– Co pan myśli o hotelu?
– Tam są zbyt cienkie ściany. Stauffer zastanawiał się przez chwilę.
– Ross ma mały domek nad jeziorem Grapevine, niedaleko portu lotniczego Dallas – Fort Worth. Przy tej pogodzie nie będzie tam nikogo, kto by chciał pływać lub łowić ryby. Jestem tego pewny.
Simons nie wydawał się przekonany.
– Czy nie byłoby najlepiej – dodał Stauffer – gdyby pojechał pan tam jutro rano i sam wszystko obejrzał?
– Dobra – Simons wstał. – Jak na razie, zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Zaczęli się rozchodzić.
Kiedy wychodzili z pokoju, Simons poprosił Davisa o kilka słów na osobności.
– Nie jesteś wcale taki znowu dobry Davis. Ron Davis spojrzał na Simonsa ze zdziwieniem.
– Na jakiej podstawie sądzisz, że jesteś dobry? – nacierał Simons. Davisa zatkało. Przez cały ten wieczór pułkownik był uprzejmy, rozsądny, i mówił spokojnie. A teraz zachowywał się, jakby chciał draki. Co się stało?
Ron pomyślał o swoich umiejętnościach i trzech rabusiach, których załatwił w Teheranie. Powiedział jednak tylko: „Nie uważam się za twardego faceta”. Simons zachowywał się tak, jakby tego nie dosłyszał.
– To twoje karate jest diabła warte przeciwko pistoletowi.
– Nie sądzę.
– W tym zespole nie potrzeba żadnych czarnych cwaniaków rwących się do bijatyki.
Davis zaczął orientować się, o co tu chodzi. „Spokojnie” – pomyślał.
– Nie zgłosiłem się dlatego, że chcę walczyć z ludźmi, panie pułkowniku, Ja…
– Tak? To po co zgłosiłeś się?
– Dlatego, że znam Paula i Billa, ich żony i dzieci. I chcę pomóc. Simons skinął głową, pozwalając mu odejść.
– Dobra, zobaczymy się jutro.
Davis zastanawiał się, czy oznacza to, że zdał egzamin.
Po południu następnego dnia, 3 stycznia 1979 roku, wszyscy spotkali się w letniskowym domku Perota na brzegu jeziora Grapevine.
Jak przewidział Merv Stauffer dwa czy trzy sąsiednie domy sprawiały wrażenie pustych. Dom Perota oddzielało od sąsiadów kilka akrów trudnego, zalesionego terenu, zaś otaczające go trawniki zbiegały aż do samego brzegu jeziora. Był to drewniany, całkiem mały budynek. Nawet hangar, w którym cumowały motorówki Perota, był w końcu większy.
Drzwi domu były zamknięte. Okazało się, że nikt wcześniej nie pomyślał o kluczach. Schwebach otworzył wytrychem zamek w oknie i weszli do środka. Był tam salon, kilka sypialni, kuchnia i łazienka. Całość utrzymana była w błękitno – białej pogodnej tonacji umeblowana skromnie.
Zasiedli w salonie, z mapami, szkicownikami, mazakami i papierosami. Coburn złożył meldunek. W nocy rozmawiał z Majidem i dwoma czy trzema innymi ludźmi z Teheranu. Uzyskanie szczegółowych informacji o więzieniu i udawanie zarazem, iż jest się tylko umiarkowanie tym zainteresowanym było trudne, Jay sądził jednak, że udało się.
Dowiedział się, że więzienie stanowi część zespołu budynków Ministerstwa Sprawiedliwości. Wejście było na tyłach, zaraz zaś za nim było podwórko, oddzielone od ulicy dwunastostopniowym ogrodzeniem z żelaznych prętów. Podwórko było miejscem, gdzie spacerowali więźniowie. Był to najwyraźniej – słaby punkt tego gmachu.
Simons zgodził się z tym. Z meldunku Coburna wynikało, że trzeba było zaczekać na moment spaceru, następnie przedostać się przez ogrodzenie, a potem porwać Billa i Paula, przerzucić ich na zewnątrz i wydostać się z Iranu.
Przeszli do szczegółów.
W jaki sposób pokonają ogrodzenie? Użyją drabin, czy staną jeden drugiemu na ramionach?
Postanowili, że podjadą furgonetką i użyją jej dachu jako platformy. Podróżowanie furgonetką, nie zaś samochodem osobowym, miało jeszcze jedną zaletę: podczas jazdy, zarówno tam, jak i z powrotem – nikt nie mógł zajrzeć do środka.
To było ważne.
Ustalono, że Poche, najlepiej znający ulice Teheranu, będzie prowadzić samochód.
