Выбрать главу

– Nie jestem pewna, czy mogę – powiedziała tak cicho, że ledwo mógł ją słyszeć.

– Jednak chciałbym, żebyś spróbowała – rzekł bardzo zdecydowanie. – Chciałbym, żebyś spróbowała naprawdę ze wszystkich sił.

– Nie wydaje mi się, byś zrozumiał.

– Zrozumiem.

W końcu zwróciła się w jego kierunku, z wypiekami na twarzy, unikając jego wzroku. Nerwowo ściskała brzeg kurtki, mówiąc niepewnie:

– Pomyślałam, że będzie lepiej, jeśli nie polecisz ze mną. Myślałam, że w ten sposób będziesz bezpieczniejszy.

– Gówno prawda! – Lee patrzył na nią z niesmakiem.

– To prawda!

Odwrócił się i chwycił ją za ramię tak mocno, że skurczyła się z bólu.

– Posłuchaj, Faith, byli w moim mieszkaniu, kimkolwiek są. Wiedzą, że jestem w to zamieszany. Moje zagrożenie nie zależy od tego, czy jestem z tobą czy nie, w gruncie rzeczy moja sytuacja pogarsza się, kiedy jestem sam. A cholernie dobrym sposobem, by mi pomóc, jest próba zostawienia mnie na lodzie.

– Ale oni wiedzieli wcześniej, że jesteś w to zamieszany. Przypomnij sobie, w twoim mieszkaniu.

– To nie było FBI. – Lee potrząsnął głową.

– Więc kto? – Faith wyglądała na zaskoczoną.

– Nie wiem. Ale Federalni nie występują w przebraniu ludzi z UPS. Zasada Numer Jeden FBI: przeważająca siła załatwia wszystko. FBI przyjechałoby w jakąś setkę ludzi, włącznie z Zespołem do Odbijania Zakładników, psami, kamizelkami kuloodpornymi i innym tego rodzaju gównem. Po prostu przyjeżdżają i biorą cię za tyłek, i sprawa jest zamknięta. – Lee uspokajał się, w miarę jak analizował tę sprawę. – Ludzie, którzy czekali na ciebie przy bramce, byli z FBI. – W zamyśleniu kiwał głową. – Nie starali się ukryć tego, kim są. – A ci dwaj inni? Wszystko możliwe. Tak czy owak, wiedział, że Faith ma dużo szczęścia, że wciąż żyje. – A przy okazji, nie musisz mi dziękować za ponowne uratowanie ci tyłka. Za kilka sekund byłabyś znowu w krainie FBI i mieliby do ciebie więcej pytań, niż ty masz odpowiedzi. Może powinienem po prostu na to pozwolić – dodał zmęczonym głosem.

– To dlaczego tego nie zrobiłeś? – zapytała cicho.

Lee niemal się roześmiał. Cała ta historia była jak ze snu. Kiedy w końcu się z niego przebudzi?

– W tej chwili najlepszym uzasadnieniem wydaje się szaleństwo.

– Dzięki Bogu, że są szaleńcy. – Faith spróbowała się uśmiechnąć.

– Od teraz jesteśmy jak rodzeństwo syjamskie. – Lee nie odwzajemnił uśmiechu. – Lepiej szybko przyzwyczaj się do widoku sikającego mężczyzny bo, moja pani, od tej chwili jesteśmy nierozłączni.

– Lee…

– Nie chcę tego słuchać! Nie mów ani słowa więcej. – Głos mu drżał. – Przysięgam, że jestem o krok od stłuczenia cię na kwaśne jabłko. – Dał pokaz, zaciskając jedną ze swych wielkich łap na jej nadgarstku, na podobieństwo żywych kajdanek. W końcu z powrotem usiadł i patrzył przed siebie.

Faith nie próbowała wyrwać ręki, nawet by nie mogła. Była naprawdę przerażona. Chyba Lee Adams nie był taki wściekły w ciągu całego życia, pomyślała. Spróbowała się uspokoić. Serce biło jej tak szybko, że wydawało się niemożliwe, by naczynia krwionośne mogły wytrzymać takie ciśnienie. Może oszczędzi wszystkim kłopotów i po prostu umrze na zawał.

W Waszyngtonie można kłamać na temat seksu, pieniędzy, władzy, lojalności. Można zamieniać kłamstwa w prawdę i fakty w kłamstwa. To wszystko już widziała. To jedno z najbardziej frustrujących i najokrutniejszych miejsc na ziemi, gdzie aby przeżyć, trzeba polegać na starych sojuszach i szybkich nogach i gdzie każdy nowy dzień, każda nowa znajomość mogła być tą, która cię zniszczy. A Faith kwitła w tym świecie, mówiąc szczerze, wręcz go kochała. Do dziś.

