– Wygląda na to, że był to człowiek, który każdego potrafił przekonać, pewnie byłby dobrym prywatnym detektywem.
– Wchodziliśmy do banku i po pięciu minutach wszystkich znał po imieniu, pił kawę, rozmawiał z kierownikiem, jakby znał go całe życie. – Faith uśmiechnęła się do wspomnień. – Wychodziliśmy z listem polecającym i listą zamożnych ludzi w okolicy, których tato miał namawiać do interesów. Coś w nim było, wszyscy go lubili do czasu, gdy tracili pieniądze. Zawsze traciliśmy też to niewiele, co mieliśmy. Tato był pod tym względem drobiazgowy: swoje pieniądze też tracił. W gruncie rzeczy był bardzo uczciwy.
– Ciągle za nim tęsknisz?
– Tak. – W jej głosie pobrzmiewała nuta dumy. – To on nazwał mnie Faith, bo powiedział, że skoro Faith jest z nim, to jak może mu się nie udać? – Zamknęła oczy i łzy spływały jej po policzkach. Lee wziął ze stołu serwetkę i wsunął jej do ręki. Wytarła oczy. – Przepraszam – powiedziała. – Właściwie nikomu wcześniej o tym nie mówiłam.
– Wszystko w porządku, Faith, jestem dobrym słuchaczem.
– Odnalazłam ojca w Dannym – podjęła po chwili. – W nim było coś podobnego. Magnetyzm Irlandczyka. Potrafi każdego namówić na spotkanie. Zna każdą sztuczkę, każdą sprawę. Przed nikim nie ustępuje. Wiele mnie nauczył, i to nie tylko działań lobbystycznych, ale po prostu życia. Też nie miał łatwego dzieciństwa, mieliśmy wiele wspólnego.
– Czyli – uśmiechnął się Lee – przeszłaś od drobnych szwindli z tatą do lobby w Waszyngtonie?
– I można powiedzieć, że w zasadzie rodzaj mojej pracy się nie zmienił. – Rozbawiło ją to stwierdzenie.
– I można też powiedzieć, że jabłko nie pada daleko od jabłoni.
– Skoro zebrało nam się na wyznania – ugryzła bułkę – co z twoją rodziną?
– Ja jestem szósty. – Lee siadł wygodniej.
– Boże! Ośmioro dzieciaków! Twoja matka musiała być święta.
– Zafundowaliśmy rodzicom tyle zmartwień, że starczyłoby na dziesięciu.
– Czyli wciąż są z wami.
– Tak, dobrze się trzymają. Jesteśmy ze sobą blisko, chociaż kiedy dorastaliśmy, bywało różnie. Dobra grupa wsparcia, kiedy coś się komplikuje. Wystarczy wykonać telefon. To znaczy, zwykłe tak jest, ale tym razem to nie zadziała.
– To miłe, naprawdę miłe. – Faith patrzyła gdzieś w dal.
Lee uważnie na nią spojrzał, jakby czytał w jej myślach.
– Faith, rodziny też mają swoje problemy. Rozwody, poważne choroby, depresje, ciężkie czasy, to wszystko mieliśmy. Czasami chciałem być jedynakiem.
– Nieprawda – powiedziała z przekonaniem. – Mogłeś myśleć, że chciałbyś, ale wierz mi, nie chciałeś.
– Dobrze.
– Co dobrze? – Wyglądała na zdezorientowaną.
– Dobrze, wierzę ci.
– Wiesz, jak na ogarniętego manią prześladowczą prywatnego detektywa szybko się zaprzyjaźniasz – powiedziała powoli. – Z tego co wiesz, mogę być seryjnym mordercą.
– Gdybyś była naprawdę zła, to Federalni trzymaliby cię w więzieniu.
Odstawiła kawę i pochyliła się ku niemu z powagą na twarzy.
– Doceniam tę uwagę. Skoro jednak mówimy tak otwarcie, to w całym życiu nie skrzywdziłam nawet mrówki i nie uważam się za przestępcę. Pomimo to wydaje mi się, że gdyby FBI chciało wpakować mnie do więzienia, to mogłoby to zrobić. To tak, dla jasności – powtórzyła. – Czy nadal chcesz wsiąść ze mną do samolotu?
– Jasne, w tej chwili rozbudziłaś moją ciekawość.
Usiadła i spoglądała na korytarz terminalu.
– Nie patrz teraz, ale idzie para, która wygląda mi na kogoś z FBI.
– Poważnie?
