Podczas gdy inni członkowie grupy ratowniczej niepokoili się w różnych częściach świata, Simons i Coburn jechali drogą prowadzącą z Teheranu do granicy z Turcją.
Simons zawsze był zwolennikiem szczegółowego rekonesansu i chciał zapoznać się z każdym centymetrem drogi ucieczki, zanim spróbuje jej z Paulem i Billem. Jakie wałki trwają w tej części kraju? Jak aktywna jest policja? Czy drogi są przejezdne zimą? Czy stacje benzynowe są czynne?
Właściwie to do wybranego przezeń przejścia granicznego prowadziły dwie drogi. Wolał Sero, ponieważ był to rzadko uczęszczany punkt graniczny, w maleńkiej wiosce. Będzie tam mało ludzi, a granica nie będzie tak dobrze strzeżona, jak w zalecanym przez Fisha Barzaganie. Najbliższym większym miastem od Sero było Rezaiyeh. Na drodze z Teheranu do Rezaiyeh leżało jezioro Rezaiyeh, długości ponad stu pięćdziesięciu kilometrów. Można je było objechać albo od północy, albo od południa. Północna trasa prowadziła przez większe miasta i z pewnością były tam lepsze drogi. Simons wolałby szlak południowy – pod warunkiem, że będzie przejezdny. Podczas zwiadu postanowił jednak sprawdzić obie drogi, północną jadąc w kierunku granicy, a południową – w drodze powrotnej.
Zdecydował, że najlepszym pojazdem na tę wyprawę będzie brytyjski „Range Rover”, coś pośredniego między mikrobusem i samochodem terenowym. Obecnie w Teheranie nie było już mowy o czynnych salonach samochodowych, nie było też pośredników sprzedających używane pojazdy. Coburn powierzył więc zadanie zdobycia dwóch „Range Roverów” „Motocykliście”. „Motocyklista” rozwiązał ten problem z typową dla siebie przemyślnością: kazał wydrukować ogłoszenie o treści: „Jeśli chcesz sprzedać swój samochód, zadzwoń pod ten numer” i podał swój numer telefonu. Następnie przejechał się po ulicach Teheranu i wetknął ogłoszenie pod wycieraczki wszystkich „Range Roverów”, jakie były zaparkowane na ulicach.
Zdobył dwa samochody po dwadzieścia tysięcy dolarów i w dodatku narzędzia i części zapasowe.
Simons i Coburn zabrali ze sobą dwóch Irańczyków: Majida oraz jego kuzyna, wykładowcę uczelni rolniczej w Rezaiyeh. Profesor przyjechał do Teheranu, aby zabrać swoją amerykańską żonę i dzieci i wsadzić je w samolot do Stanów; Simons teraz go odwoził i miał to być rzekomo jedyny powód jego wyprawy do Rezaiyeh.
Wyjechali z Teheranu wcześnie rano, wioząc z tyłu jedną z dwustulitrowych beczek benzyny od Keane’a Taylora. Przez pierwsze sto kilometrów, aż do Qazvin, jechali nowoczesną autostradą. Za Qazvin droga przeszła w dwupasmową asfaltówkę. Zbocza, gór zalegał śnieg, szosa była oczyszczona. „Jeśli będzie tak cały czas do granicy – pomyślał Coburn – dojedziemy tam w ciągu jednego dnia”.
Zatrzymali się w Zanjan, prawie trzysta kilometrów od Teheranu i tyle samo od Rezaiyeh i zagadnęli miejscowego komendanta policji, spokrewnionego z profesorem (Coburn nigdy nie potrafił rozgryźć stosunków rodzinnych Irańczyków: wydawało mu się, że dość swobodnie nazywali innych „kuzynami”). „Ten rejon kraju był spokojny – powiedział komendant. – Jeśli trafią wam się jakieś kłopoty, to dopiero w okolicach Tebrizu”.
Przez całe popołudnie jechali wąskimi, lecz niezłymi drogami wiejskimi. Po kolejnych stu pięćdziesięciu kilometrach dotarli do Tebrizu. Trwała tam właśnie demonstracja, nieporównywalna jednak z istnymi bitwami toczonymi w Teheranie. Uznali nawet, że bez obaw mogą przejść się po bazarze.
Po drodze Simons cały czas rozmawiał z Majidem i profesorem. Wyglądało to na zwykłą rozmowę, ale teraz Coburn zdążył już poznać technikę Simonsa i wiedział, że pułkownik sonduje tych dwóch, próbując zdecydować, czy może im zaufać. Jak na razie, prognozy zapowiadały się nieźle, ponieważ Simons zaczął rzucać aluzje co do prawdziwego powodu tej wycieczki.
