Выбрать главу

– Danny, a gdzie tu miejsce na mój elektorat? W jaki sposób nakarmienie Etiopczyków pomoże mi w ponownym wyborze?

Szybko przemieszczał się od gabinetu do gabinetu i coraz lepiej wyczuwał, że w gruncie rzeczy wszyscy go żałują: Danny Buchanan, być może największy lobbysta wszech czasów, zestarzał się i zgłupiał. To takie smutne. Jasne, że to w słusznej sprawie i w ogóle, nie ma co do tego wątpliwości, ale zejdźmy na ziemię. Afryka? Głodujące dzieci w Ameryce Łacińskiej? Mamy tu własne problemy.

– Słuchaj, Danny, nie ma tam handlu, armii ani ropy. Po jaką cholerę miałbym marnować czas? – usłyszał od pewnego wielce szanowanego senatora.

Można to uznać za kwintesencję amerykańskiej polityki zagranicznej. Buchanan wiele razy zapytywał sam siebie, czy naprawdę są tacy ślepi, czy też rzeczywiście to on stał się żałosnym głupkiem? W końcu stwierdził, że zostaje mu jedna możliwość – całkowicie nielegalna, ale od człowieka stojącego na skraju przepaści nie można wymagać absolutnej wierności podstawowej etyce. Zaczął mianowicie używać nagromadzonej przez lata fortuny do przekupywania ważnych polityków. Działało to cudownie, pomoc wzrastała na rozmaite sposoby. Jego osobisty majątek szybko topniał, ale Buchanan wierzył, że wszystko idzie coraz lepiej. W każdym razie nie szło gorzej, za sukces uznawał utrzymanie cennego, z trudem wywalczonego terenu. Tak to wszystko dobrze szło… do zeszłego roku.

Jak na zawołanie, ze wspomnień wyrwało go pukanie do drzwi. Ekipy sprzątające dawno już skończyły pracę, budynek był zamknięty i miał jakoby być bezpieczny. Nie wstał, po prostu patrzył, jak drzwi się otwierają i pojawia się w nich zarys wysokiego mężczyzny. Mężczyzna włączył światło. Buchanan zmrużył oczy, a kiedy już przyzwyczaił się do światła, zobaczył, jak Robert Thornhill zdejmuje płaszcz, wygładza marynarkę i koszulę i siada naprzeciw niego. Jego ruchy były niespieszne, pełne gracji, jakby wpadł na drinka do swego klubu.

– Jak się tu dostałeś? – ostro zapytał Buchanan. – Ten budynek ma być podobno bezpieczny. – Miał wrażenie, że za drzwiami przemykają tłumy ludzi.

– Jest taki, Danny, jest. W większości wypadków.

– Nie lubię, jak tu przychodzisz, Thornhill.

– Jestem na tyle uprzejmy, by używać twego imienia, i byłbym wdzięczny za wzajemność w tej kwestii. Jasne, że to drobiazg, ale przynajmniej się nie domagam, byś zwracał się do mnie per panie Thornhill. Bo w gruncie rzeczy tak przecież powinno być w stosunkach pomiędzy panem i sługą, prawda, Danny? Widzisz, nie jestem taki zły.

Buchanan wiedział, że pewność siebie Thornhilla ma go doprowadzić do stanu, w którym nie będzie potrafił jasno myśleć. Odchylił się więc w krześle i założył ręce na piersiach.

– Czemuż zawdzięczam przyjemność goszczenia cię, Bob?

– Twojemu spotkaniu z senatorem Milsteadem.

– Mógłbym się z nim spotkać w mieście. Nie rozumiem, dlaczego się upierasz, bym pojechał do Pensylwanii.

– Zyskujesz w ten sposób kolejną możliwość przemówienia w imieniu tych głodujących mas. Widzisz? Mam serce.

– Czy dla twojej świadomości, sumienia czy jakkolwiek to nazwiesz, ma jakieś znaczenie to, że wykorzystujesz do własnych egoistycznych celów nędzę milionów mężczyzn, kobiet i dzieci, którzy za cud uważają to, że znowu udało im się zobaczyć wschód słońca?

– Nie płacą mi za świadomość, płacą mi za ochronę interesów tego kraju. Twoich interesów. Poza tym, gdyby posiadanie sumienia miało być kryterium, to w tym mieście nikt by nie został. W gruncie rzeczy nie mam nic przeciwko biednym i bezbronnym, pochwalam twoje wysiłki. Chwała ci za to, Danny!

– Wybacz, ale nie kupuję tego.

