Выбрать главу

– Co teraz robimy? – zapytał Coburn.

– Nic. Majid tam jest. Rashid też. Jeśli ci dwaj nie będą mogli się zaopiekować Paulem i Billem, nam się to z pewnością nie uda. Jeśli Paul i Bill nie pokażą się do zmroku, zrobimy to, co postanowiliśmy: pojedziesz wraz z Majidem na motocyklu i będziecie ich szukać.

– A na razie?

– Trzymamy się planu. Siedzimy cicho. Czekamy.

* * *

Sytuacja w ambasadzie amerykańskiej była napięta.

Ambasador William Sullivan dostał pilny telefon z prośbą o pomoc od generała Gasta, dowódcy Amerykańskiej Grupy Doradztwa Wojskowego w Iranie. Doradztwo AGDW zostało otoczone przez tłum. Pod budynkiem zatrzymały się czołgi i trwała wymiana strzałów. Gast i jego oficerowie, wraz z większością personelu irańskiego sztabu generalnego, znajdowali się w bunkrze pod budynkiem. Sullivan kazał wszystkim sprawnym mężczyznom znajdującym się w ambasadzie usiąść przy telefonach i znaleźć jakiegoś przywódcę rewolucyjnego, który mógłby opanować tłum. Telefon na biurku Sullivana dzwonił nieustannie. W samym środku tego obłędu zaanonsowano połączenie z podsekretarzem stanu Newsomem z Waszyngtonu.

Newsom dzwonił z pokoju operacyjnego w Białym Domu, gdzie Zbigniew Brzeziński przewodniczył właśnie spotkaniu na temat Iranu. Podsekretarz stanu poprosił Sullivana o ocenę aktualnej sytuacji. Sullivan przedstawił mu ją w kilku krótkich zdaniach, po czym oświadczył, że akurat w tej chwili jest zajęty ratowaniem życia najstarszego stopniem amerykańskiego żołnierza w Iranie.

Kilka minut później zadzwonił do Sullivana jeden z urzędników ambasady, któremu udało się dotrzeć do Ibrahima Yazdi, bliskiego współpracownika Chomeiniego. Urzędnik mówił właśnie, że Yazdi może pomóc, kiedy rozmowę przerwano, aby wznowić połączenie z Newsomem.

– Doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego – powiedział podsekretarz stanu – prosi o pański pogląd na temat możliwości dokonania zamachu stanu przez armię irańską, która mogłaby przejąć władzę z rąk Bakhtiara, wyraźnie nie panującego nad sytuacją.

Pytanie było tak absurdalne, że Sullivan stracił panowanie nad sobą.

– Niech pan powie Brzezińskiemu, żeby się odpieprzył!

– To niewiele wnoszący komentarz – rzekł Newsom.

– Czy mam to przetłumaczyć na polski?! – wrzasnął Sullivan i rzucił słuchawkę.

* * *

Na dachu „Bukaresztu” grupa negocjacyjna obserwowała, jak pożary rozprzestrzeniają się na przedmieścia. Strzelanina była już znacznie bliżej miejsca, gdzie się znajdowali.

John Howell i Abolhasan wrócili z kolejnego spotkania z Dadgarem.

– No i co? – zapytał Gayden Howella. – Co powiedział ten drań?

– Że ich nie wypuści.

– Łobuz.

Kilka chwil później wszyscy usłyszeli dźwięk jakby przelatującej kuli. Zaraz potem dźwięk się powtórzył. Postanowili zejść na dół.

Weszli do pokoju i patrzyli przez okna. Na ulicy w dole pojawili się chłopcy i młodzi mężczyźni uzbrojeni w karabiny. Najwyraźniej tłum wdarł się do pobliskiego magazynu broni. Działo się to zbyt blisko, aby obserwujący mogli zachować spokój – nadszedł czas, żeby opuścić „Bukareszt” i przenieść się do hotelu Hyatt, jeszcze dalej od centrum miasta.

Wsiedli do dwóch samochodów, po czym skierowali się w stronę autostrady szachinszacha, pędząc z najwyższą szybkością. Ulice pełne były ludzi. Panowała karnawałowa atmosfera. W oknach pojawiały się twarze wykrzykujące: Allah ar akbar! – Bóg jest wielki! Ruch kierował się przeważnie w stronę centrum, tam gdzie toczyły się walki. Taylor przejechał przez trzy blokady drogowe, ale nikt na to nie reagował – wszyscy tańczyli.

