Выбрать главу

Pewnego razu Davis zrobił to nieco za szybko i wylądował na zmarzniętej ziemi, nadwerężając przy tym ramię. Kontuzja nie była groźna, ale podsunęła Simonsowi pewien pomysł. Davis pojedzie do Teheranu z ręką na temblaku i będzie miał przy sobie woreczek z grochem do ćwiczeń rehabilitacyjnych. W woreczku będzie także śrut nr 2.

Simons rejestrował czas akcji od momentu, w którym furgonetka zatrzyma się przy ogrodzeniu, aż do chwili kiedy ruszy z miejsca. Pod koniec treningu, według jego stopera, przeprowadzali całą akcję w niespełna trzydzieści sekund.

Strzelanie z Waltherów PPK ćwiczyli na strzelnicy publicznej Garland. Szefowi strzelnicy powiedzieli, że są pracownikami służb bezpieczeństwa z całego kraju, odbywającymi kurs w Dallas i zanim będą mogli wrócić do domów, muszą odbyć praktykę strzelecką. Nie uwierzył im, zwłaszcza kiedy pojawił się tam T. J. Marquez, wyglądający w swoim czarnym płaszczu i kapeluszu na bossa mafijnego z filmu i z bagażnika swojego czarnego „Lincolna” wyciągnął dziesięć Waltherów PPK i pięć tysięcy sztuk amunicji.

Niebawem wszyscy strzelali dobrze, oprócz Davisa. Simons zasugerował, aby strzelał leżąc, bo taką pozycję zajmie na podwórku, i okazało się, że Ron radzi sobie o wiele lepiej.

Na zewnątrz było straszliwie zimno i kiedy tylko nie strzelali, siedzieli wszyscy w małym baraczku, próbując się ogrzać, wszyscy – oprócz Simonsa, który przez cały dzień przebywał na zewnątrz, zupełnie jakby był z kamienia.

Nie był z kamienia. Kiedy pod koniec dnia wsiadł do samochodu Merva Stauffera, powiedział: „Jezu Chryste, ale zimno”.

Zaczął im dogadywać, że są mięczakami. Ciągle tylko gadają o tym, gdzie mają ochotę pójść coś zjeść i co by zamówili – powiedział. Gdyby on był głodny, otworzyłby puszkę. Śmiał się, kiedy widział, że któryś celebruje drinka. Kiedy on jest spragniony, napełnia kubek wodą i wypija jednym haustem. „Nie po to nalewałem, żeby się temu przyglądać” mówił przy takiej okazji. Zademonstrował im pewnego razu, jak potrafi strzelać – każdy pocisk siedział w środku tarczy. Kiedyś Coburn zobaczył go bez koszuli: muskulatura Simonsa byłaby imponująca nawet u kogoś o dwadzieścia lat młodszego.

Było to całe przedstawienie pod tytułem „Twardy facet”. Co ciekawe jednak, żaden z nich nigdy się z tego nie śmiał. W przypadku Simonsa była to prawda.

* * *

Pewnego wieczoru w domku nad jeziorem pokazał im najlepszy sposób, w jaki można szybko i cicho zabić człowieka.

Zamówił, a Merv Stauffer zakupił dla każdego z nich krótki obosieczny nóż.

– Wygląda na niewielki – powiedział Davis przyglądając się nożowi. – Czy jest wystarczająco długi?

– Owszem. Chyba, że chcesz go naostrzyć, kiedy wyjdzie z drugiej strony – odparł Simons.

Pokazał im dokładnie, w którym miejscu znajduje się nerka. – Jedno pchnięcie – dokładnie tutaj – jest śmiertelne – powiedział, wskazując miejsce na plecach małego Glenna Jacksona.

– Czy nie będzie krzyczał”? – spytał Davis.

– To tak bardzo boli, że nawet nie piśnie.

W czasie pokazu Simonsa wszedł Merv Stauffer i stał teraz z otwartymi ustami w drzwiach, trzymając pod każdym ramieniem papierowe torby od McDonalda. Simons zobaczył go i powiedział:

– Spójrzcie na niego – nie może wydobyć głosu, chociaż jeszcze go nikt nie dziabnął.

Merv roześmiał się i zaczął rozdzielać żywność.

– Wiecie, o co zapytała mnie dziewczyna w zupełnie pustej restauracji McDonalda, kiedy poprosiłem ją o trzydzieści hamburgerów i trzydzieści porcji frytek?

– O co?

– O to, co zawsze. „Na wynos, czy na miejscu?”

* * *

Simons uwielbiał pracować na zamówienia prywatne.

