Propozycja Fajsala nie miała sensu, jednak Malko się zgodził.
Przede wszystkim dla zabicia czasu, ale oprócz tego wydawało mu się, że wpadł na pewien pomysł.
Jeśli Jeff O’Reilly właściwie ocenił sytuację, tajna operacja, od której Izraelczycy za wszelką cenę chcieli odsunąć CIA, miała doprowadzić do śmierci Jasera Arafata.
Fajsal zaparkował żółtego mercedesa w ślepej uliczce na przeciwko siedziby Palestine Satellite Channel.
Dalej poszli pieszo, mijając po drodze pierwszą blokadę.
Za nią były już tylko koszary i wartownie Force 17.
Fajsal wszedł do ostatniej wartowni, gdzie potężny, jowialny pułkownik serdecznie go uściskał, zanim wdali się w długą rozmowę po arabsku.
— Powiedziałem mu, że przyszedł pan się zobaczyć z Jamalem Nassiwem w sprawach politycznych — wyjaśnił Fajsal.
— Słyszał, jak opowiadano o ataku rakietowym i gratuluje panu, że pan przeżył.
Szef protokołu pojawi się z Arafatem za kilka minut.
Wyjdziemy mu na spotkanie.
Musimy tu zostawić nasze komórki.
Strefa ochronna obejmowała jeden kilometr kwadratowy.
Nie sposób było się tu dostać samochodem-pułapką.
Każde au to, nawet jeśli miało czerwone, rządowe tablice rejestracyjne, było zatrzymywane do kontroli.
Roiło się tu od żołnierzy Force 17.
Kiedy Fajsal i Malko zbliżyli się do białego budynku al Munta da, korpulentny, wąsaty mężczyzna z mikrofonem w uchu pod szedł do Palestyńczyka i uściskał go równie gorąco jak gruby pułkownik.
— To Abu Ahmad, szef służby bezpieczeństwa — wyjaśnił Fajsal.
— Jesteśmy sąsiadami.
Arafat wyjedzie z biura na spotkanie z rządem palestyńskim.
Pełnił tutaj służbę bardzo wysoki żołnierz i tłum wąsatych mężczyzn na posterunkach.
Przed białym budynkiem stał nie wielki konwój: czarny, opancerzony mercedes 600, cztery białe rangę rovery i ambulans.
Nagle Malko usłyszał, jak kobiecy głos woła go po imieniu.
Zobaczył także rękę machającą z tłumu kamerzystów, czekających na wyjście raisa.
Kyley Carn zawsze na posterunku!
Podeszła do Malko i pocałowała go dyskretnie.
— Zniknął pan — wypomniała mu.
— Och, byłem niedaleko — powiedział wymijająco.
Nie było czasu, by dalej rozmawiać.
Zwarta grupa wypadła z al Muntada.
Malko z trudem dostrzegł Jasera Arafata, do słownie odgrodzonego ścianą towarzyszących mu ludzi.
Dzie sięciu mężczyzn z ochrony osobistej, potężnie zbudowanych, z pistoletami maszynowymi w rękach.
Kiedy Arafat wsiadł do mercedesa, ulokowali się w różnych samochodach i konwój ruszył błyskawicznie na południe; zamykała go karetka pogotowia.
Wszystko to nie trwało nawet minutę!
Malko przekonał się, że zamach na palestyńskiego przywódcę byłby niezwykle trudny.
Nie sposób było się do niego zbliżyć, a tym bardziej go obserwować.
Trzeba by było przekupić kogoś z ochrony, lecz i to można było przewidzieć.
Jakby odgadując myśli Malko, Fajsal powiedział:
— Cała osobista ochrona Abu Amarajest z nim od wielu lat.
Bierze przykład z de Gaulle’a, który zawsze miał tych samych ochroniarzy.
Zresztą nigdy nie było zdrajcy.
Abu Ahmad sprawdza każdego, kto ma stały kontakt z raisem.
Wszyscy od daliby życie za Abu Amara.
— Niech pan spróbuje przyjść dzisiaj wieczorem — szepnęła Malko do ucha australijska dziennikarka, zanim dołączyła do swojego kamerzysty.
Abu Ahmad odprowadził ich do wyjścia, odzyskali swoje komórki i wrócili do samochodu.
Malko był pewien: nie widział innego sposobu poza bombardowaniem, by zaatakować palestyńskiego przywódcę, jeśli taki był zamiar Ariela Szarona.
