Szef natychmiast ścisnął imadło o ćwierć obrotu, powstrzymując mdłości.
Nigdy by nie uwierzył, że jest zdolny zrobić coś takiego!
Obawiał się, że w każdej chwili nogi mogą odmówić mu posłuszeństwa.
Od krzyku torturowanego mężczyzny trzęsły się ściany.
Krew popłynęła mu z uszu.
Twarz miał szkarłatną, oczy wyszły mu z orbit.
Jego ciałem wstrząsnął dreszcz i zaczął gwałtownie wymiotować.
Zaatakowany przez odrażający zapach wymiotów, tylko nadludzkim wysiłkiem woli Jamal Nassiw powstrzymał się, by nie pójść w ślady al Bajuka.
Zaciśnięte imadło, nie ruchome spojrzenie, oszalałe tętno: szef Prewencyjnej Służby Bezpieczeństwa był jak w transie.
Mehdi al Bajuk przestał wymiotować i zaczął krzyczeć.
Po irytowany jego wrzaskami policjant, który przez cały czas stał z respektem za swoim przełożonym, wymierzył mężczyźnie potężnego kopniaka między nogi, a wtedy al Bajuk rozkrzy czał się jeszcze bardziej.
Jamal Nassiw, wpatrzony w ścianę, by nie widzieć swojej ofiary, zaczął naciskać powoli, lecz bez litośnie na dźwignię, zwierając jeszcze mocniej szczęki imadła.
Krzyk więźnia stał się bardzo wysoki, nierówny, nieprzerwany.
Mężczyzna szarpał się tak bardzo, że czasami jego stopy odrywały się od podłogi.
Ze ściśniętym mózgiem i zmiażdżonymi końcówkami nerwów, więzień cierpiał męki.
Wrzasków torturowanego nie była w stanie zagłuszyć nawet kojąca muzyka z magnetofonu.
Jamal Nassiw nie sądził, że al Bajuk będzie się opierał tak długo!
— Będziesz mówił!
— rozkazał.
Była to ostatnia rzecz, jakiej by sobie życzył.
Myślał, że mężczyzna będzie milczał trochę dłużej.
Przez rozpaczliwe jęki i krzyki przedarło się jednak kilka zrozumiałych słów.
Lecz to był najmniejszy kłopot.
Nagle pogrążony w bólu al Bajuk, w nadziei, że ocali życie, zaczął mówić.
Urywanym głosem, przeplatając swoje zeznanie prośbami do Boga, po wiedział wszystko, co wiedział.
Jamal Nassiw czuł, jak włosy stają mu dęba!
Odwrócił się: pochylony nad magnetofonem policjant zmieniał właśnie kasetę i niczego nie usłyszał.
Szef służby prewencyjnej także chciałby nigdy nie usłyszeć tego wyznania.
Jego ofiara wymiotowała żółcią, ciałem mężczyzny wstrząsały drgawki.
Zaciskając zęby, Jamal Nassiw z całej siły nacisnął na metalową dźwignię, kierującą szczękami imadła.
Mięśnie nadgarstka Palestyńczyka stwardniały od wysiłku.
Pod naciskiem imadła kości czaszki Mehdiego al Bajuka ustąpiły z potwornym trzaskiem, a rozpaczliwe krzyki zmieniły się w okropny bulgot.
Dwa strumienie krwi trysnęły z nozdrzy mężczyzny aż na podłogę.
Z każdej strony jego głowy szczęki imadła zagłębiły się na dwa centymetry w coś, co było już tylko papką składającą się z szarej substancji i odłam ków kości.
Krew zmieszana ze strzępami tkanki spływała na podłogę.
W końcu więzień przestał krzyczeć.
Poruszył się jeszcze kilka razy bezwiednie, konając z otwartymi oczami.
Ja mal Nassiw cofnął się, widząc, że krew zabrudziła mu mokasyny.
— Chyba ścisnąłem trochę za mocno — mruknął blady jak śmierć.
— Nic nie szkodzi, rais — powiedział policjant.
— Są inni, którzy będą mówić…
Jamal Nassiw bez odpowiedzi wyszedł na korytarz, wciąż jeszcze mając w uszach rozpaczliwe krzyki torturowanego człowieka.
Jak zombie wszedł na schody i poszedł do swojego biura.
Nawet nie wycierając butów, podszedł prosto do barku schowanego za boazerią, wyjął „pięcioletniego” Defendera, otworzył i pił prosto z butelki, aż się w końcu zakrztusił.
