— Jest pan uzbrojony? — rzuciła zmienionym głosem.
Trudno było temu zaprzeczyć.
Desert eagle bardziej był podobny do granatnika, niż do indiańskiej dmuchawki.
— Tak — potwierdził Malko. — W Gazie wielu ludzi nosi broń.
— Kto chce pana zabić? — zapytała bardzo blada.
Malko uśmiechnął się.
— Ależ nikt! Mam go tylko do obrony.
— Przed kim?
— Za długo musiałbym to pani wyjaśniać.
Amina wpatrywała się w niego nieruchomym wzrokiem, nagle drgnęła.
Dwaj młodzi Palestyńczycy weszli prawie bezszelestnie do pokoju.
Nieogoleni, w swetrach i dżinsach, każdy z kałasznikowem w rękach.
Kiedy byli jeszcze na środku pomieszczenia, dziewczyna wsunęła nagle rękę za materac, wydobyła stamtąd pistolet Malko i zaczęła nim wymachiwać, wykrzykując przy tym coś po arabsku.
Jeden z nowo przybyłych naładował natychmiast swojego kałasza i wycelował natychmiast w Malko; wyglądał przy tym bardzo groźnie.
Na wypadek, gdyby jeszcze nie zrozumiał, dziewczyna zwróciła się do Malko wysokim, niemal histerycznym głosem:
— Niech się pan nie rusza, w przeciwnym razie on natychmiast pana zastrzeli!
To „natychmiast” zaniepokoiło Malko.
Jego tętno biło bardzo szybko i bardzo mocno.
Powiedział sobie, że przede wszystkim nie powinien się denerwować tymi szaleńcami.
Teraz dwóch Palestyńczyków mierzyło do niego ze swojej broni.
Magazynki były załadowane, bezpieczniki odciągnięte.
Malko uspokoił swój oddech i zwrócił się do Palestynki, która stała przed nim nieruchomo z desert eagle w garści, bardziej waleczna niż kiedykolwiek.
— Czy to są pani przyjaciele? Dlaczego mi grożą?
Kobieta pieniła się z wściekłości.
— Bo jest pan brudnym, izraelskim szpiegiem.
Malko próbował się uśmiechnąć.
— Ja jestem izraelskim szpiegiem? Kto to pani powiedział?
— Ludzie, którzy pana znają — warknęła.
— Nie przez przypadek przyszłam do pana do hotelu.
Malko próbował zachować zimną krew.
— Co ze mną zrobicie? — zapytał.
— Oczywiście zabijemy pana. To uraduje naszych męczenników.
— Nie jestem Izraelczykiem — zaoponował — lecz Austriakiem.
Mój paszport jest w kurtce.
Wykonał ruch, jakby chciał po nią sięgnąć i natychmiast zrezygnował.
Jeden z młodych ludzi puścił nad jego głową serię z kałasznikowa i z sufitu posypały się płatki tynku.
Malko zesztywniał, jego puls uderzał sto pięćdziesiąt razy na minutę.
Ostry, gryzący zapach kordytu wypełnił pokój.
Dwaj młodzi mężczyźni mieli oczy szaleńców.
To wcale nie był żart.
Amina poleciła:
— Niech pan weźmie paszport lewą ręką! Powoli.
Malko odwrócił się, by wykonać polecenie.
Rzucił dokumenty przed nią, na podłogę.
Amina schyliła się, podniosła paszport i zaczęła go kartkować.
Potem włożyła go do kieszeni i wzruszyła ramionami.
— To o niczym nie świadczy, Żydzi nie mają prawdziwej narodowości, są albo Egipcjanami, albo Libańczykami, albo Europejczykami.
Poza tym, jeśli nie jest pan izraelskim szpiegiem, dlaczego ma pan izraelską broń?
Wymachiwała desert eagle pod nosem Malko.
Lufa wydała mu się rzeczywiście ogromna. Przeklinał swoją wyprawę do Khan Junis.
Czy może cokolwiek wyjaśnić inaczej, niż mówiąc prawdę?
— To Fajsal Balaui zabrał mnie do swoich przyjaciół — wyjaśnił.
— Do tanzim, którzy chcieli się pozbyć tego pistoletu.
Za płaciłem za niego tysiąc dolarów.
Amina Jawal potrząsnęła swoimi czarnymi lokami.
