Выбрать главу

O świcie dwa izraelskie helikoptery apache przeleciały tuż nad budynkiem, w którym znajdowało się biuro raisa, więc cała Force 17 została postawiona w stan pogotowia.

Dwa dni wcześniej atak rakietowy zamienił w stertę okopconych kamieni jedne z koszar Force 17, położone w odległości stu kilometrów od kwatery głównej.

Bilans: trzech zabitych i czternastu rannych.

Opancerzone apache, wyposażone w elektroniczny system bezpieczeństwa, nie bały się nikogo oprócz Boga i przypominały Palestyńczykom, że Tsahal może uderzyć gdzie zechce.

Funkcjonariusze służby bezpieczeństwa byli zdenerwowani, kontrolowali dziennikarzy i z niepokojem przyglądali się obcym twarzom.

Jaser Arafat był w swoim biurze i dwa białe rangę rovery jeździły we wszystkie strony po alejach jego „posiadłości”, na pełnym gazie, jakby chciały uniknąć ewentualnego ataku.

Malko długo czekał na Fajsala, który poszedł pertraktować z szefem protokołu, domniemanym organizatorem hipotetycznego spotkania.

Nagle usłyszał kobiecy głos, wołający go po imieniu.

Odwrócił się i rozpoznał Kyley Cam, młodą australijską dziennikarkę, którą spotkał w al Deira, w towarzystwie zniewieściałego blond kamerzysty.

Razem z innymi dziennikarzami czyhała na wyjście Arafata.

Malko podszedł do niej.

— Pan także pracuje — zwróciła się do niego.

— Tak — uśmiechnął się Malko, nie precyzując, że nie jest to taka sama praca.

Kyley Cam westchnęła.

— Mam tego po dziurki w nosie.

Mój szef każe mi kolekcjonować spotkania z Arafatem lecz zawsze jest tak samo!

Widzimy go przez trzydzieści sekund, a potem znika w swoim opancerzonym mercedesie.

Ma ich cały zbiór, cztery albo pięć.

Przerwała: wśród wielkiego gwaru wynurzył się z budynku Jaser Arafat, otoczony przez brodatych mężczyzn, o dwadzieścia centymetrów wyższych niż on sam, co sprawiało, że widać było tylko jego słynną chustę.

Natychmiast zniknął w czarnym mercedesie 600 z rejestracją 0004, który błyskawicznie odjechał, otoczony innymi samochodami, na północ.

Po chwili pojawił się Fajsal Balaui.

— Widziałem się z szefem protokołu Abu Amara.

Obiecał, że spróbuje załatwić panu spotkanie z raisem.

Lecz to nic pewnego.

Idziemy stąd?

— Idziemy — powiedział Malko, podchodząc do australijskiej dziennikarki, żeby się z nią pożegnać.

— Mam nadzieję, że się znowu spotkamy — powiedziała.

— Proszę przyjść na kolację do al Deira.

Może dziś wieczorem?

— Myślę, że tak — powiedział Malko.

— Zawiadomię panią.

Wrócili do forda galaxy, którego zostawili poza obrębem strefy bezpieczeństwa i odjechali.

Fajsal zatrzymał się przed biurem swojej agencji zaparkował samochód jak zwykle na małym parkingu pod gołym niebem, gdzie ford spędzał noc między dwoma budynkami.

W Gazie nie było kradzieży samochodów.

— Wracam do hotelu — powiedział Malko.

Szimon Gazer wcisnął się do przepełnionej taksówki — mikrobusa, między mężczyznę z wąsami i zawoalowaną, grubą kobietę, której skóra była pomarszczona jak stare jabłko.

Powiedział kierowcy, dokąd jedzie, dając mu jednocześnie monetę dziesięcioszeklową.

Ponieważ nie mógł się ogolić tego ranka, nie odróżniał się od swych towarzyszy.

Biedny Palestyńczyk, taki jak inni.

Godzinę później wysiadł z taksówki w al Muntar i poszedł przez pola w kierunku Kfar Darom.

Gdy mijał posterunek policji palestyńskiej, wartownik zawołał do niego, żeby uważał: od rana Izraelczycy byli podenerwowani.

Szymon Gazer podziękował mu i poszedł wzdłuż kordonu, jakby zamierzał udać się do Kfar Darom.

