– Domyśliłem się – przytaknął Paul. – Ale nie jestem pewien, czy to dobry pomysł.
– Dlaczego?
– Mogą być ofiary.
– Słuchaj. Ross zaangażował do tej operacji najlepszych ludzi na świecie.
Mamy wolną rękę…
– Nie jestem pewien, czy tego chcę.
– Nie będziemy pytać cię o pozwolenie, Paul. Paul uśmiechnął się.
– W porządku.
– A teraz potrzebuję nieco informacji. Gdzie spacerujecie?
– Tutaj, na podwórku.
– Kiedy?
– W czwartki.
Dziś był poniedziałek, Następny spacer odbędzie się więc 18 stycznia.
– Jak długo trwa ten spacer?
– Około godziny.
– O której?
– Różnie.
– Cholera! – Coburn próbował zachowywać się swobodnie, unikać podejrzanego ściszania głosu, czy zerkania przez ramię, aby zobaczyć, czy ktoś nie słucha. Miało to przecież wyglądać jak zwykła, towarzyska wizyta.
– Ilu strażników jest w więzieniu?
– Około dwudziestu. Wszyscy umundurowani, część uzbrojona w broń krótką.
– Nie mają karabinów?
– Cóż… żaden ze strażników nie ma karabinu, ale… Słuchaj, nasza cela jest akurat po drugiej stronie podwórka i ma okno. Widziałem, że rankiem zbiera się tam grupa około dwudziestu innych strażników, coś w rodzaju gwardii. Mają karabiny i noszą takie błyszczące hełmy. Najpierw mają apel, a potem nie widać ich przez resztę dnia… Nie wiem, co robią.
– Spróbuj się dowiedzieć.
– Spróbuję.
– Gdzie jest twoja cela?
– Kiedy stąd wyjdziesz, zobaczysz, że jej okno jest mniej więcej naprzeciwko. Gdyby liczyć od prawego kąta podwórza do lewego, będzie to trzecie okno. Ale wówczas gdy przychodzą odwiedzający, zamykają nam okiennice. Mówią, że nie powinniśmy oglądać przychodzących kobiet.
Coburn skinął głową, starając się to wszystko zapamiętać.
– Musicie zrobić dwie rzeczy – powiedział. – Po pierwsze: zbadać więzienie i wykonać możliwie dokładne pomiary. Przyjdę tutaj znowu i zabiorę je od ciebie, na ich podstawie będziemy mogli sporządzić plan. Po drugie: dbajcie o kondycję, ćwiczcie codziennie. Musicie być sprawni.
– OK.
– A teraz podaj mi rozkład dnia.
– Budzą nas o szóstej rano… – zaczął Paul.
Coburn natężył uwagę, wiedząc, że będzie musiał powtórzyć to wszystko Simonsowi. Mimo to w głębi duszy męczyła go myśclass="underline" „Skoro nie wiemy, o której mają spacer, to skąd u diabła będziemy wiedzieć, kiedy przeskoczyć przez mur?”
– Jest rozwiązanie. Odwiedziny – to właściwy moment – oznajmił Simons.
– Jak to – spytał Coburn.
– Jest to tak naprawdę jedyna sytuacja, kiedy możemy mieć pewność, że obaj znajdą się poza pawilonem więziennym i w ściśle określonym momencie można będzie ich przechwycić.
Coburn przytaknął. Siedzieli w trójkę w salonie domu Keane’a Taylora. Był to duży pokój zasłany perskim dywanem. Siedzieli na krzesłach blisko siebie, wokół stolika do kawy. Obok krzesła Simonsa rósł na dywanie mały pagórek popiołu z cygar. Taylor wścieknie się.
Coburn czuł się wykończony. Przesłuchanie, jakie urządził mu Simons – było o wiele bardziej męczące, niż się spodziewał. Kiedy był już pewien, że powiedział wszystko, Simons wymyślał następne pytania. Kiedy coś niezbyt dokładnie zapamiętał, Simons zmuszał go, aby sobie przypomniał. Zadając odpowiednie pytania wydusił z niego także informacje, których nawet świadomie nie zarejestrował.
– Scenariusz z furgonetką i drabiną odpada – stwierdził Simons. – Słabym punktem więzienia jest teraz kiepska dyscyplina strażników. Możemy przemycić tam dwóch ludzi jako odwiedzających ze strzelbami albo pistoletami schowanymi pod płaszczami. Załóżmy, że Paul i Bill wyjdą do rozmównicy, nasi dwaj ludzie po cichu obezwładnią pułkownika i jego podsłuchującego kompana, po cichu i bez trudu. Gdyby jednak podniósł alarm…
– Co wtedy?