Ma się rozumieć, wszyscy odwiedzający al Muntada byli rewidowani.
I tylko ludzie z ochrony osobistej raisa mieli prawo nosić broń w jego obecności.
Oczywiście trzeba pamiętać o precedensie Anuara el Sadata…
Lecz Jaser Arafat nie przyjmował defilad wojskowych.
Żył w odosobnieniu, nie miał kontaktu z tłumem, nawet do meczetu chodził w kwaterze głównej!
— Dokąd jedziemy? — spytał Fajsal Balaui.
— Do Commodore — poddał się Malko.
Nie pozostawało mu już nic innego, jak liczyć godziny w oczekiwaniu na wiadomość od generała el Husseiniego i za dawać sobie pytanie:
skąd przyjdzie kolejna próba zabicia go?
Miał niemiłe uczucie, że jest glinianym ptaszkiem.
Wyjątkowo delikatnym, gdyż ludzie z Mukhabaratu nie od dali mu desert eagle.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Raszid Daud czyścił sobie zęby wykałaczką, rozciągnięty na wielkiej, czarnej kanapie w biurze Jamala Nassiwa.
Zdenerwowany i wściekły.
Porażka napełniała go obrzydzeniem, szczególnie, kiedy był osobiście zaangażowany.
— Pan mnie nie uprzedził, że jest uzbrojony — powiedział z pretensją do szefa Prewencyjnej Służby Bezpieczeństwa.
— To zmieniło nasz plan.
Jamal Nassiw uderzał płasko dłonią o biurko.
— Plany zmieniły się dlatego, że pilnują go ludzie generała el Husseiniego.
To oni go stamtąd wyprowadzili.
— To prawda — musiał przyznać Daud.
— Jednak nie rozumiem dlaczego.
— Nie wiedzą, kim jest naprawdę — uciął Nassiw.
Nagle, zaniepokojony, zapytał swojego zastępcę:
— Czy mogą trafić aż tutaj?
Raszid skubał swoje wielkie wąsy.
— Nie, nie sądzę. Amina Jawal nie żyje.
Rozmawiałem o tym tylko z nią.
Trochę uspokojony, szef służby prewencyjnej odprawił swojego zastępcę.
Gdy został sam, nagle coś przyszło mu do głowy.
Musiał dowiedzieć się o los agenta CIA. W przeciwnym razie ten mógłby uznać jego postępowanie za dziwne.
Wezwał sekretarkę.
— Proszę wysłać wiadomość do Commodore.
Do pana Malko Linge. Żeby do mnie zatelefonował.
Podał numer swojej linii bezpośredniej.
Problem został rozwiązany. Lecz co powie Izraelczykom. Prawdopodobnie nie wiedzą jeszcze o niepowodzeniu tej całkowicie tajnej operacji.
W każdym razie nie mogliby mu zarzucić że nic nie zrobił.
Trzeba czekać, aż dadzą o sobie znać.
Jamal Nassiw patrzył na morze, które lśniło w promieniach słońca, zastanawiając się, czy śmigłowiec nie zniknął już w chmurach poza zasięgiem wzroku, gotowy zamienić go w każdej chwili w gorąco i światło.
Leila el Mugrabi nie zdążyła się nawet przestraszyć.
Zaledwie zjawiła się na ulicy, zamierzając wsiąść do swojego czerwonego audi, kiedy dwaj silni mężczyźni skoczyli w jej stronę i — mimo że się opierała — porwali ją ze sobą, a następnie wciągnęli do samochodu terenowego z przyciemnionymi szybami.
Jeden z napastników odebrał jej kluczyki od czerwonego audi, które trzymała w ręku i usiadł za jego kierownicą.
Kiedy samochód terenowy odjechał, audi ruszyło za nim.
W ten sposób nie został żaden ślad po porwaniu.
Siedząc na tylnym siedzeniu, pomiędzy dwoma wąsatymi mężczyznami, Leila zapytała:
— Kim jesteście?
— Szef chce cię widzieć — powiedział tylko jeden z nich.
— Jaki szef?
Odpowiedział jej i puls młodej kobiety zaczął się powoli uspakajać.
El Husseini nie miał opinii człowieka stosującego tortury do wymuszania zeznań.
Dwaj strażnicy pozwolili nawet Leili zapalić papierosa, lecz mimo wszystko jej ręce drżały tak bardzo, że musiała dwukrotnie użyć swojej niezawodnej, pozłacanej zapalniczki Zippo „Hollywood”, zanim to jej się udało.