Выбрать главу

Coburn do końca życia nie zapomni, co walka zrobiła z nim samym.

Kryzys przyszedł w kilka miesięcy po przybyciu do Wietnamu. Pilotował śmigłowiec desantowy zwany nagusem, gdyż pozbawiony był jakiegokolwiek uzbrojenia. Sześciokrotnie tego dnia wylatywał ze strefy działań bojowych z kompletem wojska na pokładzie. To był dobry dzień: nie strzelano do niego ani razu.

Podczas siódmego lotu stało się inaczej.

Seria pocisków 12, 75 mm trafiła maszynę i zniszczyła wał napędowy śmigła sterującego.

Gdy wirnik nośny śmigłowca się obraca, kadłub maszyny ma naturalną tendencję do obracania się w tym samym kierunku. Zadaniem śmigła sterującego jest temu przeciwdziałać. Gdy za to śmigło sterujące stanie, śmigłowiec zaczyna wirować.

Natychmiast po starcie, gdy maszyna znajduje się zaledwie kilka stóp nad ziemią, pilot może dać sobie radę bez śmigła sterującego. Po prostu może wylądować, zanim wirowanie nie stanie się zbyt szybkie. Potem, gdy maszyna znajdzie się na wysokości przelotowej i osiągnie już normalną prędkość, opór aerodynamiczny kadłuba jest wystarczająco silny, by zapobiec wpadnięciu w ruch obrotowy. Śmigłowiec Coburna był jednak na wysokości 150 stóp w sytuacji najgorszej z możliwych – leciał już zbyt wysoko, by można było szybko wylądować, ale jeszcze nie dość szybko, by strugi powietrza, opływające kadłub, stabilizowały go.

Zwykle w takich przypadkach można było awaryjnie wyłączyć silnik i lądować za pomocą autorotacji. Coburn znał to z teorii i w szkole pilotów ćwiczył nieraz wszystkie rutynowe czynności. Wykonał je teraz instynktownie, jednak było już za późno. Maszyna zbyt gwałtownie wpadła w rotację.

Po kilku sekundach był tak oszołomiony, że stracił orientację. Nic nie mógł zrobić, aby osłabić impet zderzenia z ziemią. Śmigłowiec opadł na prawą płozę o czym dowiedział się później) i jedna z łopat wirnika wygięła się w dół pod wpływem uderzenia. Przebiła kadłub i rozwaliła głowę drugiemu pilotowi. Facet zginął na miejscu.

Coburn poczuł zapach paliwa i odpiął pasy. Dopiero gdy poleciał na górę, zorientował się, że wisiał do góry nogami. Wydostał się jednak z maszyny i jedynymi obrażeniami, jakie wtedy odniósł, było kilka pękniętych kręgów szyjnych. Jego mechanik pokładowy również ocalał.

Załoga była przypięta, lecz siedmiu żołnierzy z tyłu – nie. Śmigłowiec nie miał drzwi i siła odśrodkowa, która powstała podczas wirowania maszyny, wyrzuciła ich ze śmigłowca na wysokości ponad stu stóp. Zginęli wszyscy.

Coburn miał wówczas dwadzieścia lat.

Kilka tygodni później, został postrzelony w łydkę, najmniej chronioną część ciała pilota śmigłowca. Siedzi on wprawdzie w opancerzonym fotelu, ale ma nie osłonięte nogi.

Już przedtem był zły, ale w tym momencie wściekł się do ostateczności. Dość miał już występowania w roli celu. Zażądał od dowódcy odkomenderowania go do pilotowania śmigłowca szturmowego, tak by mógł załatwić paru tych gnojków na dole, którzy próbowali go zabić.

I dopiął swego. To był właśnie ten moment, odkąd uśmiechnięty Jay Coburn przekształcił się w opanowanego, pozbawionego emocji żołnierza zawodowego. Nie nawiązał w wojsku żadnych bliskich przyjaźni. Kiedy ktoś w jego jednostce został ranny, wzruszał tylko ramionami i mówił: „Cóż, w końcu za to dostał dodatek frontowy”. Podejrzewał, wprawdzie, że koledzy uważali go za nawiedzonego.

Było mu to zupełnie obojętne. Kiedy pilotował śmigłowce szturmowe, czuł się szczęśliwy. Za każdym razem, gdy zapinał pasy, wiedział, że startuje tylko po to, aby zabijać lub być zabitym. Kiedy oczyszczał teren przed nacierającą piechotą, zdawał sobie sprawę, że poszkodowanymi będą niewinni cywile, kobiety i dzieci, jednak po prostu przestawał zastanawiać się i otwierał ogień.

