Lecz zamiast go Pieścić, trzymała tylko mocno, skoncentrowana na swojej własnej Przyjemności.
Malko czuł, jak jego członek rośnie…
Coraz bardziej zagłębiał Palce w seks Palestynki.
Zahra jęczała.
— Tak, właśnie tak, szybciej!
Malko posłuchał i nagle poczuł, jak kobieta staje dęba pod jego Palcami.
Wydała głębokie, świszczące westchnienie, potem opadła jak porzucona marionetka, z palcami wciąż zaciśniętymi wokół jego penisa.
Ze spojrzeniem topielicy tkwiła w bezruchu przez czas, który Malko wydawał się bardzo długi.
I z własnej inicjatywy pochyliła się nad nim i delikatnie wzięła go między swoje wargi.
To nie trwało długo. Po kilku minutach Malko eksplodował w jej ustach z chrapliwym krzykiem. Wypiła go do ostatniej kropli.
Następnie doprowadziła ubranie do porządku i spróbowała się umalować.
Muszę porządnie wyglądać — powiedziała. Nocuję u przyjaciół i elegancka, w zapiętym kostiumie, wyjechała na drogę.
Podjechała pod samą recepcję. Zanim go zostawiła samego, powiedziała z uśmiechem:
— Dał mi pan wiele rozkoszy. Do następnego razu, mszallah!
Malko spędził godzinę, jadąc zderzak przy zderzaku, nim wreszcie udało mu się wjechać do Tel Awiwu.
Zanim opuścił American Colony, zajrzał do Jerusalem Post.
Śmierci Józefa poświęcono trzy linijki. Był tylko czterysta dwudziestą szóstą ofiarą intifady…
Tym razem Malko zatrzymał się w Sheratonie, trochę mniej ponurym niż Yamout Park Plaża.
Gdy się rozgościł i zadzwonił do Jeffa O’Reilly, pogoda była tak piękna, że zdecydował się pójść do ambasady amerykańskiej na piechotę. Szef rezydentury CIA czekał na niego, wciąż tak samo flegmatyczny.
Słońce padało na szyby, tak jak poprzednim razem.
Podano mu kawę i Malko zaczął swoją relację. Kiedy skończył, Amerykanin milczał przez chwilę, a potem skwitował:
— Pańska podróż do Ramalli opłaciła się. Nie wiedziałem o tej manipulacji, której Izraelczycy dopuścili się prawdopodobnie na Abu Kazerze. Wszystko, o czym pan mówi, potwierdza informacje, które sami zdobyliśmy.
Oczywiście na razie mamy do czynienia tylko z hipotezą, nad którą trzeba jeszcze pracować.
— Tak pan sądzi? — zapytał Malko.
Amerykanin pogładził swoją brodę.
— Sądzę, że to nie jest niemożliwe. Ariel Szaron jest dino zaurem, człowiekiem z epoki, kiedy Izrael rozwiązywał wszystkie swoje problemy siłą. Jest także sabrą, zatwardziałym syjonistą marzącym o wielkim Izraelu od Morza Śródziemnego po Jordanię. Dlatego nie dziwi mnie, że stworzył podobny plan. Lecz trzeba znaleźć ludzi, którzy go wykonają…
Poza tym, nie może to wyglądać na operację izraelską, w przeciwnym razie backlash byłby straszny.
— To nie jest łatwe — zauważył Malko.
— Dlatego dopóki nie zostaną wydane nowe rozkazy, jestem sceptyczny — zakończył szef rezydentury.
— Jednak powinniśmy nadal prowadzić nasze śledztwo. Gdybyśmy odkryli, dlaczego zamordowano majora Rażuba, zrobilibyśmy ogromny krok… — zauważył Malko.
— Dlaczego nie wyśle pan jednego z nich do Gazy?
JeffO’Reillywyznał:
— Nie mam do nich zaufania. Są za mocno związani ze swoimi odpowiednikami z Szin Bet.
Nie chcę nawet wspominać przy nich o hipotezie, o której tu mówimy. Wiem, że mój wysłannik jada regularnie obiady z Abrahamem Dichterem, nie mówiąc mi o tym.
— Jedno mnie ciekawi — ciągnął Malko.
— Na skrzyżowaniu Hajosz naprawdę miałem wrażenie, że celowano do mnie, a nie do tego młodego Palestyńczyka.
Tymczasem Izraelczycy nie są głupi. Wiedzą, że jestem tylko agentem, łatwym do zastąpienia.
Poza tym oprócz tego, co powiedziała mi matka Odira Ashdota, niczego się nie dowiedziałem.
Wiedzą też dobrze, że poinformowałem pana o spotkaniu z nią przed moim wyjazdem do Jerozolimy.
Dlaczego więc mieliby próbować mnie zabić?
— Z dwóch powodów, jak sądzę — odparł Jeff O’Reilly.
