Выбрать главу

Skoro ambasada nie potrafiła przekonać Irańczyków, żeby wypuścili Paula i Billa z kraju i nie mogła też oddać im paszportów, to czy nie mogłaby przynajmniej załatwić, żeby ten Dadgar przesłuchał ich jak najszybciej i zwolnił jeszcze przed Bożym Narodzeniem? Boże Narodzenie niewiele znaczy dla Irańczyków – odpowiedział Goeltz – ale Nowy Rok, to co innego, spróbuję więc – dodał – załatwić przesłuchanie przed Nowym Rokiem.

W drugiej połowie grudnia ponownie wybuchły zamieszki. Pracownicy EDS natychmiast opracowali plan drugiej ewakuacji. Trwał strajk generalny. Eksport nafty, główne źródło dochodów rządu, został całkowicie wstrzymany, co zredukowało do zera szansę EDS na otrzymanie zapłaty. Tak niewielu Irańczyków zgłaszało się do pracy w ministerstwie, że ludzie z EDS nie mieli nic do roboty i Paul odesłał połowę z nich do Stanów na święta.

Paul spakował bagaże, zamknął dom i przeniósł się do hotelu Hiltona, gotów do wyjazdu przy pierwszej sposobności.

Miasto huczało od pogłosek. Jay Coburn wyławiał najbardziej interesujące i przekazywał Paulowi. Najbardziej niepokojącą wiadomość przekazała Bunny Fleischaker, Amerykanka mająca przyjaciół w Ministerstwie Sprawiedliwości. Bunny pracowała dawniej dla EDS w Stanach i chociaż w Teheranie zajmowała się czymś innym, nadal utrzymywała kontakty z firmą. Zadzwoniła do Coburna, żeby mu powiedzieć, że Ministerstwo Sprawiedliwości zamierza aresztować Paula i Billa.

Paul przedyskutował to z Coburnem. Ambasada USA nie potwierdziła wiadomości. Zgodzili się obaj, że ambasada z pewnością ma lepsze rozeznanie niż Bunny Fleischaker. Postanowili nie podejmować żadnych działań.

Paul spędził spokojnie Wigilię z kilkoma kolegami w domu Pata Sculleya, młodego kierownika z EDS, który z własnej woli wrócił do Teheranu. Żona Sculleya, Mary, wróciła razem z nim i to ona przygotowała wigilijną kolację. Paul tęsknił za Ruthie i dzieciakami.

Dwa dni po Bożym Narodzeniu odezwała się ambasada. Udało im się zorganizować spotkanie Paula i Billa z sędzią śledczym Hosainem Dadgarem. Spotkanie miało się odbyć następnego ranka, 28 grudnia, w budynku Ministerstwa Zdrowia przy alei Eisenhowera.

Bill Gaylord wszedł do gabinetu Paula parę minut po dziewiątej z filiżanką kawy. Ubrany był w tradycyjny strój EDS: garnitur, białą koszulę, dyskretny krawat i czarne półbuty.

Bill, podobnie jak Paul, był krępym, średniego wzrostu mężczyzną w wieku trzydziestu dziewięciu lat, ale na tym kończyło się podobieństwo. Paul miał ciemną cerę, gęste brwi, duży nos i głęboko osadzone oczy, w zwykłym ubraniu często brano go za Irańczyka, dopóki nie otworzył ust i nie przemówił po angielsku z nowojorskim akcentem. Bill miał płaską, okrągłą twarz i bardzo jasną cerę. Wyglądał na typowego Anglika.

Mieli ze sobą wiele wspólnego. Obaj byli rzymskimi katolikami, chociaż Bill był bardziej pobożny. Obaj lubili dobrze zjeść. Obaj odbywali praktykę inżynierską przy systemach komputerowych i podjęli pracę w EDS w połowie lat sześćdziesiątych. Bill w 1965, a Paul w 1966 roku. Obaj zrobili świetne kariery w EDS, ale Paul piastował wyższe stanowisko niż Bill, chociaż rozpoczął pracę rok później. Bill znał na wylot działalność służby zdrowia i świetnie umiał kierować ludźmi, lecz nie był tak dynamiczny i zawzięty jak Paul. Bill musiał zawsze wszystko starannie przemyśleć i zaplanować. Paul nigdy nie martwił się o Billa podczas ważnych wystąpień: Bill przygotowywał sobie każde słowo.

Dobrze im się razem pracowało. Kiedy Paul zanadto się śpieszył, Bill powstrzymywał go i zmuszał do zastanowienia. Kiedy Bill zbytnio zagłębiał się w szczegóły, Paul ponaglał go do działania.

