Coburn zastanawiał się, jak by tu zamydlić oczy Taylorowi. Wciąż myślał o tym, kiedy samolot wylądował.
W budynku portu lotniczego cały personel był w mundurach wojskowych.
„Ach to dlatego lotnisko działa pomimo strajku – uświadomił sobie Coburn. – Obsadziła go armia”.
Wziął walizę z podwójnym dnem i przeszedł przez kontrolę celną. Nikt go nie zatrzymywał.
Sala przylotów wyglądała jak ogród zoologiczny. Oczekujący tłum był jeszcze bardziej niezdyscyplinowany niż zazwyczaj, armia nie zaprowadziła jeszcze na lotnisku swoich porządków.
Przecisnął się do postoju taksówek. Wyminął dwóch ludzi, którzy chyba bili się o taksówkę, i wsiadł do następnej.
Kiedy jechał przez miasto, zauważył po drodze sporo sprzętu wojskowego, zwłaszcza w okolicy lotniska. Czołgów było tu teraz o wiele więcej, niż w dniu jego wyjazdu. Czyżby był to znak, że szach wciąż jeszcze panował nad sytuacją?
W wypowiedziach prasowych szach zachowywał się tak, jakby sprawował kontrolę, podobnie jednak robił i Bakhtiar. W gruncie rzeczy to samo robił też i ajatollah, który właśnie ogłosił powstanie Rady Rewolucji Islamskiej, tak jakby to on rządził w Teheranie, a nie siedział w wilii na przedmieściach Paryża przy słuchawce aparatu telefonicznego. Tak naprawdę władzy nie sprawował nikt i choć utrudniało to negocjacje w sprawie uwolnienia Paula i Billa, to z drugiej strony mogło jednak dopomóc grupie ratowniczej.
Coburn dojechał taksówką do „Bukaresztu”, spotkał tam Keane’a Taylora. Po wyjeździe do Nowego Jorku Lloyda Briggsa, który miał tam poinstruować osobiście prawników EDS, sprawami w Teheranie kierował Taylor. Siedział teraz za biurkiem Paula Chiapparone, ubrany w nienaganny garnitur z kamizelką, zupełnie jakby znajdował się od najbliższej rewolucji o milion mil, a nie w samym jej środku. Zdumiał się, gdy zobaczył Coburna.
– Jay! Co ty tu robisz, u diabła?
– Właśnie przyjechałem – odpowiedział Coburn.
– Po co ci ta broda? Chcesz, żeby cię wylali?
– Myślałem, że dzięki temu wydam się tu mniej amerykański.
– A widziałeś kiedyś Irańczyka z rudą brodą?
– Nie – roześmiał się Coburn.
– No, to skąd się tutaj wziąłeś?
– Cóż, wygląda na to, że w dającej się przewidzieć przyszłości nie sprowadzimy ludzi z powrotem do Teheranu. Przyjechałem więc, aby skompletować ich ruchomości i przerzucić je do Stanów.
Taylor przyjrzał mu się dziwnie, ale nie skomentował tych słów.
– A gdzie masz zamiar zatrzymać się? Wszyscy przenieśliśmy się do hotelu Hyatta, tam jest bezpieczniej.
– Czy mógłbym skorzystać z twojego dawnego domu?
– Kiedy tylko zechcesz.
– A teraz jest sprawa taka. Czy masz może koperty, które każdy z nich zostawiał? Te z kluczami do samochodów, domów i poleceniami, co zrobić z ich wyposażeniem.
– Oczywiście… Postępowałem zgodnie z tymi instrukcjami. I wszystko, co polecili przesłać – sprzedaję: zmywarki, suszarki, lodówki… Człowieku, prowadzę tu regularną wyprzedaż.
– Czy mogę dostać te koperty?
– Naturalnie.
– A jak wygląda sytuacja z samochodami?
– Zgromadziliśmy większość z nich. Kazałem zaparkować samochody obok szkoły i paru Irańczyków, jeżeli ich jeszcze nie sprzedało, to powinno je pilnować.
– A co z benzyną?
– Rich zdobył od pilotów cztery pięćdziesięciopięciogalonowe beczki. Trzymamy je w piwnicy.
– Kiedy wchodziłem, miałem wrażenie, że śmierdzi benzyną.
– Nie zapal tam czasem zapałki, bo wszystkich nas szlag trafi.
– Czy robicie coś, żeby uzupełnić zapasy?
