Pojechali na górę windą.
Znaleźli pokój Howella i zastukali. Nikt nie odpowiedział.
– I co mamy teraz zrobić? – zapytał Bill.
– Ja tu zostanę – odrzekł Paul. – Jestem zmęczony. Chodź, weźmiemy tu pokój, zjemy coś. Zadzwonimy do Stanów, powiemy, że wyszliśmy z więzienia. Wszystko będzie dobrze.
– W porządku. Ruszyli do windy.
Słowo po słowie, Keane Taylor wyciągnął z Rashida całą opowieść.
Rashid stał przed bramą więzienia przez mniej więcej godzinę. Panował nieopisany chaos: jedenaście tysięcy ludzi usiłowało się wydostać jednocześnie przez niewielkie drzwi. W ścisku stratowano wiele kobiet i starców. Rashid czekał, myśląc o tym, co powie Paulowi i Billowi, kiedy ich zobaczy. Po godzinie potok ludzi przeszedł w strumyczek i Rashid uznał, że większość ludzi już wyszła na zewnątrz. Zaczął rozpytywać: „Czy widzieliście tu jakichś Amerykanów?” Ktoś mu odrzekł, że wszystkich obcokrajowców trzymano w budynku nr 8. Poszedł tam, ale budynek był pusty. Przeszukał wszystkie budynki wokół placu. Wrócił następnie do Hyatta drogą, którą mogli pójść Paul i Bill. Idąc i podjeżdżając okazją, wypatrywał ich przez całą drogę. W hotelu nie chciano go wpuścić, bo nadal miał swój karabin. Oddał go pierwszemu napotkanemu chłopakowi i pojechał na górę.
Kiedy to wszystko mówił, przybył Coburn, gotów szukać Paula i Billa na motocyklu Majida. Coburn miał kask z owiewką, która skrywała jego białą twarz.
Rashid zaofiarował się, że weźmie samochód EDS i przejedzie drogą między hotelem a więzieniem tam i z powrotem, zanim Coburn pójdzie nadstawiać karku wśród tłumów. Taylor dał Rashidowi kluczyki do samochodu. Gayden dopadł telefonu, aby przekazać najnowsze wiadomości do Dallas. Rashid i Taylor wyszli z apartamentu i pomaszerowali korytarzem. Nagle Rashid wrzasnął:
– Myślałem, że nie żyjecie! – i pędem puścił się naprzód. I wtedy Taylor zobaczył Paula i Billa.
Rashid ściskał ich obu, wrzeszcząc:
– Nie mogłem was znaleźć! Nie mogłem was znaleźć! Taylor podbiegł i objął Paula i Billa.
– Dzięki Bogu! – zawołał.
Rashid wbiegł na powrót do apartamentu Gaydena, wołając:
– Paul i Bill są tutaj! Paul i Bill są tutaj!
W chwilę potem Paul i Bill weszli do środka i zapanował nieopisany zgiełk.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Była to niezapomniana chwila.
Wszyscy krzyczeli, nikt nie słuchał i wszyscy rzucili się jednocześnie obejmować Paula i Billa. Gayden ryczał do telefonu:
– Mamy ich! Mamy ich! Fantastyczne! Po prostu weszli przez drzwi! Fantastyczne!
Ktoś krzyczał:
– Daliśmy im! Daliśmy tym sukinsynom!
– Udało się!
– Możesz nam skoczyć, Dadgar! Buffy ujadał jak oszalały.
Paul rozglądał się po swoich przyjaciołach. Zostali tu, w samym środku rewolucji, aby mu pomóc. Poczuł, że wzruszenie odbiera mu głos.
Gayden rzucił słuchawkę i podszedł uścisnąć im dłonie. Paul, ze łzami w oczach, powiedział do niego:
– Zaoszczędziłem ci dwanaście i pół miliona dolarów, Gayden. Myślę, że zasłużyłem na kielicha.
Gayden nalał mu szkockiej.
Paul po raz pierwszy od sześciu tygodni miał w ustach alkohol. Gayden znowu wziął słuchawkę. – Tu jest ktoś, kto chce z tobą porozmawiać – powiedział i oddał słuchawkę Paulowi.
– Halo? – zaczął Paul.
Usłyszał dźwięczny głos Toma Waltera.
– Cześć, kolego!
– Boże wszechmogący – wydusił z siebie Paul tonem krańcowego wyczerpania i ulgi.
– Nie wiedzieliśmy, gdzie jesteście, chłopaki!
– My też nie, przez ostatnie trzy godziny.
– Jak się dostałeś do hotelu, Paul?
Nie miał siły odpowiadać Walterowi całej historii.
– Na szczęście Keane zostawił mi swego czasu sporo pieniędzy.