— Nie wierzę panu. Lecz to nie ma żadnego znaczenia…
Niech pan wstanie.
Jeden z chłopców powiedział coś i Amina rozkazała:
— Niech się pan odwróci.
Posłuchał.
Natychmiast lufa dotknęła jego karku: był to de sert eagle.
Malko pomyślał, że młoda kobieta chyba zamierza natychmiast go zabić i poczuł, jak jego kręgosłup mięknie.
Lecz jeden z młodych ludzi wykręcił mu tylko brutalnie ramiona do tyłu, wyjął z kieszeni sznurek i związał mu ręce w nad garstkach.
Drugi Palestyńczyk odwrócił go twarzą do kobiety, która powiedziała:
— Nie trzeba było przyjeżdżać do Gazy.
Malko był wściekły!
I pomyśleć tylko, że przyjechał do Gazy, by pomóc Jaserowi Arafatowi w walce z Izraelczykami!
— To bzdura! — powiedział. — Niech pani zapyta Fajsala Balaui.
On wie, kim jestem.
Nie odpowiedziała.
Rzuciła jednemu z młodych mężczyzn krótki rozkaz po arabsku, a ten natychmiast pociągnął Malko za sobą.
Przeprowadził go przez pokój i wyprowadził na zewnątrz.
Amina zapaliła lampę i światło elektryczne zalało ogród.
Malko, popychany przez jednego z młodych Palestyńczyków, potknął się na nierównym podłożu.
Amina rozkazała nagle:
— Niech się pan zatrzyma!
Posłuchał jej, drżący z zimna, czując pustkę w głowie.
Nie bo było pełne gwiazd, a on musiał umrzeć.
Amina podeszła do niego od tyłu i przetrząsnęła szybko kieszenie jego kurtki, wyrzucając zawartość na ziemię: dokumenty, pieniądze, portfel, karty kredytowe i — oczywiście — telefon komórkowy.
Potem kobieta ruszyła przodem, oświetlając przed nim drogę.
Wtedy zobaczył głęboki dół, wykopany pośrodku ogrodu.
Narzędzia, których użyto do jego przygotowania, były tam jeszcze, wbite w stertę ziemi.
— To Mohamed go wykopał — oznajmiła Amina ostrym głosem.
— Jego brata zabił w Netzarim izraelski snajper.
Malko patrzył w głąb czarnej jamy ze ściśniętym gardłem.
Jak można dyskutować z tymi szaleńcami, działającymi w dobrej wierze?
Byli przekonani o jego żydowskim pochodzeniu.
Dookoła panowała absolutna cisza.
— Niech pan uklęknie — powiedziała Amina sucho.
Kiedy Malko się nie poruszył, dwaj Palestyńczycy podeszli do niego, położyli mu ręce na ramionach i zmusili go, by padł na kolana.
Przytrzymywali go, by nie mógł zmienić pozycji.
Amina Jawal zwróciła się do Malko:
— Kiedy pan będzie martwy, zasypiemy dół i posadzimy w tym miejscu drzewo figowe.
Powinien pana zabić Mohamed, lecz ponieważ pan ma broń, ja to zrobię…Wy, Żydzi, macie swoją modlitwę, kadisz.
Czy chce ją pan odmówić?
— Nie jestem Żydem — zaprotestował Malko.
Był za bardzo wściekły, żeby się naprawdę bać.
To wszystko przypominało marną sztukę teatralną.
— Tym gorzej dla pana — powiedziała Amina.
Znowu poczuł lufę desert eagle przystawioną do karku.
Czekał na trzask bezpiecznika, odciąganego przez Palestynkę.
Ułamek sekundy dzielił go od wieczności.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Strumień myśli przepłynął przez głowę Malko pod postacią skłębionych obrazów.
Kalejdoskop poplątanych wspomnień z całego życia.
Najważniejsze chwile w zupełnym nieładzie — noga opięta czarnym nylonem, która mogła należeć tylko do Aleksandry, wykrzywione twarze ludzi, których nie umiał na zwać, za niebieskie niebo, za spokojne morze.
Nieświadomie napiął wszystkie mięśnie.
Z zakamarków jego pamięci wyłonił się obraz: egzekucja Chińczyka, któremu w 1938 roku w Szan ghaju kat ściął głowę.