Nie przytomny, bliski ataku serca, rzucił się na fotel.
Jego tętno uderzało dwieście razy na minutę.
Miał czkawkę i próbował za czerpnąć oddech.
W tej chwili nienawidził Szlomo Zamira, nie nawidził też siebie samego.
Rozumiał, dlaczego ludzie tacy jak Raszid Daud stają się niezbędni.
Wypił jeszcze trochę koniaku, a potem położył się na kanapie.
Nie potrafił wrócić w tym stanie do domu.
Ze wzrokiem wbitym w sufit powtarzał ostatnie słowa Meh diego al Bajuka.
Wiedział nareszcie, dlaczego Izraelczycy włożyli w tę sprawę tyle wysiłku.
Pełen obrzydzenia, czując, że zbiera mu się na mdłości i nie potrafi opanować drżenia rąk, był jednocześnie oszołomiony wagą wydarzeń, które rozgrywały się na jego oczach.
On, Jamal Nassiw trzymał mały kawałek Historii w rękach!
Dostał od tego zawrotu głowy.
Potem ogarnął go lęk.
Jeżeli Izraelczycy dowiedzą się o tym, co zrobił, zlikwidują go bez najmniejszego wahania.
Pozostaje mu tylko się modlić: teraz wybrał, po czyjej jest stronie.
Nagle przeszył go ostry ból.
Towarzyszyło temu dziwne uczucie, jak by jakaś niewidzialna ręka ściskała mu klatkę piersiową.
Ze rwał się przerażony.
Dusił się.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
— Ktoś czeka na pana, sir, oznajmiła recepcjonistka z Commodore.
Serce Malko zabiło prędzej: oprócz Fajsala Balaui mogli go szukać w hotelu tylko wysłannicy generała el Husseiniego, od którego nie miał żadnej wiadomości przez ostatnie dwa dni.
Po przedniego wieczora jadł jeszcze kolację z Kyley Cam, a potem trafili do jej pokoju.
Ostatecznie wybaczyła Malko jego „gwałt”.
To nie była historia miłosna: łączyli się ze sobą dla higieny i przyjemności, jak dwa samotne, opuszczone zwierzaki.
Kyley potrzebowała bardzo dużo czasu, by osiągnąć rozkosz, zatrzymując Malko w sobie na długo prawie bez ruchu.
Kiedy w końcu doszła, wydawała długi gwizd, jak czajnik, w którym zaczyna wrzeć woda.
Trzymała się z Malko, zwłaszcza, że nudziła się ze swoim kamerzystą, mglistą zjawą, która znikała prawie każdego wieczora, udając się na spotkanie tajemniczych przygód.
Spośród zagranicznych dziennikarzy tylko ona przebywała tak długo w Gazie.
Pozostali korespondenci mieszkali w Jerozolimie i przyjeżdżali do Gazy tylko na dzień lub dwa…
Prawdopodobnie obecność Malko skłoniła ją do przedłużenia pobytu.
Malko zszedł na dół i spotkał tych samych co zawsze wąsaczy, którzy zabrali go do szarego, z całą pewnością opancerzonego BMW, ścigani przez zaniepokojone spojrzenia pracowników hotelowej recepcji.
Po raz nie wiadomo który, samochód ruszył w kierunku „piramidy”.
Przez ponad dwadzieścia minut Malko czekał cierpliwie w pustej sali, mając do towarzystwa taką samą jak zwykle, bardzo gorącą i za mocno osłodzoną herbatę.
Okna sali wychodziły na wypaloną słońcem, raczej przygnębiającą połać ziemi, gdzie stała wielka, porzucona karuzela, w samym środku czegoś, co przypominało cygańskie obozowisko.
Lecz w Gazie nie było Cyganów…
Generał el Husseini wszedł zamaszystym krokiem, z teczką na dokumenty w ręku i jak zwykle nieskazitelny.
Wyglądał na zatroskanego.
— Wczoraj zdarzyło się wiele rzeczy — powiedział od razu.
— Ludzie z Prewencyjnej Służby Bezpieczeństwa zatrzymali wszystkich członków interesującej nas komórki Hamasu.
Zostali zabrani do Tar Elhawa, gdzie poddano ich śledztwu.
Malko nie wierzył własnym uszom.
Co miał oznaczać ten nowy zwrot akcji?
— Co się stało? zapytał.
— Dowiedziałem się — powiedział generał — że tego rozkazu nie wydał Abu Amar. Decyzję podjął Jamal Nassiw.