Profesor stwierdził, że wsie wokół Tebrizu są za szachem, więc zanim ruszyli dalej, Simons zatknął za szybą samochodu zdjęcie szacha.
Kłopoty zaczęły się kilka kilometrów na północ od Tebrizu, gdzie samochód natrafił na blokadę drogową. Była to zupełnie amatorska blokada – dwa pnie drzew ułożone w poprzek drogi w taki sposób, że wozy mogły przejechać obok, ale tylko z małą prędkością. Blokadę patrolowali wieśniacy uzbrojeni w siekiery i kije.
Majida i profesor wszczęli rozmowę z wieśniakami. Profesor okazał swoją legitymację uniwersytecką i powiedział, że Amerykanie są naukowcami, którzy towarzyszą mu, aby pomóc w badaniach. „To jasne – pomyślał Coburn – jeśli grupa podejmie tę drogę z Paulem i Billem, będą musieli zabrać ze sobą Irańczyków”. Warto było tym posłużyć się.
Chłopi pozwolili im przejechać.
Nieco później Majid zatrzymał samochód i zamachał w kierunku wozu jadącego z przeciwnej strony. Profesor rozmawiał przez chwilę z kierowcą tego drugiego samochodu, po czym oświadczył, że następne miasteczko, Khoy, opowiedziało się przeciwko szachowi. Simons zdjął fotografię szacha, a na jej miejsce wstawił zdjęcie ajatollaha Chomeiniego. Od tej pory regularnie zatrzymywali samochody jadące z naprzeciwka, pytając o nastroje, zmieniając portrety w zależności od nastrojów politycznych.
Na przedmieściach Khoy oczekiwała ich nowa blokada.
Podobnie jak pierwsza, wyglądała prymitywnie i obsadzona była przez cywilów. Tym razem jednak mężczyźni i chłopcy w łachmanach stojący za barykadą wymierzyli w nich broń. t Majid zatrzymał samochód i wszyscy wysiedli. Ku przerażeniu Coburna, młody chłopak wymierzył weń pistolet. Coburn zamarł.
Był to pistolet Llama, kaliber 9 mm. Chłopak wyglądał może na szesnaście lat.
„Prawdopodobnie nigdy przedtem nie miał w ręku broni” – pomyślał Coburn. Amatorzy z bronią są zawsze niebezpieczni. Chłopak trzymał pistolet tak mocno, że aż kostki mu zbielały.
Coburn bał się. Wiele razy strzelano do niego w Wietnamie, ale teraz najbardziej przerażała go możliwość, że może zginąć z powodu cholernego przypadku.
– Ruski – powiedział chłopak. – Ruski. „Myśli, że jestem Rosjaninem” – pojął Coburn.
To pewnie z powodu tej krzaczastej, rudej brody i wełnianej czapeczki.
– Nie, Amerykanin – odrzekł Coburn. Chłopak nadal trzymał pistolet gotowy do strzału.
Coburn patrzył na te pobielałe kostki i myślał: „Mam nadzieję, że ten gówniarz nie kichnie”.
Wieśniacy przeszukali Simonsa, Majida i profesora. Coburn, który nie mógł odwrócić wzroku od chłopaka, usłyszał, jak Majid mówi: „Szukają broni”. Jedyną bronią, jaką mieli przy sobie, był mały nóż, jaki Coburn miał w pochwie na plecach, pod koszulą.
Jeden z chłopów zrewidował Coburna i w końcu chłopak opuścił pistolet. Coburn odetchnął z ulgą.
Zastanowił się potem, co będzie, jeśli odnajdą ten nóż.
Przeszukiwanie nie było jednak zbyt dokładne i noża nie znaleziono. Wieśniacy uwierzyli w historyjkę o badaniach naukowych.
– Przepraszają, że rewidowali starca – powiedział Majid. „Starcem” był Simons, który wyglądał teraz jak wiekowy irański wieśniak. – Możemy jechać dalej – dodał.
Ponownie weszli do samochodu.
Gdy minęli Khoy, skręcili na południe, objeżdżając północny koniec jeziora i zachodnim brzegiem dotarli do przedmieść Rezaiyeh.
Profesor poprowadził ich do miasta bocznymi ulicami, gdzie nie było blokad. Cała podróż z Teheranu trwała dwanaście godzin, do przedmieścia granicznego w Sero pozostała im jeszcze godzina.
Tego wieczoru wszyscy zjedli kolację – chella kebab, irańską potrawę z ryżu i jagnięcia – wraz z właścicielem domu, w którym mieszkał profesor. Właściciel domu okazał się jednocześnie urzędnikiem celnym. Majid delikatnie spróbował go wypytać i dowiedział się, że w punkcie granicznym w Sero ruch jest minimalny.