W wojsku, zawsze jednym z największych problemów było zaopatrzenie. Nawet kiedy planował rajd na Son Tay, operację, którą był osobiście zainteresowany sam prezydent, odniósł wrażenie, że musiał wypełnić sześć kwestionariuszy i uzyskać akceptację dwunastu generałów, za każdym razem, kiedy potrzebował nowego ołówka. A potem, kiedy cała papierkowa robota została już wykonana, okazywało się, że przedmiotów tych nie ma na składzie albo że dostarczą je po czterech miesiącach, a nawet – i to było najgorsze – kiedy zamówiony materiał już był, okazywało się, że jest do niczego. Dwadzieścia dwa procent zamówionych przez niego spłonek nie odpaliło. Próbował zdobyć celowniki noktowizyjne dla swoich komandosów. Dowiedział się wtedy, że wojsko poświęciło siedemnaście lat na próby opracowania takiego celownika, ale do 1970 roku w armii było zaledwie sześć ręcznie wykonanych prototypów. A potem po prostu wyszukał doskonały celownik noktowizyjny produkcji brytyjskiej, który można było zakupić w Armalite Corporation za 49 dolarów i 50 centów. Te właśnie celowniki wzięli ze sobą do Wietnamu uczestnicy rajdu na Son Tay.

W EDS nie trzeba było wypełniać kwestionariuszy ani uzyskiwać akceptacji, w każdym razie Simons nie musiał tego robić. Informował Merva Stauffera, czego potrzebuje, i Stauffer mu to dostarczał, zazwyczaj tego samego dnia. Poprosił o dziesięć Waltherów PPK oraz dziesięć tysięcy sztuk amunicji i otrzymał je. Dostał wybór kabur, zarówno prawo – jak i leworęcznych tak, aby każdy mógł wybrać sobie taką, z którą czuł się najlepiej. Dostarczono mu zestawy do przeładowywania amunicji śrutowej do dwudziestek, szesnastek i dwunastek, ciepłą odzież dla wszystkich członków grupy, w tym również płaszcze, koszule, skarpety i wełniane kominiarki. Pewnego dnia poprosił o sto tysięcy dolarów gotówką. Dwie godziny później T. J. Marquez przyjechał do domku nad jeziorem z pieniędzmi w kopercie.

Różniło się to od wojska jeszcze pod innymi względami. Jego ludzie nie byli żołnierzami, których można zmusić do posłuszeństwa, ale jednymi z najinteligentniejszych członków młodej kadry kierowniczej Stanów Zjednoczonych. Od samego początku wiedział, że nie może po prostu objąć dowództwa. Musiał pozyskać ich zaufanie.

Ci ludzie posłuchają rozkazu, jeżeli się z nim zgodzą. Jeżeli nie, zaczną dyskutować. Było to jednak dobre w sali konferencyjnej, ale nie do przyjęcia na polu walki.

Byli również wrażliwi. Kiedy po raz pierwszy mówili o podpaleniu samochodu w celu odwrócenia uwagi, któryś z nich zaprotestował, mówiąc, że mogą zostać poszkodowani niewinni przechodnie. Simons szydził z ich skautowskiej moralności, z tego, że obawiają się stracić swoje odznaki honorowe, do każdego z nich zwracał się per Jack Armstrong – przyrównując ich do bohatera słuchowisk radiowych, który krążył po świecie walcząc ze zbrodnią i przeprowadzając przez ulicę starsze panie, zbyt dobrego, by był prawdziwy.

Mieli także skłonność do zapominania o powadze tego, co robili. Było zawsze sporo żartów i wybryków, zwłaszcza ze strony młodego Rona Davisa. Pewna doza humoru w grupie przydawała się w czasie niebezpiecznej misji, ale od czasu do czasu Simons ostrą uwagą był zmuszony przywoływać ich do porządku.

Przez cały czas dawał im wszystkim okazję do wycofania się. Znowu zawołał do siebie Rona Davisa i zapytał:

– Będziesz pierwszy za ogrodzeniem. Czy nie masz w związku z tym jakichś zastrzeżeń?

– Nie.

– To dobrze, bo w przeciwnym razie nie wziąłbym cię ze sobą. Załóżmy, że Paul i Bill nie podejdą od razu? Załóżmy, iż dojdą do wniosku, że kiedy skierują się w stronę ogrodzenia, zostaną zastrzeleni. Utkniesz tam na widoku strażników. Będziesz w cholernych opałach.

– Tak.

– Jeżeli chodzi o mnie, to mam sześćdziesiątkę i swoje już przeżyłem. Do diabła, nie mam nic do stracenia. Ale ty jesteś młody i Marva jest w ciąży, prawda?