Zepchnął w najgłębsze zakamarki swojego mózgu niepokojący obraz.
Strumień krwi, krzyki, potem łamanie kości.
W każdym razie nigdy więcej nie kochałby się z Leilą.
Ale tu chodziło o jego tyłek.
Z której by nie spojrzeć strony, siedział na wulkanie.
Otrząsnął się, zapalił nie wiadomo którego papierosa, próbując nie wpadać w panikę.
Czy najpierw powinien powiedzieć swoim „przyjaciołom” z tamtej strony granicy, co się stało?
Ich gniew może go zniszczyć.
Nie wiedział oczywiście, dlaczego interesują się dokumentami dotyczącymi Hamasu, lecz od czasu rozmowy ze Szlomo Zamirem zdawał sobie sprawę, że mają one dla nich zasadnicze znaczenie.
Włożył teczkę z powrotem do sejfu, zamknął go i wyszedł z biura.
Nie mógł ustąpić.
Dla własnego bezpieczeństwa powinien wiedzieć, co się dzieje dookoła niego.
Obojętne, za jaką cenę.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Leila el Mugrabi próbowała się skupić na pracy na komputerze, lecz jej się to nie udawało.
Od czasu tajnego spotkania z generałem el Husseinim żyła jak w transie.
Poprzedniego wieczora została w biurze, kiedy wszyscy już wyszli, aby, korzystając z nieobecności Jamala Nassiwa, którego coś zatrzymało na mieście, wyjąć z jego sejfu dokumenty, których domagał się od niej szef Mukhabaratu.
Nie było to szczególnie trudne: miesiąc wcześniej sprowadziła ze Szwajcarii wspaniały zegarek, breitling aerospace, by ofiarować go w prezencie urodzinowym swojemu kochankowi. Zapisała datę, która była także kombinacją cyfr otwierającą sejf.
Serce Leili biło mocno: wszystko działo się jak w sennym koszmarze.
Bojąc się, że w każdej chwili może ją zaskoczyć Ja mal Nassiw, albo któryś ze strażników, szybko skopiowała do kumenty.
Uciekła z biura jak złodziejka, zamykając przedtem z rozmachem sejf.
W godzinę później zostawiła teczkę w ustalonym miejscu — w niczym nie wyróżniającym się budynku, którego używał Mukhabarat — i pojechała do domu, próbując opanować dręczący ją strach.
Co Atep el Husseini zrobi z tymi papierami?
Drgnęła na dźwięk dzwonka telefonu.
To był Raszid Daud.
— Czy widziałaś dziś rano szefa? — zapytał pogodnie.
— Nie — powiedziała Leila. — Pewnie zatrzymali go w al Muntada.
— W porządku. Czy możesz zejść do mnie na chwilę?
Chce coś zapisać.
— Już idę — powiedziała Leila — czując ulgę, ponieważ znalazła coś, co odwróciłoby jej uwagę od dręczących myśli i mogło w ten sposób poprawić nastrój.
Główny oprawca Prewencyjnej Służby Bezpieczeństwa wzywał ją czasami, by zapisywała zeznania ludzi, których torturował, jeśli miały być przekazane bezpośrednio samemu szefowi.
Nienawidziła tych spotkań, od których dostawała gęsiej skórki, nie mogąc spojrzeć w oczy ofiarom Raszida Dauda.
Wzięła notes, zeszła na parter, okrążyła wyschniętą fontannę i weszła do budynku naprzeciwko.
Wartownik, który stał przed schodami prowadzącymi do podziemia, odsunął się z uśmiechem.
— Mehreba’.
— Mehreba — odpowiedziała mu Leila z uśmiechem trochę wymuszonym, zanim ruszyła w dół.
Dziwny zapach unosił się w korytarzu: po jego lewej stronie były cele, a po prawej rozmaite biura i magazyny.
Biuro Raszida Dauda znajdowało się na samym końcu korytarza, za celami.
Mdły odór krwi mieszał się tu z zapachem formaliny i wilgoci.
Przez to podziemie przepłynęły strumienie krwi, o wiele więcej niż w Makbecie…
Po mimo wspaniałej muzyki, którą włączał w czasie przesłuchań Daud, krzyki torturowanych docierały czasem na zewnątrz przez piwniczne okienka.
Leila zapukała do drzwi biura i Raszid krzyknął, by weszła.