— Po pierwsze, aby przeszkodzić panu w prowadzeniu dalszego śledztwa. Widzą, że nie mam zaufania do moich pozostałych case officers. Dlatego, jeśliby pana wyeliminowali, musiałbym na jakiś czas przerwać działania.
Albo po to, by zyskać na czasie. Ich operacja jest właśnie przygotowywana i myślą, że mamy szansę to odkryć.
— W takim przypadku — stwierdził Malko — musimy obstawać przy swoim.
— Niech pan jedzie do Gazy — rzekł bez wahania Amerykanin. — Stamtąd przyjechał Marwan Rażub, a informacja, której za pewne nie zdążył mi przekazać, dotyczyła czegoś, co się tam zdarzyło.
Przyjechał do Izraela tylko po to, by się ze mną spotkać. Jamal Nassiv wiedział z całą pewnością, czym zajmował się jego podwładny przed samą śmiercią. Dlatego musi pan wyjechać…
Pewna osoba mogłaby ewentualnie panu pomóc, lecz ja nie mam z nią bezpośredniego kontaktu.
Myślę o generale el Husseinim, szefie Mukhabaratu. To dawny działacz palestyński z Tunisu, uformowany przez Stasi.
Twardziel, całkowicie oddany Arafatowi. Jednak trzeba z nim bardzo uważać, w przeciwnym razie uprzedzi Arafata i wpadniemy w gówno. Poza tym nie bardzo lubi Nassiwa.
Malko powiedział sobie, że Gaza to niezłe gniazdo grzechotników.
Jeff O’Reilly ciągnął dalej:
— Oddam pana w ręce sprawdzonego człowieka.
Fajsal Balaui jest Palestyńczykiem, który studiował w Teksasie. Ma przedsiębiorstwo taksówkarskie i zna wszystkich w Gazie.
Zwykle opiekuje się zagranicznymi gośćmi-dziennikarzami, dyplomatami, albo ludźmi od nas.
Odda do pańskiej dyspozycji samochód i będzie panu służył za stringera.
— A Izraelczycy?
— W Gazie nie są już u siebie. To dobrze, lecz moim zdaniem nie przestaną panu deptać po piętach.
Wypadek na skrzyżowaniu Hajosz na to wskazuje. Uprzedzę Fajsala.
Zabierze pana w Erezie, po stronie palestyńskiej.
— W jaki sposób dostanę się do Erezu?
— Będę tam panu towarzyszył jutro rano.
Nie chciałbym, żeby coś się stało po drodze.
Pogoda wciąż była wspaniała. Żadna chmurka nie pojawiła się na niebie od wyjazdu z Tel Awiwu.
Droga numer cztery biegła prosto na południe, zapchana ciężarówkami, w których jak zwykle tłoczyli się żołnierze, łapiący je na autostopie, na przy stankach autobusowych — zjawisko typowo izraelskie. Krajobraz dookoła był płaski i niezbyt piękny. W południowej części Izraela czuło się już pustynię.
— A oto i Erez — powiedział Jeff O’Reilly po półtorej godziny jazdy.
— Niech pan poczeka na mnie w samochodzie.
Dzięki swojej dyplomatycznej rejestracji mógł przekroczyć Pierwszy check point, zatrzymując się przed VIP lounge i wejść do środka. Dziesięć minut później wrócił wściekły.
— Nie chcą pana wpuścić. Twierdzą, że nie zostali uprzedzeni. Jeśli nie ma pan paszportu dyplomatycznego, trzeba mieć specjalne pozwolenie. Nic nie szkodzi. Zawiadomię Fajsala i przejdziemy przez posterunek przy wyjeździe z osady Kar Diżtar. Używamy tego przejścia do tajnych kontaktów, dlatego szef izraelskiego posterunku ma stałe polecenie, by przepuszczać moje auta bez zadawania pytań…
Zawracając, wykręcił numer telefonu na swojej komórce.
— Fajsal — powiedział. — Jest pewien problem.
Spotkamy się w al Wahah za pół godziny.
Pojechali w przeciwnym kierunku, objeżdżając dokoła nomańsland, by dostać się do osady Kar Diżtar, położonej dokładnie na północnym końcu strefy Gazy. Amerykanin o mało nie rozjechał ortodoksyjnego żyda, który szedł środkiem drogi, z rozwianą brodą i z galilem na ramieniu, za nim postępował młody chłopak, mniej więcej piętnastoletni, z tornistrem na plecach i z uzi w ręku. Wszyscy osadnicy byli uzbrojeni. Trzy kilometry dalej izraelskie przejście dla pieszych, zbudowane z przykrytych siatką maskującą betonowych bloków, wzmocnionych workami piasku i przypominające bardziej obozowisko śmieciarzy niż twierdzę, broniło dostępu do osady przed Palestyńczykami. Lekki wóz pancerny i trzy karabiny maszynowe rozstawione w wachlarz wzmacniały ten system środków od straszających. JefiO’Reilly znowu poszedł pertraktować.