Выбрать главу

Tym razem wrócił rozpromieniony.

— Wchodzimy! — powiedział krótko.

Przed nimi droga biegła prosto na północ, przez czerwone góry, pomiędzy morzem i pustynnymi wydmami.

Byli w Gazie. Dwa kilometry dalej Malko spostrzegł stojący poniżej drogi, całkiem blisko morza, zupełnie nowy, kamienny budynek z wielkimi przeszklonymi płaszczyznami, utrzymany w stylu luksusowego motelu.

— To jest al Wahah1, — poinformował Malko JeffO’Reilly.

Drogę prowadzącą do al Wahah zagradzał szlaban, którego jednak nikt nie pilnował.

Amerykanin objechał przeszkodę i podjechał do motelu. Stał przed nim żółty ford galaxy.

— Fajsal już przyjechał — powiedział szef rezydentury CIA.

Gdy tylko się zatrzymali, z forda wyszedł wysoki, przygarbiony mężczyzna z dużym nosem, ubrany w stary sweter i dżinsy.

Objął Jeffa O’Reilly i uścisnął rękę Malko.

— Witamy w Gazie — rzucił. — My…

Hałas zagłuszył jego słowa. Dwa izraelskie samoloty myśliwskie przeleciały tuż nad falami z hukiem grzmotu.

To zła wróżba, powiedział do siebie Malko, czując, że nawet w Gazie Izraelczycy nie zostawili go w spokoju.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Myśliwce oddaliły się.

Na widok ich potęgi ciarki chodziły po plecach.

Jeff O’Reilly wyciągnął do Malko rękę.

— Zostawię pana z Fąjsalem, będzie pan pod dobrą opieką.

Take care.

Wymienili energiczny uścisk dłoni i Amerykanin wsiadł do swojego samochodu, a Malko zajął miejsce w fordzie.

Droga do miasta Gazy biegła wzdłuż wybrzeża. Po jednej stronie była długa plaża — wysypisko śmieci, po drugiej kamieniste wydmy, z których wyłaniały się od czasu do czasu szkielety niedokoń czonych budynków.

— To miał być hotel Marriott — powiedział Fajsal, gdy mijali wielką betonową płytę — lecz po wybuchu drugiej intifady wszystkie prace zostały wstrzymane.

Malko pomyślał, że ta rozległa plaża mogłaby się stać dru gim TelAwiwem: wystarczyłoby ją posprzątać i zbudować hotele.

Po lewej stronie widać było nad drogą, zbiegającą ze szczytu wzgórza, nowiuteńki budynek w kształcie piramidy, stojący samotnie pośrodku pustego placu. Fajsal machnął ręką w tamtą stronę.

— To jest siedziba Mukhabaratu generała Atepa el Husseiniego, najbardziej po Abu Amarze wpływowego człowieka w Gazie.

Generał dba o bezpieczeństwo wewnętrzne i zewnętrzne.

— Tak samo jak Jamal Nassiw.

— Nie. Nassiw nie zajmuje się kontrwywiadem, albo w bardzo niewielkim stopniu. Interesuje się przede wszystkim Hamasem i wszystkim, co może zagrażać Abu Amarowi. Poza tym zbija szmal — dodał, wybuchając głośnym śmiechem.

— W jaki sposób?

Kierowca taksówki zrobił wymijający gest.

— Och, jest tyle sposobów. Kiedy był w dobrych stosunkach z Izraelczykami, pozwolili mu handlować. Wystarczy mieć licencję na zakup towarów w Izraelu i sprzedawać je tutaj. Na przykład butle z gazem.

Albo dostać licencję na import z Europy. W 1997 roku luksusowe wille wyrastały w Gazie jak grzyby po deszczu.

Znałem jednego gościa, który zarobił miliony szekli, sprowadzając meble paryskiego projektanta Claude’a Dal ie. Zaczął budować wspaniałą willę niedaleko stąd, lecz zwinął interes zaraz po zabójstwie dyrektora telewizji, który zginął kilka miesięcy temu, przed hotelem Beach Club.

— Byli ze sobąjakoś powiązani?

— Nie, ale dyrektor zarobił za dużo pieniędzy, a to nie spodobało się Staremu. Jamal Nassiw doskonale zrozumiał to przesłanie. Fajsal zwolnił.

