Выбрать главу

Na przedmieściach Rezaiyeh ustawiono blokadę drogową, obsadzoną przez nastolatków z karabinami. Nie przeszkadzali Rashidowi, ale martwił się, jak mogą zareagować na szóstkę Amerykanów – wyraźnie swędziały ich ręce do użycia broni.

Dalej droga była czysta. Była to polna droga, ale dosyć gładka, i jechał całkiem szybko. Wziął jakiegoś autostopowicza i spytał go o przekroczenie granicy konno. „Żaden problem” – odparł podróżny. Da się zrobić i tak się składa, że jego brat ma konie.

Rashid przebył czterdziestomilową drogę w niewiele ponad godzinę. Zatrzymał swego „Range Rovera” na przejściu granicznym. Strażnicy byli w stosunku do niego nieufni. Pokazał im przepustkę napisaną przez zastępcę przywódcy. Wartownicy zadzwonili do Rezaiyeh i – jak powiedzieli – rozmawiali z zastępcą, który poręczył za Rashida.

Stał patrząc w stronę Turcji. Widok był przyjemny. Wszyscy przeszli liczne udręki właśnie po to, aby tu dotrzeć. Dla Paula i Billa miało to oznaczać wolność, dom i rodzinę. Dla wszystkich ludzi EDS miał to być koniec koszmaru. Dla Rashida oznaczało to coś innego – Amerykę.

Rozumiał mentalność członków kierownictwa EDS. Mieli silne poczucie obowiązku. Jeśli im pomogłeś, chętnie okazywali swoje uznanie, żeby wyrównać rachunki. Wiedział, że wystarczy mu poprosić, a zabiorą go z sobą do krainy jego marzeń.

Posterunek graniczny podlegał wsi Sero, położonej o pół mili w dół górskiej drogi. Rashid postanowił pojechać i zobaczyć się z przywódcą wioski, aby ustanowić przyjacielskie stosunki i przetrzeć szlak na później.

Właśnie wykręcał, kiedy po tureckiej stronie pojawiły się dwa samochody. Wysoki Murzyn w skórzanym płaszczu wysiadł z pierwszego z nich i podszedł do łańcucha na skraju ziemi niczyjej.

Serce Rashida zabiło mocniej z radości. Znał tego człowieka. Zaczął machać i krzyczeć.

– Ralph! Ralph Boulware! Hej, Ralph!

* * *

Czwartkowy poranek zastał Glenna Jacksona – myśliwego, baptystę i specjalistę od rakiet – w powietrzu nad Teheranem, w wyczarterowanym odrzutowcu. Jackson został w Kuwejcie po tym, jak wymyślili, że może to być droga ucieczki z Iranu dla Paula i Billa. W niedzielę, w dniu, w którym ci dwaj wydostali się z więzienia, Simons, za pośrednictwem Merva Stauffera, przesłał rozkazy, że Jackson ma jechać do Ammanu w Jordanie i tam spróbować wyczarterować samolot na lot do Iranu.

Jackson dotarł do Ammanu w poniedziałek i od razu przystąpił do pracy. Wiedział, że Perot poleciał do Teheranu z Ammanu wyczarterowanym odrzutowcem linii Arab Wings. Wiedział też, że szef Arab Wings, Akel Biltaji, okazał się pomocny, pozwalając Perotowi lecieć pod pretekstem przewozu taśm sieci NBC. Teraz Jackson skontaktował się z Biltajim i ponownie poprosił go o pomoc.

Powiedział mu, że dwóch ludzi EDS jest w Iranie i trzeba ich stamtąd wyciągnąć. Wymyślił dla Paula i Billa fałszywe nazwiska. Mimo że lotnisko w Teheranie było nieczynne, Jackson chciał polecieć i spróbować wylądować. Biltaji był skłonny zaryzykować.

W środę jednak Stauffer – zgodnie z poleceniem Simonsa – zmienił rozkazy Jacksona. Jego zadaniem było teraz dowiedzieć się o grupę „Czystych” – drugiej grupy nie było już w Teheranie, według tego, co wiedziano w Dallas.

W czwartek Jackson odleciał z Ammanu w kierunku wschodnim. Gdy zbliżali się do położonej wśród gór niecki, w której mieścił się Teheran, z miasta wystartowały dwa samoloty. Gdy podleciały bliżej, Jackson zobaczył, że były to myśliwce Irańskich Sił Lotniczych.

Zastanawiał się, co nastąpi.

Radio jego pilota odezwało się serią zakłóceń. Myśliwce krążyły, a pilot rozmawiał – Jackson nie rozumiał treści, ale był zadowolony, że Irańczycy mówią, a nie strzelają.

