Выбрать главу

To jest jego jedyna rozrywka.

Za dużo pracuje, aby mieć czas na wydawanie pieniędzy.

Wrócili brzegiem morza.

Bardzo szybko zatrzymali się przed strzeżonym szlabanem.

— To jest południowy wjazd do al Muntada — wyjaśnił Faj sal.

— Tędy wyjeżdża Abu Amar, gdy wybiera się na lotnisko w Rafah.

Musieli zawrócić przed samą barierą i pojechać na wschód ostatnią otwartą dla ruchu ulicą.

Kwatera Główna Jasera Arafata tworzyła czworobok, ograniczony od zachodu przez morze, od wschodu przez ulicę al Ouods, od północy przez ulicę Dimasu, a od południa, gdzie się właśnie znajdowali, przez al Garnął Adbel Nasser Street.

Około sześciu hektarów, dobrze strzeżonych, z niezliczonymi checkpoints, a nawet z kilkoma lekkimi wozami pancernymi, których działa zakrywały brezentowe po krowce.

Tu znajdowała się również siedziba palestyńskiej telewizji.

— Chce pan jeszcze gdzieś pojechać? — zapytał Fajsal, wracając na północ.

Jeszcze raz Malko został zmuszony do bezczynności, w oczekiwaniu na spotkanie z Jaserem Arafatem.

— Wróćmy do Commodore — powiedział.

Nie miał nic innego do roboty, jak siąść przed telewizorem, oglądać CNN i czekać na wiadomość od generała el Husseinieeo.

Ezra Patir zapukał do drzwi biura Szlomo Zamira.

Nie było żadnej odpowiedzi.

Uchylił drzwi i zawołał półgłosem:

— Szlomo?

To dziwne, że Szlomo wyszedł, zostawiając biuro otwarte.

Była już noc i bardzo słaba lampa ledwie oświetlała pomieszczenie.

— Czy są jakieś nowe wiadomości Ezra?

— zapytał Szlomo Zamir swoim spokojnym głosem, w którym chyba nigdy nie było słychać irytacji.

W półmroku jego sylwetka zlewała się z fotelem, w którym siedział.

— Tak — odpowiedział szef podsłuchu.

— Na Alfa 3. Tu jest kopia.

Położył cienką, białą teczkę z dokumentami na biurku i zniknął.

Od kilku dni Szlomo Zamir prosił go o sprawozdania z podsłuchu z niektórych źródeł dwa razy dziennie.

Była godzina ósma wieczorem, więc materiały, które dostał, stanowiły plon całego dnia pracy.

Tylko Zamir i Patir wiedzieli, kto kryje się pod kryptonimem Alfa 3.

Szlomo zagłębił się łapczywie w sprawozdaniu z „przerzedzonych” podsłuchów, zawierającym tylko cztery strony i szybko trafił na fragment, który sprawił, że mróz przeszedł mu po plecach.

Pojawił się nowy problem, poważny i wymagający szybkiej reakcji!

Chwycił swojego czerwonego psa, zastanawiając się, w jaki sposób mógłby pozbyć się kłopotu.

Dwadzieścia minut później znalazł wyjście z sytuacji.

Podniósł słuchawkę telefonu.

— Proszę mnie połączyć z Sekcją Czwartą.

Był to wydział Szin Bet zajmujący się werbowaniem palestyńskich „zdrajców” wewnątrz strefy A.

Kiedy miał już jego szefa na linii, wyjaśnił, o co mu chodzi.

Sprawa została załatwiona w ciągu kilku minut.

Szlomo Zamir odstawił na miejsce zupełnie zmaltretowanego czerwonego psa.

Obiecał sobie w myśli, że pójdzie włożyć karteczkę z podziękowaniem w szczelinę Ściany Płaczu, jeśli Bóg sprawi, że wszystko odbędzie się zgodnie z jego planem.

Szimon Gazer szedł już prawie od godziny w zupełnych ciemnościach, ponieważ niebo było zakryte chmurami.

W Gazie nie było godziny policyjnej, jednak Palestyńczycy nigdy nie podróżowali w nocy.

Za wyjątkiem małych grup tanzim, przy gotowujących zamachy na osiedla izraelskie.

To ryzyko trzeba było podjąć.

Na tejno-man s-land, gdzie drzewa ścięto do samej ziemi, a wysadzone w powietrze domy zamieniono w sterty kamieni, człowiek był widoczny z bardzo daleka.

Zatrzymał się, żeby posłuchać i odpocząć.

Wokół panowała kompletna cisza.