– Wtedy powstaje problem. Czterej ludzie będą musieli wyjść z budynku, przekroczyć podwórko, dotrzeć do bramy, otworzyć ją albo przeskoczyć, wyjść na ulicę i wsiąść do samochodu…
– To jest możliwe – wtrącił Coburn. – Przy bramie jest tylko jeden strażnik.
– Niepokoi mnie jednak kilka rzeczy – stwierdził Simons. – Po pierwsze: okna w wysokim budynku wychodzą na podwórko. Kiedy nasi ludzie będą na podwórzu, każdy kto spojrzy przez okno, zobaczy ich. Po drugie: gwardziści w połyskujących hełmach i z karabinami. Cokolwiek się zdarzy, nasi ludzie będą musieli zwolnić przy bramie. I jeżeli chociaż jeden gwardzista z karabinem ich zobaczy, będzie walił, jak na strzelnicy.
– Nie wiemy, czy gwardziści są w wysokim budynku.
– Nie wiemy, czy ich tam nie ma.
– To chyba niewielkie ryzyko…
– Nie będziemy podejmować żadnego niepotrzebnego ryzyka. Po trzecie: poruszanie się w tym przeklętym mieście jest zupełnie do kitu. Nie możemy liczy na to, że po prostu wskoczymy do samochodu i odjedziemy. Możemy nadziać się na demonstrantów i o pięćdziesiąt jardów dalej. Nie. To wszystko musi się odbyć spokojnie. Musimy mieć czas. Jaki jest ten pułkownik więzienia?
– Niby sprawia wrażenie nastawionego przyjaźnie – odrzekł Coburn. – Wygląda na to, że szczerze współczuje Paulowi i Billowi.
– Zastanawiam się, czy nie moglibyśmy go wykorzystać. Czy coś o nim wiadomo?
– Nie.
– No to się dowiedz.
– Zlecę do Majidowi.
– Ten pułkownik mógłby załatwić, żeby w, pobliżu rozmównicy nie było strażników. Możemy stworzyć mu alibi wiążąc go, możemy go nawet ogłuszyć… Jeżeli da się go przekupić, tym lepiej.
– Natychmiast się tym zajmę – oznajmił Coburn.
13 stycznia Ross Perot wystartował z Ammanu w Jordanii odrzutowcem „Lear”, linii „Arab Wings”, czarterowej filii Royal Jordanian Airlines. Samolot leciał do Teheranu. W bagażniku znajdował się druciany pojemnik, zawierający pół tuzina profesjonalnych taśm wideo, takich jakich używają operatorzy telewizyjni. Był to podstęp. Perot wiózł je dla uprawdopodobnienia swojej historyjki o powodach podróży.
Kiedy mały odrzutowiec leciał na wschód, jego brytyjski pilot wskazał miejsce, w którym łączy się Tygrys i Eufrat. Parę minut później okazało się, że system hydrauliczny samolotu wysiadł i muszą zawrócić.
Taka to była podróż.
W Londynie spotkał się z prawnikiem Johnem Howellem i kierownikiem z EDS, Bobem Youngiem. Obaj od wielu dni próbowali dostać się na samolot do Teheranu. W pewnym momencie Young ustalił, że „Arab Wings” lata na tej trasie i cała trójka wyruszyła do Ammanu. Przylot do Ammanu w środku nocy był doświadczeniem jedynym w swoim rodzaju. Perot odniósł wrażenie, że wszystkie oprychy z całej Jordanii nocują właśnie na lotnisku. Zdobyli taksówkę, która zawiozła ich do hotelu, gdzie okazało się, że w pokoju Johna Howella nie ma łazienki, a kibel jest bezpośrednio pod łóżkiem. W pokoju Perota ubikacja i łazienka były położone tak blisko siebie, że gdy siedział na sedesie, musiał trzymać nogi w wannie. I tak dalej…
Bob Young wymyślił historyjkę z taśmami. „Arab Wings” regularnie przewoził taśmy z – i do Teheranu dla sieci telewizyjnej NBC. Czasami taśmy przewoził pracownik NBC, innym zaś razem zabierał je pilot. Dzisiaj, choć NBC wcale o tym nie wiedziało, rolę kuriera spełniał Perot. Ubrany był w sportową kurtkę, na głowie miał czapkę w szkocką kratę, był bez krawata. Każdy, kto chciałby wyśledzić Perota, nawet nie spojrzałby w stronę zwykłego posłańca NBC z jego zwyczajnym, drucianym pojemnikiem.