniowe, jeśli nie wydarzy się coś naprawdę nadzwyczajnego. To znaczy, gdybym miał czas, to ostatnia noc byłaby przedmiotem pierwszego z wszelkich raportów.
– Jak miałeś składać te raporty, jeśli nie wiesz, kto cię wynajął?
– Dostałem numer telefonu.
– I nigdy go nie sprawdziłeś?
– Nie, czemu miałbym to zrobić? – Spojrzał na nią z irytacją. – Biorę forsę i w nogi.
– Nie to miałam na myśli. – W jej głosie brzmiało poczucie winy.
– Tak, jasne. – Lekko przesunął bagaż. – Jest taka specjalna linia, która podaje adres do korespondencji na podstawie numeru telefonu.
– No i co?
– I w dzisiejszych czasach telefonów satelitarnych, sieci komórkowych o wielkim zasięgu i innego tego rodzaju gówna niczego się nie dowiedziałem. Zadzwoniłem pod ten numer. Musiał być ustawiony jedynie na odbieranie informacji ode mnie, bo powiedział, żeby pan Adams zostawił informacje na taśmie. Podał też numer skrzynki pocztowej w Dystrykcie Kolumbia. Ponieważ jestem z natury ciekawski, sprawdziłem i to, ale skrzynka była zarejestrowana na korporację, o której nigdy nie słyszałem i której adres okazał się fałszywy. Ślepa uliczka. – Spojrzał na nią. – Faith, traktuję moje słowa poważnie. Nie lubię wpadać w pułapki.
Zatrzymali się przy kawiarence, kupili kawę i parę rogali i usiedli przy małym stoliku w rogu.
Faith odetchnęła. Może jest z nią szczery, ale jednak ma powiązania z Dannym Buchananem. Dziwne uczucie: nagle panicznie bała się człowieka, który wcześniej był jej idolem. Gdyby nie to, że ich wzajemne stosunki zmieniły się w ciągu ostatniego roku, czułaby pokusę, by zadzwonić do Danny’ego. Teraz, zagubiona, czuła niezwykle wyraźnie grozę minionej nocy. Miała go po prostu zapytać: „Danny, czy to ty chciałeś mnie zabić ubiegłej nocy? Jeśli tak, to przestań, proszę, bo współpracuję z FBI, by ci pomóc, naprawdę. Dlaczego wynająłeś Lee, żeby mnie śledził?” Tak, powinna się rozstać z Lee, jak najszybciej.
– Powiedz mi, jakie informacje o mnie znalazłeś w tych materiałach, które ci przesłano?
– Jesteś lobbystką. Pracowałaś dla wielkich firm, z pięćsetki „Fortune”. Jakieś dziesięć lat temu wspólnie z mężczyzną nazwiskiem Daniel Buchanan założyłaś własną firmę.
– Czy wymieniono jakichś obecnych klientów?
– Nie. – Pochylił głowę. – Czy to ważne?
– Co wiesz o Buchananie?
– Raport nie mówił o nim zbyt wiele, ale poszukałem trochę na własną rękę. Co prawda, nie wiem nic, czego byś ty nie wiedziała. Buchanan jest legendą Wzgórza. Wszystkich zna i wszyscy go znają. Walczył we wszystkich wielkich bataliach legislacyjnych i zarobił przy okazji olbrzymie pieniądze. Chyba i tobie powodzi się nie najgorzej.