Jak postąpią ze strażnikami? Nie mieli zamiaru nikogo zabijać. Nie czuli wrogości ani do zwykłych Irańczyków z ulicy, ani do strażników. W końcu nie było to ich winą, że bezpodstawnie uwięziono Paula i Billa. Gdyby jednak doszło do zabójstwa, powstałby taki alarm, że ucieczka z Iranu stałaby się co najmniej ryzykowna.
Ale przecież strażnicy nie zawahają się przed otwarciem ognia.
Najlepszym sposobem – stwierdził Simons – będzie połączenie zaskoczenia, oszołomienia i szybkości działania.
Będą mieli przewagę zaskoczenia. Przez kilka sekund strażnicy nie zdołają się zorientować, o co chodzi.
Potem jednak będą musieli zrobić coś, co zmusi strażników do szukania osłony. Ogień z broni śrutowej będzie najlepszym wyjściem. Dubeltówka ma duży płomień wylotowy i robi dużo huku, zwłaszcza na ulicy między zabudowaniami.
To spowoduje, że strażnicy, zamiast zaatakować grupę, instynktownie przejdą do obrony. To pozwoli zyskać jeszcze kilka sekund.
Przy należytej szybkości działania, powinno to wystarczyć. Powinno – ale nie musi.
Podczas, gdy plan nabierał rumieńców, pokój wypełniał się kłębami dymu tytoniowego. Simons siedział i palił swoje małe cygara – jedno po drugim. Słuchał i zadawał pytania, prowadził dyskusję. „To szalenie demokratyczna armia” – pomyślał Coburn. W miarę jak plan coraz bardziej ich wciągał jego przyjaciele zapominali o swoich żonach i dzieciach, hipotekach, kosiarkach do trawy i samochodach. Zapominali także o tym, jak horrendalny był sam pomysł oswobodzenia więźniów. Davis przestał się wygłupiać, Sculley utracił swój chłopięcy wygląd – był już bardziej skupiony i opanowany; Poche – jak zwykle – chciał dyskutować o wszystkim w nieskończoność. Boulware – ten jak zazwyczaj był po prostu sceptyczny. Z popołudnia zrobił się wieczór. Postanowili, że furgonetka wjedzie na chodnik koło żelaznego ogrodzenia. Ten sposób parkowania nie był w Teheranie niczym zaskakującym – powiedzieli Simonsowi. Simons siedzieć będzie na przednim siedzeniu, obok Jima, z dubeltówką, ukrytą pod płaszczem. Po zatrzymaniu samochodu wyskoczy i stanie przed furgonetką. W tym samym momencie przez tylne drzwi samochodu wyjdzie Ralph Boulware, również ze strzelbą ukrytą pod płaszczem.
Do tego momentu nic nie będzie wskazywało na to, że dzieje się coś niezwykłego.
Kiedy Simons i Boulware będą już gotowi do otworzenia ognia osłaniającego, Ron Davis wyjdzie z furgonetki, wejdzie na dach, przejdzie z niego na ogrodzenie, następnie zaś zeskoczy na podwórko. Do wykonania tego zadania wybrano właśnie Davisa, ponieważ był najmłodszy i najbardziej sprawny fizycznie, skok zaś – z wysokości dwunastu stóp – był niewątpliwie trudny.
Coburn przedostanie się przez ogrodzenie za Davisem. Jay być może nie był w najlepszej kondycji, za to Paul i Bill znali go znakomicie. Gdy tylko go ujrzą, domyśla się z pewnością, że przybywa im z pomocą.
Następnie, Boulware opuści drabinę na podwórze. Jeżeli do tej pory będą wystarczająco szybcy, będzie sprzyjać im moment zaskoczenia, w tym momencie jednak strażnicy mogą zareagować. Wówczas Simons i Boulware wystrzelą w powietrze.
Strażnicy padną zapewne plackiem na ziemię, więźniowie, ogarnięci paniką, zaczną biegać w kółko, a uczestnicy akcji zyskają jeszcze kilka sekund.
A co będzie, jeżeli nastąpi kontrakcja na zewnątrz więzienia? – zapytał Simons. – Ze strony policji, żołnierzy, sił rewolucyjnych albo po prostu ogarniętych duchem obywatelskim przechodniów?
Postanowiono, że dwóch ludzi będzie pilnować skrzydeł, po jednym na każdym końcu ulicy. Przyjadą samochodem kilka sekund przed furgonetką. Będą uzbrojeni w pistolety. Ich zadaniem będzie zatrzymać każdego, kto zechciałby przeszkodzić w uwolnieniu więźniów. Wyznaczono do tego Jima Schwebacha i Pata Sculleya. Coburn był pewien, że Schwebach nie zawaha się zastrzelić człowieka w razie potrzeby, Sculley zaś, choć nigdy w życiu do nikogo nie strzelał, w czasie dyskusji był tak opanowany, że Coburn pomyślał, iż będzie on w równym stopniu bezwzględny.