– Każde państwo na świecie ma ludzi takich jak ja. – Thornhill się uśmiechnął. – To znaczy ma, jeśli jest wystarczająco mądre. To my musimy dbać o to, czego wszyscy chcą, ponieważ niemal każdemu brakuje odwagi, by zrobić to samemu.

– Odgrywasz więc rolę Boga? Interesująca praca.

– Bóg jest koncepcją, a ja działam w sferze faktów. A fakty są takie, że swoje cele osiągasz za pomocą nielegalnych środków. Dlaczego miałbyś zabraniać mi robić to samo?

Prawdę mówiąc, Buchanan nie miał na to odpowiedzi, a niewzruszony spokój Thornhilla potęgował jedynie poczucie bezradności.

– Jakieś pytania w związku ze spotkaniem z Milsteadem? – zapytał Thornhill.

– Masz dosyć kwitów na Harveya Milsteada, by trzy razy skazać go na dożywocie. O co ci naprawdę chodzi?

– Mam nadzieję, że nie chcesz oskarżyć mnie o to, że mam jakieś ukryte cele. – Thornhill chrząknął.

– Bob, przecież możesz mi powiedzieć, jesteśmy partnerami.

– Może chodzi mi tylko o to, by widzieć, jak skaczesz na każde moje skinienie.

– Dobra, ale jeśli będziesz tak podskakiwał, to za rok możesz nie wytrzymać ciężaru własnej władzy.

– Samotny lobbysta próbuje mnie wystraszyć – westchnął Thornhill. – No, może nie całkiem samotny. Masz przecież jednoosobową armię. Co z Faith? Wszystko w porządku?

– Nie mieszaj w to Faith. Ona nigdy nie będzie w to wmieszana.

– Tylko ciebie mam na celowniku – zgodził się Thornhill. – Ciebie i twoją doborową grupę złodziejskich polityków. Sama śmietanka Ameryki.

Buchanan chłodno patrzył na przeciwnika.

– Sprawa dojrzewa do rozwiązania, Danny. Przedstawienie niedługo się skończy. Mam nadzieję, że jesteś gotów do zniknięcia.

– Kędy zniknę, moje ślady będą nie do znalezienia nawet dla twoich szpiegów.

– Pewność siebie inspiruje, ale często też zwodzi.

– Czy to wszystko, co chciałeś mi powiedzieć? Żebym był przygotowany do ucieczki? Byłem do tego gotów od chwili, w której cię spotkałem.

Thornhill wstał.

– Skup się na senatorze Milsteadzie. Dostarcz jakiegoś krwistego materiału. Porozmawiaj z nim o jego dochodach, kiedy będzie na emeryturze, o zadaniach, jakie będzie musiał wykonywać jako figurant. Im więcej szczegółów, tym lepiej.

– Pewniej się czuję, widząc, jak cię to bawi. To pewnie większa frajda niż Zatoka Świń.

– To nie było za moich czasów.

– To nic, jestem pewien, że gdzie indziej odcisnąłeś swój ślad.

Thornhill na moment się zdenerwował, ale zaraz wrócił jego spokój.

– Byłbyś dobrym pokerzystą, Danny, ale pamiętaj, że kiedy nie masz nic w kartach, to blef jest tylko blefem. – Thornhill włożył płaszcz. – Nie musisz mnie odprowadzać, znajdę drogę.

Po chwili już go nie było. Wyglądało, jakby pojawiał się i znikał, kiedy tylko chciał. Buchanan znów rozparł się w krześle i głęboko odetchnął. Ręce mu się trzęsły, więc silnie przycisnął je do biurka, aż drżenie ustało. Thornhill wpadł w jego życie jak torpeda. W gruncie rzeczy Buchanan został jego lokajem. Szpiegował teraz tych, których przez lata własnymi pieniędzmi przekupywał, zbierał dla tego potwora olbrzymi materiał, który pozwoli mu na szantaż. I nie miał siły, by go zatrzymać.

Na ironię losu zakrawało to, że kurczenie się zasobów materialnych i obecna praca w czyjejś służbie doprowadziły Buchanana tam, skąd przyszedł. Wychowywał się na cudownej Philadelphia Main Lane, mieszkał w jednej z najwspanialszych posiadłości w tej okolicy. Mury z polnych kamieni, na podobieństwo grubych pociągnięć szarą farbą na płótnie wyznaczały granice olbrzymich, doskonale utrzymanych trawników, na których stał niezgrabny, ponadtysiącmetrowy dom z szerokimi zadaszonymi werandami i garażem dla czterech samochodów, z oddzielnym mieszkaniem nad nim. Było tam więcej sypialni niż w średniej wielkości akademiku, a w licznych łazienkach z drogimi kafelkami złoto błyszczało nawet na zaworach.