Przed nim było jeszcze kilka palestyńskich domów, dlatego nie zwracał niczyjej uwagi.

Kiedy dotarł na granicę no-man s-land przykucnął i zdjął z przegubu zegarek.

Od kręcił remontuar i wyciągnął z niego krótką antenę.

Gdy zapaliło się maleńkie czerwone światełko sygnalizacyjne, po wiedział kilka słów i czekał.

— Twój kod? — zapytał chwilę później głos po hebrajsku.

— Bat Jom.

— OK., idź — powiedział głos.

Szimon Gazer założył zegarek i wstał.

Wiedział teraz, że obserwują go żołnierze z pierwszego posterunku izraelskiego, którzy wiedzą, z kim mają do czynienia.

Malko zaczynał odczuwać przygnębienie, gdy telefon w jego pokoju zadzwonił.

Był to Fajsal Balaui.

— Ma pan szczęście! — zawołał.

— Jaser Arafat zgodził się ze mną widzieć?

— Nie, ale generał el Husseini czeka na pana w swoim biurze.

Przyjadę po pana za dziesięć minut.

— Dostał zgodę na spotkanie z Arafatem?

Fajsal zaśmiał się.

— Nic o tym nie wiem, nie uciął sobie pogawędki przez telefon…

Malko w euforii odłożył słuchawkę.

Jeśli tego samego dnia miał się spotkać z Jaserem Arafatem, a potem z piękną Australijką, musiał to być jego szczęśliwy dzień.

Nie mógł już wytrzymać bezczynności: poza CNN nie miał tu niczego — żadnych książek, żadnych gazet ani radia, żadnego miejsca, gdzie mógłby pójść.

Nawet plaża, pokryta odpadkami, była zagrodzona i nie dało się po niej spacerować.

Zszedł na dół, podniesiony na duchu.

Fajsal czekał przed hotelem za kierownicą forda.

Malko usiadł obok niego.

Słońce stało już nisko nad horyzontem.

Palestyńczyk pojechał na północ przez obóz al Szati, zawsze tak samo przygnębiający ze swoimi wyboistymi, cuchnącymi ulicami, z ruderami i z setkami wyrostków, bawiących się w wojnę na ulicach.

Zielone flagi Hamasu ozdobione wersami z Koranu powiewały na kilku domach.

Malko odetchnął z ulgą, gdy wyjechali na drogę nadmorską, która była przedłużeniem Al Rasheed Street.

Nie było tam w zasadzie domów, za wyjątkiem betonowych szkieletów nie dokończonych budowli.

Malko patrzył na zachodzące słońce.

Widok był wspaniały.

W oddali „piramida” Mukhabaratu wznosiła się jak futurystyczna fantazja.

Wybuch całkowicie go zaskoczył.

Był tak potężny, że duży ford galaxy skoczył do przodu, jakby został popchnięty niewidzialną ręką.

Malko usłyszał dziwny dźwięk, jakby grad bębnił po blasze i tylna szyba samochodu roztrzaskała się na kawałki.

Odwrócił się i zobaczył niewielki słup dymu unoszący się nad szosą tuż za nimi.

Pocisk artyleryjski albo rakieta.

Przerażony Fajsal przyspieszył.

Malko rozejrzał się dookoła i nic nie zobaczył.

Drugi wybuch rzucił go na drzwi samochodu.

Pocisk trafił jeszcze bliżej.

Tym razem ford stanął w poprzek drogi, w kłębie czarnego dymu.

Wystrzelili w nich rakietę!

Prawdopodobnie z niewidocznego śmigłowca.

Fajsal ustawił samochód prosto na drodze i nacisnął pedał gazu.

Samochody zatrzymywały się w pewnej odległości: nie miały odwagi się zbliżyć.

Inne ostrożnie zawracały.

Malko doznawał dziwnego uczucia wobec niewidocznych morderców.

Całe otoczenie wydawało się takie spokojne, fale przy pływały łagodnie do brzegu, by zakończyć swój żywot na plaży, kilka metrów od płonącego samochodu.

Nagle spostrzegł samochód z obracającym się kogutem, który zbliżał się do nich z północy.

Trzy minuty później droga zniknęła pod mundurami!