Dyskusja trwała. Wyglądało na to, że pilot kłóci się. W końcu odwrócił się do Jacksona.

– Musimy wracać – powiedział. – Nie pozwolą nam wylądować.

– A co zrobią, jeśli nie posłuchamy?

– Zastrzelą nas.

– OK – rzucił Jackson. – Spróbujemy jeszcze raz po południu.

* * *

W czwartek rano w Istambule do apartamentów Perota w hotelu Sheraton dostarczono angielskojęzyczną gazetę.

Wziął ją i z ożywieniem przeczytał na pierwszej stronie relację z wczorajszego zajęcia ambasady USA w Teheranie. Z ulgą zauważył, że nie wymieniono nikogo z grupy „Czystych”. Jedyną osobą, która doznała obrażeń, był jakiś sierżant marines, Kenneth Krause. Jak twierdziła jednak gazeta, nie otrzymał on odpowiedniej pomocy lekarskiej.

Perot zadzwonił do Johna Carlena, kapitana Boeinga 707 i poprosił go o przyjście do swego apartamentu. Pokazał Carlenowi gazetę.

– Co by pan powiedział na nocny lot do Teheranu i zabranie rannego marinę? – zapytał.

Carlen, swobodny w zachowaniu Kalifornijczyk o opalonej cerze i siwiejących włosach, był bardzo spokojny.

– Da się zrobić.

Perot był zdziwiony, że Carlen nawet się nie zawahał. Musiałby lecieć w nocy nad górami bez pomocy kontroli ruchu powietrznego i lądować na zamkniętym lotnisku.

– Nie chce pan porozmawiać z resztą załogi? – zapytał Perot.

– Nie, chętnie to zrobią. Właściciele samolotu dostaną szału.

– Niech pan im nic nie mówi. Odpowiadam za to osobiście.

– Muszę dokładnie wiedzieć, gdzie będzie ten marinę – mówił dalej Carlen.

– Ambasada będzie musiała dowieźć go na lotnisko. Znam tam sporo osób i naginając trochę przepisy będę mógł załatwić sobie lądowanie. Podobnie z odlotem, a jeśli nie, to po prostu sam wystartuję.

„A ludzie z grupy „Czystych” wystąpią jako sanitariusze” – pomyślał Perot. Zadzwonił do Dallas, gdzie telefon odebrała Sally Walther, jego sekretarka. Poprosił, aby połączyła go z generałem Wilsonem, dowódcą Oddziałów Marines.

Byli przyjaciółmi. Wilson zgłosił się.

– Jestem w Turcji, w interesach – powiedział mu Perot. – Właśnie przeczytałem o sierżancie Krause. Mam pewien plan. Jeśli ambasada będzie mogła dowieźć go na lotnisko, polecimy w nocy zabrać go stamtąd i dopilnujemy, żeby otrzymał odpowiednią opiekę medyczną.

– W porządku – odrzekł Wilson. – Jeśli jest umierający, weźcie go. Jeśli nie, nie chcę, aby twoja załoga ryzykowała. Zadzwonię do ciebie.

Ponownie włączyła się Sally. Było więcej złych wiadomości. Rzecznik prasowy Oddziału Specjalnego d/s Iranu w Departamencie Stanu rozmawiał z Robertem Dudneyem, waszyngtońskim korespondentem „Dallas Times Herald”, i wyjawił mu, że Paul i Bill uciekają drogą lądową.

Perot kolejny raz przeklął Departament Stanu. Jeśli Dudney opublikuje tę historię i wieści dotrą do Teheranu, Dadgar na pewno nasili kontrole graniczne.

Ludzie z szóstego piętra w Dallas obwiniali za to wszystko Perota. Rozmawiał on przecież szczerze z konsulem, kiedy widział się z nim poprzedniego wieczoru i sądzili, że przeciek zaczął się od niego. Zawzięcie usiłowali teraz wyciszyć całą historię, ale gazeta nie obiecywała niczego.

Oddzwonił generał Wilson. Życiu sierżanta Krausego nie zagrażało niebezpieczeństwo, więc pomoc nie była konieczna.

Perot zapomniał o Krausem i skoncentrował się na własnych problemach. Zadzwonił konsul. Zrobił, co mógł, ale nie potrafił pomóc Perotowi w kupnie czy wynajęciu małego samolotu. Można było jedynie wyczarterować samolot na lot w granicach Turcji, to wszystko.

Perot nie wspomniał mu nic o przecieku prasowym.

Wezwał Dicka Douglasa i Juliana „Szramę” Kanaucha, dwóch pilotów rezerwowych, których ściągnął specjalnie do lotu małym samolotem nad Iranem i powiedział im, że nie udało się takiego samolotu znaleźć.