Выбрать главу

Paul i Bill przeszli na stronę turecką i zniknęli w baraku straży.

Bill spojrzał na zegarek. Był kwadrans do północy, wtorek, 15 lutego, dzień po dniu świętego Walentego. Tego samego dnia, w 1960 roku, włożył zaręczynowy pierścionek na palec Emily. Sześć lat później, też 15 lutego, urodziła się Jackie – dzisiaj były jej trzynaste urodziny.

„Oto twój prezent, Jackie – pomyślał Bill. – Ciągle jeszcze masz ojca”. Coburn wszedł za nimi do baraku. Paul objął go ramieniem.

– Jay…

Po stronie irańskiej strażnicy zobaczyli, że połowa Amerykanów jest już w Turcji i postanowili zmyć się, dopóki była po temu okazja, zabierając ze sobą pieniądze oraz samochody.

Rashid, Gayden i Taylor podeszli do łańcucha. Gayden przystanął.

– Dalej, idźcie – powiedział. – Chcę być ostatni.

I był.

* * *

Ralph Boulware, tłusty tajniak Ilsman, tłumacz „Charlie Brown” i dwaj synowie kuzyna Mr Fisha siedzieli wokół kopcącego pieca w hotelu w Yuksekovej. Czekali na telefon z posterunku granicznego. Podano obiad: jakieś mięso, może jagnięce, zawinięte w gazetę.

Ilsman powiedział, że widział kogoś, kto zrobił Rashidowi i Boulware’owi zdjęcie na granicy.

– Gdybyście kiedykolwiek mieli jakieś problemy w związku z tymi zdjęciami, mogę to załatwić – oznajmił, a „Charlie” przetłumaczył jego słowa.

Boulware zastanawiał się, co to miało oznaczać.

– On wierzy, że jest pan uczciwym człowiekiem i to, co pan robi, jest szlachetne – wyjaśnił „Charlie”.

Boulware poczuł, że propozycja tajniaka brzmiała dość złowrogo – jakby jakiś mafioso mówił ci, że jesteś jego przyjacielem.

Do północy nie usłyszeli ani słowa od grupy „Podejrzanych”, ani od Pata Sculleya i Mr Fisha, którzy powinni byli być już w drodze wynajętym autobusem. Boulware postanowił iść spać. Przed położeniem się do łóżka zawsze pił wodę. Na stole stał pełen dzbanek. „Do diabła – pomyślał – raz kozie śmierć”. Pociągnął łyk i poczuł, że połyka coś stałego. „O Boże, co to było”? Postanowił o tym zapomnieć.

Właśnie kładł się do łóżka, kiedy zawołano go do telefonu. Był to Rashid. – Ralph?

– Tak.

– Jesteśmy na granicy!

– Zaraz tam będę.

Zebrał pozostałych i zapłacił rachunek za hotel. Synowie kuzyna Mr Fisha prowadzili w czasie jazdy drogą, na której – jak ciągle powtarzał Ilsman – w poprzednim miesiącu bandyci zabili trzydzieści dziewięć osób. Po drodze złapali jeszcze jedną gumę. Musieli zmieniać koło w ciemności, bo wyczerpały im się baterie w latarce. Stojąc na drodze i czekając, Boulware nie wiedział, czy powinien bać się, czy nie. Ilsman mógł jeszcze okazać się kłamcą, oszustem wykorzystującym zdobyte zaufanie. Z drugiej strony, jego papiery chroniły ich wszystkich. Jeśli turecki wywiad był równie dobry, jak tureckie hotele, to, do licha, Ilsman mógł być tutejszym Jamesem Bondem.

Koło zmieniono i samochody ruszyły w dalszą drogę. Jechali nocą. „Wszystko będzie w porządku – pomyślał Boulware. – Paul i Bill są na granicy Sculley i Mr Fish jadą tu już autobusem, a Perot czeka w Istambule z samolotem. Musi nam się udać”.

Dotarli do granicy. W baraku straży paliło się światło. Boulware wyskoczył z samochodu i wbiegł do środka. Powitały go okrzyki radości.

Wszyscy byli na miejscu: Paul i Bill, Coburn, Simons, Taylor, Gayden i Rashid.

Boulware wymienił gorące uściski dłoni z Paulem i Billem. Zaczęli zbierać swoje płaszcze i bagaże.

– Hej, hej, spokojnie, zaczekajcie chwilę – zawołał Boulware. – Mr Fish jedzie tu autem. Wyjął z kieszeni butelkę „Chivas Regal”, którą zachował na tę chwilę. – Możemy się za to wszyscy napić!

Wszyscy, oprócz Rashida, który nie brał alkoholu do ust, wznieśli uroczysty toast. Simons pociągnął Boulware’a w róg pokoju.

– No dobra, co się dzieje? – zapytał.