Zastępca Jamala Nassiwa czytał starego Playboya.
Na jej widok schował go do szuflady, po czym wstał, uśmiechając się.
— Yallah.
Dzień dobry!
Chodźmy!
Wyszli razem.
Leila poszła za nim wzdłuż korytarza do trzecich drzwi po prawej stronie.
Tego się obawiała: chodziło o jedno z pomieszczeń do torturowania.
Kiedyś agent CIA, który przyjechał z Tel Awiwu, żeby wziąć udział w przesłuchaniu jednego z członków Brygad Ezzedina al Kassama, zamieszanego w zamach terrorystyczny, nie mógł powstrzymać torsji i musiał natychmiast wyjść na korytarz.
Nigdy już nie wrócił, za to przygotował raport, w którym w ostrych słowach skrytykował stosowane przez Raszida metody, natychmiast odrzucony przez ówczesnego szefa rezydentury CIA.
Raszid Daud odsunął się, by puścić Leilę przodem.
Zatrzymała się zaskoczona: pomieszczenie było puste.
Umeblowanie celi składało się tylko ze stojącego pośrodku taboretu, przymocowanego do betonowej podłogi, z żelaznego łóżka w głębi i z blatu wyglądającego jak warsztat stolarski, na którym rozłożone były różne narzędzia i kilka mniej niewinnych przedmiotów:
lampa lutownicza, sekatory, szczypce, młotki, a także kaptury i kajdanki.
Leila odwróciła się, by spytać, gdzie jest więzień, lecz słowa utknęły jej w gardle.
Wyraz twarzy Raszida Dauda powiedział jej wszystko.
— Jeśli chcesz, wszystko może się odbyć bardzo szybko — powiedział spokojnie Palestyńczyk, zamykając za sobą drzwi.
Młoda kobieta poczuła, że nogi się pod nią uginają.
Krew odpłynęła jej z twarzy. Ze wszystkich sił starała się opanować.
— Co chcesz przez to powiedzieć? Oszalałeś?
Daj mi stąd wyjść, natychmiast. To jest kawał, czy co?
Raszid Daud obserwował ją oparty o drzwi.
Jego usta uśmiechały się, za to oczy były lodowato zimne.
Dziewczyna zrobiła krok do przodu, zbliżając się do niego, tak, że prawie go dotykała.
Nie była wysoka. Powiedziała więc głosem tak stanowczym, jak tylko było to możliwe:
— Rozkazuję ci, skończ z tymi żartami.
Palestyńczyk potrząsnął głową z udawanym współczuciem.
— Nie mogę nie posłuchać rozkazów szefa.
To było jak cios pięścią.
W głębi ducha Leila dobrze wiedziała, że Raszid nie mógłby jej zaatakować, nie mając zielonego światła od Jamala Nassiwa, lecz chciała się jeszcze łudzić.
Rozpaczliwie zastanawiała się, w jaki sposób można ją było zdekonspirować i nie rozumiała, dlaczego tak się stało.
Przerażona cofnęła się i upadła na taboret pokryty brunatnymi plama mi.
Nie dlatego, że się poddała, lecz nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
Raszid Daud delikatnie odebrał jej notes, który nadal ściskała w rękach i odłożył go na blat.
— Będziesz pisała później. Najpierw musimy porozmawiać — powiedział.
Leila słyszała, jak mówiono, że w czasie przesłuchań nigdy nie wpadał w gniew i nie podnosił głosu; dopuszczał się wszelkiego rodzaju okrucieństw z obojętnością chirurga i precyzją zegarmistrza.
Jak w sennym koszmarze poczuła, że przytwierdza jej kostki do nóg taboretu.
Potem podszedł do niej od tyłu, założył jej ręce na plecy i zatrzasnął kajdanki na przegubach.
Leila el Mugrabi zebrała wszystkie siły, podniosła na niego oczy i próbowała rozkazać tonem, jak jej się wydawało, bardzo zdecydowanym:
— Uwolnij mnie! Dość tych żartów!
Nawet nie zadał sobie trudu, by jej odpowiedzieć, zajęty grzebaniem wśród przedmiotów leżących na blacie.
Zgrzyt metalu o metal przyprawiał ją o mdłości.
Pomyślała, że jeśli przeżyje, nigdy nie zapomni tego dźwięku.