– Używamy dwóch samochodów jako cystern – „Buicka” i „Chevy”, mają duże, amerykańskie zbiorniki. Dwóch naszych kierowców spędza całe dnie w kolejkach na stacjach benzynowych. Kiedy zatankują, wracają tutaj, wtedy przepompowujemy benzynę ze zbiorników do beczek, i znów wysyłamy samochody na stację benzynową. Czasami można kupić benzynę od kogoś z początku kolejki. Zatrzymuje się takiego, co właśnie zatankował, i proponuje dziesięciokrotną cenę. Tutaj, wokół kolejek po benzynę powstaje cała gałąź gospodarki.
– A co z olejem opałowym do ogrzewania domów?
– Mam źródło, ale facet zdziera ze mnie cenę dziesięciokrotnie wyższą od dawnej. Wydaję tu forsę, jak pijany marynarz.
– Będę potrzebował dwunastu samochodów.
– Co takiego? Jay? Dwunastu samochodów?!
– To, co słyszałeś.
– Będziesz mógł trzymać je koło mojego domu. Tam jest duże, ogrodzone podwórko. Czy będziesz chciał… obojętne z jakiego powodu… zajmować się tankowaniem samochodów w taki sposób, żeby żaden z irańskich pracowników tego nie widział?
– Oczywiście.
– W takim razie przyprowadzaj samochód do Hyatta, a ja ci go zamienię na zatankowany.
– Ilu Irańczyków jeszcze mamy?
– Dziesięciu najlepszych, plus czterech kierowców.
– Chciałbym mieć ich spis.
– Czy wiesz, że Ross jedzie tutaj?
– O cholera, nie! – Coburn był zaskoczony.
– Właśnie dostałem wiadomość. Przywozi z Kuwejtu Boba Younga, żeby przejął ode mnie sprawy administracyjne i Johna Howella, by zajął się stroną prawną. Chcą, żebym współpracował z Johnem w sprawie rokowań i kaucji.
– Tak to jest – Coburn zastanawiał się, o co chodzi Perotowi. – No dobra, jadę do ciebie.
– Jay, dlaczego nie powiesz mi, co jest grane?
– Nie ma tu nic do powiedzenia.
– Nie pieprz, Coburn. Chcę wiedzieć, o co chodzi.
– Usłyszałeś wszystko, co miałem do powiedzenia.
– Mówię ci, nie pieprz. Zobaczysz, jakie samochody dostaniesz… będziesz miał fart, jeżeli będą w nich kierownice.
– Przykro mi.
– Jay…
– Tak?
– Masz najśmieszniejszą walizkę pod słońcem.
– Różnie bywa…
– Słuchaj, Coburn. Ja wiem, po co tu jesteś. Coburn westchnął.
– No to chodźmy się przejść.
Wyszli na ulicę i Coburn powiedział Taylorowi o grupie ratowniczej.
Następnego dnia zaczęli organizować kryjówki.
Dom Taylora przy Aftab Street 2 nadawał się idealnie. Był położony blisko hotelu Hyatt, co ułatwiało zamianę samochodów i znajdował się w amerykańskiej części miasta, miejscu, które, gdyby zamieszki przybrały na sile, mogło okazać się mniej niebezpieczne dla Amerykanów. Telefon działał, było dość oleju opałowego. Ogrodzone murem podwórze mogło pomieścić sześć samochodów. Istniało również tylne wyjście, mogło być wykorzystane jako droga ucieczki, gdyby przed frontowymi drzwiami pojawił się oddział policji. A poza tym, właściciel nie mieszkał w domu.
Posługując się planem Teheranu wiszącym na ścianie gabinetu Coburna, na której od chwili ewakuacji zaznaczone były wszystkie domy EDS w mieście, wybrali jeszcze trzy, nadające się na kryjówki.
W ciągu dnia, kiedy Taylor zatankował już samochody, Coburn odprowadził je po kolei z „Bukaresztu” do każdego z domów i zaparkował przy każdym po trzy.
Patrząc ponownie na plan, próbował sobie przypomnieć, czyje żony pracowały w amerykańskich instytucjach wojskowych, rodziny bowiem, które miały prawo zaopatrywania się w kantynie, zawsze posiadały lepszą żywność. Zanotował osiem najbardziej prawdopodobnych możliwości. Jutro odwiedzi te miejsca i zabierze stamtąd do kryjówek wszystkie konserwowane produkty żywnościowe i napoje.
Wybrał również piąte mieszkanie, ale nie odwiedził go. Miało to być alarmowe miejsce schronienia, wykorzystywane w razie poważnej potrzeby i nikt nie mógł się tam pokazywać, dopóki nie zaistniała taka konieczność.