– Rozmawiałem po południu z Rossem. Mr Fish jest już w drodze, razem z Sculleyem, Schwebachem i Davisem. Mają autobus. Moglibyśmy wyruszyć wszyscy już teraz – w dwanaście osób akurat zmieścilibyśmy się do dwóch samochodów – ale myślę, że powinniśmy poczekać na ten autobus. Wtedy, po pierwsze, będziemy wszyscy razem i nikt się już nie zgubi, a po drugie – droga, którą mamy jechać, wygląda na „Krwawą Aleję”. Wie pan, bandyci i tym podobni. Nie wiem, czy to nie przesada, ale oni w kółko to powtarzają i zaczynam wierzyć. Jeśli droga jest rzeczywiście niebezpieczna, lepiej trzymać się razem. W końcu – po trzecie – jeśli pojedziemy do Yuksekovej i tam będziemy czekać na Mr Fisha, będziemy mogli jedynie zatrzymać się w najgorszym hotelu pod słońcem, narażając się na pytania i kłopoty ze strony nowej grupy urzędników.

– OK – powiedział niechętnie Simons. – Poczekamy trochę. „Wygląda na zmęczonego – pomyślał Boulware. – Jak stary człowiek, który chciałby odpocząć”. Coburn wyglądał podobnie: wyczerpany, bez sił, bliski załamania. Boulware myślał o tym, co też musieli przejść, żeby tutaj dotrzeć.

On sam czuł się wspaniale pomimo tego, że przez ostatnie czterdzieści osiem godzin spał bardzo niewiele. Przypomniał sobie nie kończące się dyskusje z Mr Fishem o tym, jak dotrzeć do granicy. Niepowodzenie w Adanie, kiedy nawalił autobus, jazdę taksówką. W zamieci przez góry… I oto, mimo wszystko, udało mu się – jest tutaj.

Mała wartownia była przejmująco zimna, a piec na węgiel drzewny nie dawał nic poza zapełnianiem pomieszczenia dymem. Wszyscy byli zmęczeni, a wódka jeszcze bardziej ich usypiała. Jeden po drugim kładli się na drewnianych ławkach lub podłodze.

Simons nie spał. Rashid obserwował go, kiedy chodził w tę i z powrotem, jak uwięziony w klatce tygrys, paląc jeden za drugim swoje cygara z plastikowymi ustnikami. O świcie zaczął wyglądać przez okno, w stronę Iranu.

– Jest tam ze stu ludzi z karabinami – odezwał się do Rashida i Bulware’a.

– Jak myślicie, co zrobią, jeśli przypadkiem odkryją, kto prześlizgnął im się w nocy przez granicę?

Boulware też zaczął się zastanawiać, czy miał rację proponując czekanie na Mr Fisha.

Rashid wyjrzał przez okno. Widząc „Range Rovery” po drugiej stronie, przypomniał sobie coś.

– Kanister – powiedział. – Zostawiłem kanister z pieniędzmi. Mogą nam być potrzebne.

Simons tylko spojrzał na niego.

Pod wpływem nagłego impulsu Rashid wyszedł z wartowni i skierował się w stronę przejścia. Zastanawiał się nad sposobem myślenia strażników irańskich. Spisali nas już na straty, stwierdził. Jeśli mają jakiekolwiek wątpliwości co do tego, czy postąpili słusznie w nocy, to przez ostatnie kilka godzin musieli wymyślać wymówki usprawiedliwiające ich postępek. Do tej pory z pewnością przekonali się, że mieli rację. Tak szybko nie zmienią zdania.

Dotarł do drugiej strony i przeszedł pod łańcuchem. Zbliżył się do pierwszego „Range Rovera” i otworzył tylne drzwi.

Dwaj strażnicy wylecieli biegiem z baraku.

Rashid wyjął kanister z samochodu i zamknął drzwi.

– Zapomnieliśmy oleju – rzucił, ruszając z powrotem w stronę łańcucha.

– Po co wam olej? – spytał podejrzliwie jeden ze strażników. – Nie macie już samochodów.

– Do autobusu – oznajmił Rashid, przechodząc pod łańcuchem. – Ma nas zabrać do Wan.

Odszedł, czując na sobie ich spojrzenia. Nie obejrzał się, aż doszedł do baraku po stronie tureckiej.

Kilka minut później usłyszeli warkot motoru. Wyjrzeli przez okna i zobaczyli nadjeżdżający autobus. Po raz kolejny wznieśli radosne okrzyki.

Pat Sculley, Jim Schwebach, Ron Davis i Mr Fish wysiedli z autobusu, weszli do strażnicy i przywitali się ze wszystkimi. Ostatni z nowo przybyłych przyniósł nową butelkę whisky, wznieśli więc jeszcze raz uroczysty toast.