Zawarli znajomość jeszcze w Stanach, ale tak naprawdę dobrze poznali się w ciągu ostatnich dziewięciu miesięcy. Kiedy Bill w marcu przybył do Teheranu, mieszkał u Paula, dopóki nie przyjechała jego żona, Emily, z dziećmi. Paul czuł się za niego odpowiedzialny: byłoby wstyd, gdyby Bill miał tu w Iranie kłopoty. Bill najbardziej ze wszystkich przejmował się zamieszkami i strzelaniną – może dlatego, że był tu od niedawna, a może z natury skłonny był martwić się. Kłopoty z paszportami potraktował znacznie poważniej niż Paul. Pewnego razu zaproponował nawet, aby obaj pojechali pociągiem do północno – wschodniego Iranu i przekroczyli granicę rosyjską. Nikt nie będzie przecież podejrzewał dwóch amerykańskich biznesmenów o zamiar ucieczki do Związku Radzieckiego.

Poza tym Bill bardzo tęsknił za Emily i dziećmi. Paul czuł się tu trochę winny, ponieważ to on ściągnął Billa do Iranu.

Ale ich kłopoty zbliżały się do końca. Dzisiaj spotkają się z panem Dadgarem i otrzymają z powrotem paszporty. Bill miał rezerwację na jutrzejszy samolot. Emily zamierzała wydać powitalne przyjęcie w sylwestra. Wkrótce wszystko to minie jak zły sen.

Paul uśmiechnął się do Billa.

– Możemy jechać?

– W każdej chwili.

– Zabierzmy Abolhasana.

Paul podniósł słuchawkę telefonu. Abolhasan był najstarszym rangą Irańczykiem zatrudnionym w EDS i uczył Paula irańskich metod prowadzenia interesów. Był synem wybitnego prawnika, ożenił się z Amerykanką i bardzo dobrze mówił po angielsku. Między innymi zajmował się tłumaczeniem kontaktów EDS na język farsi. Dzisiaj miał być tłumaczem Paula i Billa podczas spotkania z Dadgarem.

Zjawił się natychmiast w gabinecie Paula. Trzej mężczyźni wyruszyli. Nie zabrali ze sobą adwokata. Ambasada powiadomiła ich, że spotkanie to będzie zwykłą formalnością. Zabranie adwokata byłoby nie tylko bezcelowe, ale mogłoby urazić Dadgara i obudzić w nim podejrzenie, że Paul i Bill coś ukrywają. Paul chciał, żeby ktoś z ambasady był obecny podczas spotkania, ale Lou Goeltz odrzucił ten pomysł: wysłanie przedstawiciela ambasady na takie spotkanie byłoby sprzeczne z normalnym trybem postępowania. Goeltz poradził jednak Paulowi i Billowi, żeby wzięli ze sobą dokumenty potwierdzające datę ich przyjazdu do Iranu, oficjalne stanowiska oraz zakres obowiązków.

Podczas gdy samochód przedzierał się przez zatłoczone jak zwykle ulice Teheranu, Paul był nieco przygnębiony. Cieszył się wprawdzie, że wraca do domu, ale radość tę zatruwała świadomość porażki. Przyjechał przecież do Iranu, aby stworzyć tu filię EDS, a tymczasem musiał zwinąć interes. Jakkolwiek by na to patrzeć, pierwsza zagraniczna inwestycja firmy okazała się niewypałem. Nie było winą Paula, że irańskiemu rządowi zabrakło pieniędzy, niezbyt go to jednak pocieszało. Wymówki nie usprawiedliwią klęski.

Przejechali obsadzoną drzewami aleję Eisenhowera, szeroką i prostą, jak amerykańskie autostrady, skręcając na dziedziniec przed kwadratowym dziewięciopiętrowym budynkiem, odsuniętym od ulicy i pilnowanym przez żołnierzy z karabinami. Był to Urząd Ubezpieczeń Społecznych, podległy Ministerstwu Zdrowia i Opieki Społecznej. Tutaj miał powstać zalążek nowego irańskiego państwa dobrobytu. Tutaj rząd irański i EDS pracowały ramię w ramię, żeby stworzyć system ubezpieczeń społecznych. EDS zajmowała całe szóste piętro – tam również był gabinet Billa.

Paul, Bill oraz Abolhasan pokazali przepustki i weszli. Korytarze były puste i brudne, w budynku było zimno: znowu wyłączono ogrzewanie. Skierowano ich do gabinetu pana Dadgara.

Dadgar siedział za szarym stalowym biurkiem w małym pokoju o brudnych ścianach. Na biurku leżały notes i pióro. Przez okno Paul widział centrum informatyczne, które EDS budowała w pobliżu.

Abolhasan przedstawił wszystkich. Przy biurku Dadgara siedziała na krześle Iranka: nazywała się Nourbash i była tłumaczką Dadgara.