– W odróżnieniu od ciebie nawet bym nie spróbowała takich żartów.
Przechyliła się i majstrowała przy czymś w swej torbie. Po chwili napięcia usiadła z powrotem, gdy para przeszła obok, nawet na nich nie patrząc.
– Jeśli wiedzą wystarczająco dużo, to mogą szukać mężczyzny i kobiety. Może byś tu został, a ja pójdę kupić bilety? Spotkamy się przy bramce.
– Muszę się zastanowić. – Lee wyglądał niepewnie.
– Wydawało mi się, że powiedziałeś, że mi ufasz.
– To prawda. – Przez chwilę widział tatę Faith stojącego przed nim i proszącego o pieniądze. Z pewnością sięgnąłby do kieszeni po portfel.
– Nawet zaufanie ma swoje granice, prawda? Wiesz co, zostań z bagażami, wezmę tylko torebkę. Jeśli się jeszcze zastanawiasz, to zobacz, widzisz stąd wyjście bezpieczeństwa. Gdybym próbowała się wyśliznąć, na pewno mnie zobaczysz. Biegasz przecież dużo szybciej ode mnie. – Wstała. – Poza tym wiesz, że nie mogę teraz zadzwonić do FBI, prawda?
Spojrzała na niego nieco dłużej, wyraźnie ośmielając go do rozważenia tego rozumowania.
– Okay.
– Jak się teraz nazywasz? Będę musiała podać nazwisko w kasie.
– Charles Wright.
– Przyjaciele nazywają cię Chuck? – Mrugnęła porozumiewawczo.
Uśmiechnął się blado, a Faith odwróciła się i znikła w tłumie.
Już po chwili Lee pożałował decyzji. Co prawda zostawiła torbę, ale było w niej tylko trochę ubrań, i to tych, które sam jej dał! Wzięła torebkę, to znaczy miała wszystko, czego potrzebowała: fałszywy dowód tożsamości i pieniądze. To prawda, że widzi stąd bramkę bezpieczeństwa, ale jeśli wyjdzie po prostu głównymi drzwiami? Jeśli to właśnie teraz robi? Bez niej nie miał nic poza kilkoma bardzo niebezpiecznymi ludźmi, którzy wiedzieli, gdzie mieszka, i którym wielką przyjemność sprawiłoby łamanie mu po kolei kości tak długo, aż powie, co wie – a przecież nic nie wie. Nie byliby tym zachwyceni, więc następnym punktem programu byłby standardowy pochówek na wysypisku. Miarka się przebrała: Lee podskoczył, chwycił bagaże i ruszył za Faith.
ROZDZIAŁ 20
Ktoś zapukał do drzwi Reynolds, po czym, nie czekając na odpowiedź, w drzwiach pojawiła się głowa Conniego. Rozmawiała przez telefon, ale kiwnęła, żeby wszedł.
Connie przyniósł dwa kubki kawy. Podziękowała mu lekkim uśmiechem. W końcu odłożyła słuchawkę i zaczęła mieszać kawę.
– Bardzo by mnie ucieszyły dobre wieści, Connie.
Zauważyła, że i on wziął prysznic i się przebrał. Domyślała się, że przedzieranie się przez las nieźle dało się we znaki jego garniturowi. Włosy miał wciąż wilgotne, przez co wyglądały na jeszcze bardziej siwe niż zazwyczaj. Stale zapominała, że Connie jest po pięćdziesiątce, bo miała wrażenie, że się nie zmienia: zawsze duży, zawsze stały – jak skała, na której się opiera, gdy porywa ją nurt. Tak jak teraz.
– Chcesz, żebym kłamał czy mówił prawdę?
Upiła łyk kawy, westchnęła i przechyliła się w krześle.
– Nie jestem pewna. Wyprostował się i odstawił kubek.
– Badałem okolicę z chłopcami z VCU. Wiesz, tam zaczynałem pracę w Biurze, trochę wróciły dawne czasy. – Położył dłonie na kolanach i poruszał szyją, by usunąć skurcz. – Cholera, czuję się, jakby zapaśnik wagi ciężkiej skakał mi po plecach. Robię się za stary do takiej pracy.
– Nie możesz iść na emeryturę, nie umiem sobie radzić bez ciebie.
– Tylko tak mówisz. – Connie znowu wziął kubek, widać było, że uwaga Reynolds sprawiła mu przyjemność. Usiadł, odpiął kurtkę, która krępowała mu brzuch. Starał się zebrać myśli.