Po jedenastu latach, kiedy to wspominał, myślał tylko o jednym: „Byłem bydlakiem”.

Schwebach i Poche, dwóch najcichszych ludzi w tym pokoju, mogłoby go zrozumieć: po prostu byli tam i wiedzieli, jak było. A cóż pozostali? T. Sculley, Boulware, Jackson i Davis. Jeśli akcja zacznie się sypać – pomyślał znowu Coburn – jak ci faceci dadzą sobie radę?

Drzwi otworzyły się i wszedł Simons.

* * *

Zapadła cisza, gdy Simons stanął za stołem.

„Ależ to wielki sukinsyn” – pomyślał Coburn.

W ślad za Simonsem weszli T. J. Marquez i Merv Stauffer i usiedli przy drzwiach.

Simons rzucił w kąt czarną, plastikową walizeczkę, opadł na krzesło i zapalił niewielkie cygaro.

Był ubrany niedbale, w koszuli bez krawata i luźnych spodniach. Jak na pułkownika włosy miał dość długie. „Wygląda bardziej na farmera, niż na żołnierza” – pomyślał Coburn.

– Jestem pułkownik Simons – oznajmił.

Coburn spodziewał się, że pułkownik oświadczy im: „Jestem tu dowódcą. Słuchajcie mnie i róbcie to, co każę. Oto mój plan”.

Zamiast tego, Simons zaczął zadawać pytania.

Chciał wiedzieć wszystko o Teheranie: o pogodzie, ruchu ulicznym, o tym, z czego zbudowane są budynki, jacy ludzie chodzą po ulicach, ilu jest tam policjantów i jak są uzbrojeni.

Interesował go każdy szczegół. Powiedzieli mu, że poza gliniarzami z drogówki wszyscy policjanci są uzbrojeni. Jak ich odróżnić? Mają białe czapki. Powiedzieli mu, że są tam taksówki niebieskie i pomarańczowe. Czym się różnią? Niebieskie taksówki mają stałe trasy i stałe taryfy. Pomarańczowe taksówki teoretycznie poruszały się wszędzie, ale zazwyczaj, gdy podjeżdżały do krawężnika, w środku siedzi już pasażer, kierowca zaś pyta: dokąd chce się jechać. Jeżeli kierunek zgadza się z jego trasą, można wsiąść. Należało wtedy zapamiętać sumę wybitą dotychczas i przy wysiadaniu zapłacić różnicę. Zwyczaj ten był stałym źródłem kłótni z taksówkarzami.

Simons zapytał też, w którym miejscu – dokładnie – znajduje się więzienie. Merv Stauffer wyszedł, aby poszukać planu miasta. Jak wyglądają te budynki? Joe Poche i Ron Davis przypomnieli sobie, że przejeżdżali nieraz obok nich. Poche naszkicował je.

Coburn usiadł i przyglądał się Simonsowi. Uzmysłowił sobie, że grzebanie w pamięci ludzi było tylko połową tego, o co pułkownikowi chodziło. Od lat sam zajmował się rekrutacją personelu dla EDS i bez trudu rozpoznawał dobrą technikę prowadzenia wywiadu. Simons oceniał każdego człowieka, obserwował jego reakcję, sprawdzał też jego zdrowy rozsądek. Podobnie jak werbownik, zadawał wiele otwartych pytań, po to, by następnie spytać: „Dlaczego?” W ten sposób pozwalał ludziom odkryć się, przechwalać, gadać głupstwa albo okazywać niepokój.

Coburn zastanawiał się też, czy Simons odrzuci któregoś z nich. W pewnej chwili pułkownik zapytał:

– Który z was jest gotów zginąć wykonując to zadanie? Nikt nie odpowiedział.

– W porządku – stwierdził Simons. – Nie wziąłbym nikogo, kto miałby zamiar zginąć.

Dyskusja ciągnęła się godzinami. Simons przerwał ją tuż po północy. Było oczywiste, że wiedzieli o więzieniu zbyt mało, by przystąpić do opracowywania planu uwolnienia. Coburn otrzymał zlecenie zdobycia w ciągu nocy dokładniejszych informacji. W tym celu musiał wykonać kilka telefonów do Teheranu.

– Czy możesz – dodał Simons – wypytać ludzi o więzienie w taki sposób, by nie zorientowali się, po co ci to potrzebne?

– Będę dyskretny – odrzekł Coburn.

– Musimy znaleźć bezpieczne miejsce, w którym moglibyśmy wszyscy się spotkać. – Simons zwrócił się do Merva Stauffera. – Takie, które nie jest powiązane z EDS.