Schował się w zaułku naprzeciwko wielkich stalowych wrót więzienia. Spostrzegł, że na placu jest już dość liczny tłum. Więzienie zapewne zostałoby dzisiaj zdobyte nawet bez jego pomocy. Przede wszystkim jednak należało pomóc Paulowi i Billowi.
Uniósł karabin i wystrzelił w powietrze.
Tłum na placu rozpierzchł się i strzelanina rozgorzała na dobre.
Tu również opór był słaby. Kilku strażników strzelało z wieżyczek na murze i z okien w pobliżu bramy. O ile Rashid mógł dostrzec, nikt nie został trafiony. Raz jeszcze bitwa zakończyła się bez szczególnych wydarzeń. Po prostu strażnicy zniknęli z murów i strzelanina ustała.
Rashid odczekał parę minut, aby upewnić się, że już ich nie ma, po czym pobiegł przez plac do wrót.
Brama była zaryglowana.
Otoczył go tłum. Ktoś puścił serię w zamek, próbując go roztrzaskać. „Za dużo naoglądał się westernów” – pomyślał Rashid. Inny znalazł gdzieś łom, ale otwarcie bramy siłą okazało się niemożliwe. „Potrzebny będzie dynamit”, pomyślał Rashid.
W murze obok wrót znajdowało się niewielkie, zakratowane okienko, przez które strażnik mógł widzieć ludzi stojących przed bramą. Rashid rozbił szybę kolbą karabinu, po czym zaatakował cegły, w których tkwiły kraty. Pomagał mu człowiek z łomem, potem stanęło obok jeszcze trzech lub czterech innych, próbując obluzować metalowe pręty to dłoń mi, to lufami karabinów, to czymkolwiek innym, co tylko wpadło w rękę. Wkrótce krata zwaliła się z okna na bruk.
Rashid przecisnął się przez okienko. Był w środku!
Wszystko było możliwe.
Znalazł się w niewielkiej wartowni. Strażników nie było. Wystawił głowę poza drzwi. Nikogo.
Zastanawiał się, gdzie trzymają klucze do poszczególnych bloków.
Wyszedł z gabinetu i mijając bramę wszedł do innej wartowni. Znalazł tam wielki pęk kluczy.
Wrócił do bramy. Wbudowane w nią były niewielkie drzwi zaparte zwykłą stalową belką.
Rashid uniósł belkę i otworzył drzwi. Tłum wdarł się do środka.
Rashid cofnął się. Rozdawał klucze wszystkim, kto chciał brać, krzycząc:
– Otwórzcie wszystkie cele! Wypuśćcie ich!
Przebiegli obok niego. Jego kariera przywódcy rewolucyjnego już się zakończyła. Osiągnął cel. On, Rashid, poprowadził szturm na więzienie Gasr!
Raz jeszcze Rashid wykonał zadanie niemożliwe do wykonania.
Teraz musiał wśród jedenastu tysięcy ośmiuset więźniów znaleźć Paula i Billa.
Bill obudził się o szóstej. Panowała cisza.
Z niejakim zdziwieniem uświadomił sobie, że spał tej nocy dobrze. W ogóle nie spodziewał się wczoraj, że zaśnie. Zapamiętał tylko, iż leżał na pryczy i przysłuchiwał się odgłosom jakiejś zażartej bitwy. „Jeśli się jest zmęczonym – pomyślał – można spać wszędzie. Żołnierze śpią w okopach. Można się przyzwyczaić. Niezależnie od stopnia przerażenia, w końcu twój umysł ulega potrzebom ciała i zapadasz w sen”.
Odmówił różaniec.
Umył się, wyczyścił zęby, ogolił się i ubrał, po czym usiadł wyglądając przez okno, czekając na śniadanie i zastanawiając się, co EDS planuje na dzisiaj.
Paul obudził się około siódmej. Popatrzył na Billa i zapytał:
– Nie możesz spać?
– Spałem – odparł Bill. – Obudziłem się z godzinę temu.
– Ja nie mogłem zasnąć. Całą noc strzelali jak diabli. – Paul zlazł z pryczy i poszedł do łazienki.
Kilka minut później przyniesiono śniadanie: chleb i herbatę. Bill otworzył jedną z przyniesionych przez Keane’a Taylora puszek soku pomarańczowego.
Strzelanina rozpoczęła się na nowo około ósmej.
Więźniowie gubili się w domysłach na temat tego, co dzieje się na zewnątrz, ale nikt nie miał pewnych informacji. Widać było tylko przemykające na tle nieba śmigłowce, wyraźnie ostrzeliwujące stanowiska buntowników. Za każdym razem, gdy helikopter przelatywał nad więzieniem, Bill spodziewał się zobaczyć drabinkę, spadającą wprost z nieba na podwórze budynku nr 8. Marzył o tym co dzień. Marzył również o niewielkiej grupie ludzi z EDS, prowadzonej przez Coburna i jakiegoś starszego mężczyznę, przedostającej się na teren więzienia po sznurowych drabinach. Zwidywał mu się także silny oddział wojsk amerykańskich wpadający w ostatniej chwili niczym kawaleria USA na westernach i wywalający dynamitem mury.