Z tyłu osada Kfar Da rom świeciła wszystkimi światłami.

Chcąc dodać sobie odwagi, pomyślał, że jego koledzy z Tsahal mogą śledzić jego wędrówkę przez lornetki z noktowizorami.

Jednak poza tym wsparciem, wyłącznie moralnym, był sam.

Na terytorium więcej niż wrogim.

Ruszył znowu w drogę, w kierunku małej wioski al Muntar, odległej jeszcze o kilometr, a położonej przy dużej drodze przecinającej Strefę Gazy z północy na południe, która biegła wzdłuż dawnej trasy linii kolejowej z Kairu do Bejrutu, nieużywanej od wielu lat.

Gdyby dotarł do al Muntar, miałby za sobą najtrudniejszą część drogi.

O świcie mógłby się łatwo wmieszać w tłum Palestyńczyków czekających na taksówkę — mikrobus, albo idących piechotą do pracy.

Na szczęście, ponieważ gdyby został rozpoznany w strefie A, znajdującej się pod kontrolą palestyńską, oznaczałoby to prawie na pewno śmierć, do tego w wyjątkowo nieprzyjemnych okolicznościach.

Jednak Szimon Gazer nie różnił się od mieszkańców Strefy Gazy.

Był irakijskim Żydem, który wyemigrował z rodzicami do Izraela, gdy miał dwanaście lat.

Mówił po arabsku i umiał się zachowywać jak Palestyńczycy.

Znał ich zwyczaje, ich sposób mówienia, a irakijski akcent można było doskonale wytłumaczyć: wielu Palestyńczyków mieszkało w Iraku.

Szin Bet zwerbował go, gdy wychodził z uniwersytetu w Tel Awiwie.

Jako kawaler był przydatny do zadań najbardziej niebezpiecznych: można go było wysłać na terytorium palestyńskie.

Jego praca była bardzo urozmaicona.

Często musiał rozpoznawać przywódców manifestacji, śledzić ich, a potem identyfikować.

Rzucał setkami kamieni w swoich kolegów w mundurach, stojących na posterunku na blokadach, by w ten sposób stworzyć swoją „legendę”.

Innym razem musiał przeniknąć do grupy terrorystycznej, a potem zorganizować specjalną akcję, skierowaną przeciwko jej członkom.

To właśnie Szymon Gazer założył ładunek wybuchowy w telefonie „inżyniera” Jehia Ajasze, szefa pirotechników Hamasu, kiedy udało mu się nawiązać z nim kontakt…

Zaopatrzono go w prawdziwe dokumenty palestyńskie, nie miał też przy sobie niczego, co by wskazywało, że jest Izraelczykiem, lecz gdyby został rozpoznany, nic nie ocaliłoby go przed linczem…

Zajmował się także werbowaniem palestyńskich „kretów”.

Byli to przede wszystkim robotnicy, przyjeżdżający do Izraela, by poprawić swoje warunki materialne.

Blokada Terytoriów Okupowanych bardzo utrudniła mu pracę, ponieważ jego „klienci” nie mogli już wyjeżdżać do państwa żydowskiego i musiał ich rozpracowywać na miejscu.

Potem przyszła pora na zadania bardziej niebezpieczne, takie jak to, które właśnie wykonywał.

Jeżeli niefortunnie pozwoliłby się schwytać policji palestyńskiej, z tym, co ma przy sobie, miałby wyjątkowo po nure perspektywy na przyszłość.

Palestyńczycy chcieliby wie dzieć.

I nie cofnęliby się przed niczym, by go zmusić do przy znania się do winy.

Starał się o tym nie myśleć, by się skoncentrować na chwili obecnej.

Zwolnił, bo wszedł właśnie między pierwsze domy al Mun tar.

Wokół nie było żywego ducha.

Minął kilka domów, budząc koguta i skrył się w czymś w rodzaju częściowo zburzonej stodoły.

Tam, skulony za murem, czekał na początek dnia, by złapać taksówkę — mikrobus do Gazy.

Na szczęście wielu Palestyńczyków, by zarobić trochę pie niędzy, nie zważając na ryzyko, nadal pracowało w osiedlach izraelskich w Strefie Gazy.

W razie komplikacji, gdyby został schwytany na ziemi niczyjej, mógłby twierdzić, że jest jednym z nich.

Gorączkowa atmosfera panowała wokół al Muntada, „bun kra” Jasera Arafata, gdzie Fajsal Balaui chciał koniecznie za brać Malko, by przedstawić go szefowi protokołu palestyńskiego przywódcy.