Nie mogła spojrzeć na Lee Adamsa ze strachu przed tym, co mogłaby wyczytać w jego oczach. Tylko on jej został. Chociaż ledwo go znała, marzyła o tym, by ją szanował i rozumiał. Wiedziała, że teraz już nic z tego. Nie zasługuje na to.

Przez okno samochodu patrzyła na szybko nabierający wysokości samolot. Za kilka sekund zniknie w chmurach. Pasażerowie wkrótce będą widzieli pod sobą jedynie warstwę puszystych cumumsów, jakby świat nagle zniknął. Dlaczego nie jest w tym samolocie i nie wspina się do miejsca, w którym mogłaby zacząć od nowa? Dlaczego takie miejsce nie może istnieć? Dlaczego?

ROZDZIAŁ 23

Brooke Reynolds siedziała zachmurzona przy małym stoliku z brodą opartą na dłoni i zastanawiała się, czy cokolwiek wreszcie jej się uda w tej sprawie. Znaleziono samochód Kena Newmana i okazało się, że został profesjonalnie oczyszczony i jej zespół „ekspertów” nie znalazł niczego interesującego. Przed chwilą dowiedziała się tego w laboratorium, gdzie wciąż walczyli z taśmą. A najgorsze, że Faith Lockhart wciąż jej się wyślizgiwała. W tym tempie Brooke nigdy nie zostanie dyrektorem FBI. Była pewna, że od agenta odpowiedzialnego w dół popłynie strumień informacji i że żadna z nich nie będzie dla niej pochlebna.

Reynolds i Connie znajdowali się w niedostępnej dla ogółu części lotniska imienia Reagana. Dokładnie przesłuchali pracownicę linii lotniczych, która sprzedała bilety Faith Lockhart. Przejrzeli wspólnie wszystkie taśmy i kobieta z łatwością wskazała swoją klientkę. Reynolds założyła, że to Faith Lockhart. Kasjerka obejrzała zdjęcie Lockhart i stwierdziła, że to ta sama kobieta.

Jeśli to Lockhart, to znacznie się zmieniła. Z tego, co Reynolds mogła dostrzec na taśmie z obserwacji lotniska, wynikało, że ma inną fryzurę i kolor włosów. Co więcej, Lockhart miała pomocnika. Na wideo widać było wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę, który wychodził razem z nią z lotniska. Reynolds zarządziła śledztwo, włącznie ze sprawdzeniem postojów taksówek wokół lotniska, a także obstawieniem lotniska w Norfolk, na wypadek gdyby para w jakiś inny sposób tam się dostała. Jak dotąd, wysiłki te nic nie dały, chociaż znaleźli jeden obiecujący ślad.

Reynolds otwarła metalowy pojemnik na broń i spojrzała na SIG-Sauera kaliber 9 milimetrów. Zdjęli już z broni odciski palców i właśnie porównywali wyniki z bazą danych Biura, ale mieli też coś nawet lepszego: broń była zarejestrowana. Szybko uzyskali od policji stanu Wirginia nazwisko i adres jej właściciela.

– W porządku – oceniła Reynolds – broń została zarejestrowana na jakiegoś Lee Adamsa. Dostaniemy jego zdjęcie. Załóżmy, że to on jest z Lockhart. Co w tej chwili o nim wiemy?

Connie pociągnął łyk coca-coli, popijając dwie tabletki advilu.

– Prywatny detektyw, już od jakiegoś czasu. Zdaje się, że bardzo starannie przestrzega prawa. Niektórzy ludzie z Biura go znają, mówią, że jest dobry. Pokażemy jego zdjęcie kasjerce, zobaczymy, czy zdoła go zidentyfikować. Tyle na razie. Wkrótce będziemy mieli więcej. – Spojrzał na pistolet. – Tam, w lesie, znaleźliśmy łuski wystrzelone z pistoletu. Dziewięć milimetrów. Sądząc z tego, ile ich było, facet opróżnił z pół magazynka.

– Myślisz, że to ten pistolet?

– Nie znaleźliśmy żadnych pocisków, żeby je dopasować, ale balistycy powiedzą, czy ślady na łuskach pokrywają się z tymi na pistolecie. Ponieważ mamy jego amunicję, możemy wykonać strzały testowe, co jest, jak wiesz, przypadkiem idealnym. Sprawdzamy też odciski palców na łuskach. Co prawda, to nie potwierdzi definitywnie, że Adams tam był. Mógł Wcześniej załadować broń, a ktoś inny mógł z niej strzelać, ale zawsze to coś.

Oboje wiedzieli, że dużo łatwiej znaleźć użyteczne odciski palców na łuskach niż na rękojeści pistoletu.

– Świetnie byłoby znaleźć jego odciski w domu, co?

– VCU nic nie znalazło. Adams z pewnością wie, jak sobie z tym radzić. Musiał mieć rękawiczki.