Jednak nie tylko śnił na jawie. W cichy, niemal niezauważalny sposób spenetrował każdy cal budynku i podwórza, wyliczając najszybszą drogę ucieczki w różnych możliwych okolicznościach. Wiedział, ilu jest strażników i jak są uzbrojeni. Cokolwiek miało się zdarzyć, był przygotowany. Sytuacja pozwalała wierzyć, że zdarzy się to dzisiaj.
Strażnicy nie przestrzegali zwykłego porządku dnia. W więzieniu wszystko odbywało się ustalonym trybem: więzień, który nie miał nic do roboty, obserwował to i szybko zapamiętywał. Dziś wszystko było inaczej. Strażnicy byli podenerwowani, szeptali w kącie, gdzieś się śpieszyli. Odgłosy walki wzmogły się. Widząc to wszystko, czy można było sądzić, że ten dzień skończy się tak samo jak poprzednie? „Może uda się nam uciec – myślał Bill – albo może zginiemy, ale z pewnością nie wyłączymy telewizora i nie położymy się na pryczach jak zwykle”.
Około wpół do jedenastej zobaczył, jak większość oficerów idzie przez plac więzienny, kierując się na północ, jakby szli na jakieś zebranie. Wrócili pół godziny później. Major dowodzący budynkiem 8 wszedł do swego gabinetu. Po kilku minutach zjawił się ponownie, w cywilnym ubraniu! Wyniósł z budynku jakąś bezkształtną paczkę. Mundur? Wyglądając przez okno Bill zobaczył, jak major kładzie paczkę do bagażnika swego BMW, zaparkowanego tuż pod płotem, po czym wsiada do samochodu i odjeżdża.
Co to miało znaczyć! Czy wszyscy oficerowie znikną? Czy tak się to ma stać? Czy Paul i Bill będą mogli po prostu wyjść?
Obiad przyniesiono kilka minut przed południem. Paul jadł, ale Bill nie był głodny. Strzelanina wydawała się teraz bardzo bliska, a ponadto z ulic słychać było okrzyki i śpiewy.
Trzech strażników z budynku nr 8 pojawiło się nagle w ubraniach cywilnych. To musiał być koniec.
Paul i Bill zeszli na dół i na podwórko. Wydawało się, że chorzy umysłowo z parteru krzyczeli wszyscy naraz. Teraz strażnicy w wieżyczkach strzelali na zewnątrz. Zapewne przypuszczono stamtąd atak na więzienie.
„Czy to dobrze, czy źle? – zastanawiał się Bill. Czy EDS wie, co się dzieje? Czy może to część planu Coburna? Od dwóch dni nie mieli widzenia. Czy wszyscy wyjechali? Czy jeszcze żyją?”
Wartownik stojący zazwyczaj przy bramie zniknął, a brama stała otworem. Brama była otwarta!
Czy strażnicy chcieli, aby więźniowie wyszli?
Inne bloki też z pewnością zostały otwarte, bo po placu biegali więźniowie oraz strażnicy. Między drzewami świstały kule i odbijały się od ścian budynków.
Jeden z pocisków uderzył w ziemię u stóp Paula. Obaj wlepili weń wzrok.
Strażnicy z murów ostrzeliwali teraz plac więzienny.
Paul i Bill obrócili się i ponownie wbiegli do budynku nr 8.
Stali przy oknie przyglądając się coraz większemu zamieszaniu na placu. Ironia losu: od tygodni nie myśleli o niczym innym poza wolnością, a teraz, gdy mogli wyjść, bali się.
– Co powinniśmy zrobić, twoim zdaniem? – zapytał Paul.
– Nie wiem. Gdzie jest bardziej niebezpiecznie – tu czy tam? Paul wzruszył ramionami.
– Hej, idzie miliarder. – Dostrzegli bogatego więźnia z budynku nr 8, tego, który miał oddzielną celę, a posiłki mu przynoszono z zewnątrz, jak przechodzi przez plac z dwoma ze swych bandziorów. Zgolił swe fantazyjne, podkręcone wąsy. Zamiast podbitego norkami płaszcza z wielbłądziej sierści miał na sobie koszulę i krótkie spodnie. Ubrany do akcji, nie obciążony bagażem, gotów był do szybkiej ucieczki. Kierował się na północ, w inną stronę niż wrota więzienne. Czy to oznaczało, że jest jeszcze inna droga na zewnątrz?