Wydmy zaczęły ustępować miejsca rozległym slamsom obozu dla uchodźców al Szati, gdzie od 1948 roku koczowali dawni mieszkańcy miast z północy — Aszkadu czy Aszkelomu. Naturalnie, od dawna nie było tu już namiotów. Ich miejsce zajęły małe, krzywe domki, zbudowane bez najmniejszej troski o jakikolwiek ład urbanistyczny, w których rodziny uchodźców mieszkały po dziesięć osób w jednej izbie.

Fajsal musiał zwolnić jeszcze bardziej.

Ford galaxy trząsł się teraz na ubitej, pełnej dziur ziemi. Ulice były pokryte od padkami.

Nawet przez zamknięte okna chorobliwe wyziewy przedostawały się do wnętrza samochodu. Tutaj pojęcie kanalizacji było nieznane. Palestyńczyk torował sobie drogę głośnymi dźwiękami klaksonu, przebijając się przez zwartą masę wózków zaprzężonych w osły, starych peugeotów, a nawet lśniących nowością toyot. Dzieci bawiły się w kurzu, na ulicy lub między domami, ściany były pokryte graffiti i prymitywnymi rysunkami. Czasem jakiś nowy budynek, dar UNWRA1, wyróżniał się pośród tej nędzy. Wszystko tu było bardzo przy gnębiające. Niezliczeni bezrobotni patrzyli na przejeżdżające auto pustym wzrokiem.

Od czasu zamknięcia Terytoriów Okupowanych 60% mieszkańców al Szati nie miało pracy. Ludzie żyli z pensji wypłacanych przez władze palestyńskie lub z darów w naturze od Czerwonego Krzyża. Przejmujące wezwanie muezina brzmiało jak krzyk rozpaczy. Powoli krajobraz zaczął się zmieniać na lepsze. Ziemia miała teraz smolistą barwę, widać było małe sklepiki, kilka nowoczesnych domów i wille, nawet dosyć eleganckie.

— To jest al Rasheed Street — oznajmił Fajsal.

— Tu są wszystkie nowe hotele.

Droga biegła teraz wzdłuż zaniedbanej plaży.

Minęli wiele hoteli, zanim zatrzymali się przed całkiem nowym budynkiem, w pięknym, różowym kolorze.

— To jest Commodore — powiedział Fajsal. — Otwarto go trzy tygodnie temu i jest całkiem pusty.

Czy chce pan coś zjeść?

— Bardzo chętnie — odpowiedział Malko.

— Zabiorę pana na najlepszy kebab w Gazie.

Malko przeszedł przez mały hali, witany przez wysokiego Palestyńczyka z wytrzeszczonymi oczami, który podał mu klucz do apartamentu z widokiem na port. Wszystko tu było nowe, wygodne, ale pokoje nie były zajęte.

Od sześciu miesięcy Gaza była odcięta od świata dla wszystkich, oprócz Izraelczyków, którzy nie mieli ochoty tu przyjeżdżać, by im podcięto gardła. Morze też było puste: od czasu, gdy wybuchła intifada, rybacy nie mogli wypływać na połów…Łodzie czekały na kotwicy, demonstrując wymalowane na burtach pasy żółtej farby, po zwalające izraelskiej straży przybrzeżnej z daleka je rozpoznać. Mimo że hotel stał na brzegu morza, dostępu do plaży broniła wysoka siatka.

Posępny był to widok. Jeśli al Khunuz al Khadraa przy al Mąjoub Street była naj lepszą knajpą podającą kebab w Gazie, w najgorszej trzeba się pewnie było obawiać o swój los. Wejście do restauracji było mikroskopijne, lecz kiedy już się wdrapało z trudem po wąskich schodach na pierwsze piętro, trafiało się na ogrody i ogrodowe altany, gdzie było lodowato zimno. Nawet gdyby karmili tu szpakami, nikt nie miałby ochoty przesiadywać w tym lokalu…

Fajsal jadł bardzo niewiele, za to dużo palił. Rzucił ukradkowe spojrzenie na Malko.

— Z kim pan się chce zobaczyć?

— Z Jamalem Nassiwem. Mam do niego list polecający od Jeffa O’Reilly.

— Nie ma problemu — zapewnił Fajsal. — Od razu zadzwonię.