Dotarli do Hyatta i zebrali się w salonie apartamentu w końcu korytarza na jedenastym piętrze, przejętym przez Gaydena po Perocie. Dołączyła do nich Cathy, żona Richa Gallaghera, oraz biały pudel Buffy.

Gayden zaopatrzył apartament w alkohol z domów porzuconych przez ewakuowanych pracowników EDS i miał teraz najlepszy bar w Teheranie. Nikt jednak nie czuł specjalnego pragnienia.

– Co robimy teraz? – zapytał Gayden. Nikt nie miał żadnego pomysłu. Gayden uzyskał połączenie telefoniczne z Dallas, gdzie była teraz szósta rano.

Opowiedział Tomowi Walterowi o pożarach, walkach i dzieciakach chodzących po ulicach z karabinami maszynowymi.

– Tyle mam do przekazania – zakończył.

– Niezbyt spokojny dzień, co? – skomentował to Walter swym powolnym zaśpiewem z Alabamy.

Zaczęli się zastanawiać, co zrobią, jeśli linie telefoniczne zostaną przerwane. Gayden powiedział, że spróbuje przekazywać informacje amerykańską linią wojskową. Cathy Gallagher pracowała dla wojska i Gayden był pewien, że uda się to przez nią załatwić.

Keane Taylor poszedł do sypialni i położył się. Myślał o swojej żonie Mary. Przebywała w Pittsburgu, u jego rodziców. Matka i ojciec Taylora byli już po osiemdziesiątce i zdrowie niezbyt im dopisywało. Mary dzwoniła niedawno z wiadomością, że matkę zabrano do szpitala – niedomagała na serce. Mary chciała, żeby Taylor wracał do domu. Potem rozmawiał z ojcem, który powiedział niejasno: – Wiesz, co masz robić. – Była to prawda. Taylor wiedział, że musi tu zostać, ale nie było to łatwe ani dla niego, ani dla Mary.

Drzemał na łóżku Gaydena, gdy zadzwonił telefon. Sięgnął do stolika przy wezgłowiu i podniósł słuchawkę. – Hallo? – odezwał się sennie.

– Czy są tam Paul i Bill? – zapytał zdyszany głos Irańczyka.

– Co takiego? – zdziwił się Taylor. – Czy to ty, Rashid?

– Czy są tam Paul i Bill? – powtórzył Rashid.

– Nie. O co ci chodzi?

– Dobrze, już jadę. Już jadę. Rashid odłożył słuchawkę. Taylor wstał z łóżka i wszedł do salonu.

– Dzwonił Rashid – powiedział do pozostałych. – Pytał, czy nie ma tu Paula i Billa.

– O co mu chodziło? – zdziwił się Gayden. – Skąd telefonował?

– Nic więcej z niego nie wydusiłem. Był podniecony, a wiecie, jak mówi po angielsku, kiedy się rozgorączkuje.

– Nic więcej nie powiedział?

– Mówił tylko: „Już jadę”, a potem odłożył słuchawkę.

– Cholera. – Gayden obrócił się do Howella. – Daj mi telefon. Howell siedział przy telefonie i nic nie mówił. Cały czas utrzymywali połączenie z Dallas.

Po drugiej stronie prowadziła nasłuch telefonistka z EDS, która czekała, aby ktoś się odezwał. – Daj jeszcze raz Toma Waltera – powiedział Gayden.

Kiedy mówił Walterowi o telefonie od Rashida, Taylor zastanawiał się, co to mogło znaczyć. Dlaczego Rashid myślał, że Paul i Bill są w hotelu? Siedzieli przecież w więzieniu. Czyż nie?

Kilka chwil później Rashid wpadł do pokoju, brudny, cuchnący dymem wystrzałów, z wypadającymi z kieszeni magazynkami do G3, trajkocząc jak katarynka, że nikt zrazu nie rozumiał ani słowa. Taylor go uspokoił; w końcu Rashid zdołał wykrztusić:

– Zdobyliśmy więzienie. Paula i Billa tam nie było.

* * *

Paul i Bill stali pod murem więziennym i rozglądali się wokoło.

To, co działo się na ulicy, przypominało Paulowi nowojorską paradę. W budynku po drugiej stronie ulicy wszyscy tkwili w oknach, witając ucieczkę więźniów entuzjazmem. Na rogu sprzedawca uliczny handlował owocami. Nie opodal trwała walka, ale w najbliższej odległości nikt nie strzelał. Potem, jakby dla przypomnienia Paulowi i Billowi, że niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło, przemknął obok samochód pełen rewolucjonistów, ze sterczącymi ze wszystkich okien lufami karabinów.