– Fantastycznie. Hej, Paul! Czy Bill się dobrze czuje?
– Tak. Jest trochę wstrząśnięty, ale nic mu nie jest.
– My wszyscy jesteśmy wstrząśnięci. O rany. Rany, jak to dobrze słyszeć twój głos.
W słuchawce rozległ się inny głos. – Paul? Tu Mitch. – Mitch Hart był poprzednim prezesem EDS. – Wiedziałem, że ten włoski opryszek da sobie radę.
– Co u Ruthie?
Odpowiedział na to Tom Walter. Paul odgadł, że używają centralki do telekonferencji. – Czuje się świetnie, Paul. Niedawno z nią rozmawiałem. Jean właśnie dzwoni do niej z drugiego telefonu.
– Z dzieciakami wszystko dobrze?
– Tak, znakomicie. Boże, ale żona się ucieszy!
– Dobrze, daję ci drugą połówkę. – Paul przekazał telefon Billowi. W czasie rozmowy przybył jeden z irańskich pracowników, Gholam.
Usłyszawszy o zdobyciu więzienia, szukał Paula i Billa na okolicznych ulicach.
Jay Coburn zaniepokoił się przybyciem Gholama. Przez parę chwil był zanadto przepełniony radością, by myśleć o czymś więcej, ale teraz powrócił do swej roli zastępcy Simonsa. Po cichu wyszedł z apartamentu, znalazł inne otwarte drzwi, wszedł do środka i zadzwonił do apartamentu Dvoranchików.
Telefon odebrał Simons.
– Mówi Jay. Są tutaj.
– Dobrze.
– Całą konspirację szlag trafił. Przez telefon lecą nazwiska, wszyscy się włóczą dookoła, przychodzą irańscy pracownicy…
– Wynajmij dwa pokoje z dala od pozostałych. Zaraz tam będziemy.
– W porządku. – Coburn odłożył słuchawkę.
Zszedł do recepcji i poprosił o apartament z dwiema sypialniami na dwunastym piętrze. Nie było żadnego problemu: hotel miał setki wolnych pokoi. Coburn podał fałszywe nazwisko. Nikt go nie pytał o paszport.
Wrócił do apartamentu Gaydena.
Kilka minut później wkroczył Simons i powiedział: – Odłóż ten cholerny telefon.
Bob Young, utrzymujący stale połączenie z Dallas, położył słuchawkę. Joe Poche, który wyłonił się zza pleców Simonsa, zaczął zasuwać story.
Było to niewiarygodne: nagle komendę objął Simons. Najstarszy rangą był tu Gayden, prezes EDS World. Jeszcze godzinę temu mówił do Toma Waltera, że „Słoneczni Chłopcy” – Simons, Coburn i Poche – są wyraźnie bezużyteczni i nieefektowni, a teraz poddał się pod komendę Simonsa nawet o tym nie myśląc.
– Rozejrzyj się, Joe – powiedział Simons do Pochego. Coburn wiedział, co Simons miał na myśli. Podczas tygodni oczekiwania, grupa dostatecznie rozpoznała hotel i przyległe doń tereny. Poche miał teraz sprawdzić, czy nic się nie zmieniło.
Zadzwonił telefon. Odebrał John Howell.
– To Abolhasan – rzekł do pozostałych. Słuchał przez kilka minut, po czym powiedział: – Chwileczkę. – Zakrył mikrofon dłonią i odwrócił się do Simonsa:
– To nasz irański pracownik, który tłumaczy podczas moich spotkań z Dadgarem. Jego ojciec jest przyjacielem Dadgara. Abolhasan jest teraz u ojca i tam właśnie odebrał telefon od Dadgara.
W pokoju zapanowała cisza.
Dadgar zapytał Abolhasana: „Czy wiesz, że Amerykanów nie ma w więzieniu?” Abolhasan odparł, że o niczym nie słyszał. Dadgar na to: „Skontaktuj się z EDS i przekaż im, że jeśli pojawią się Chiapparone i Gaylor, należy ich przekazać władzom irańskim. A także to, że jestem gotów ponownie rozważyć sprawę kaucji, która powinna być znacznie niższa”.
– Niech się odpieprzy – odezwał się Gayden.
– Dobra – rzekł Simons. – Powiedz Abolhasanowi, aby przekazał Dadgarowi, że szukamy Paula i Billa, ale na razie to Dadgar jest odpowiedzialny za ich osobiste bezpieczeństwo.
Howell uśmiechnął się, skinął głową i wrócił do rozmowy z Abolhasanem. Simons zwrócił się do Gaydena.
– Proszę zadzwonić do ambasady. Niech pan na nich nawrzeszczy. W końcu to przez nich Paul i Bill znaleźli się w więzieniu, a teraz, gdy więzienie zostało zdobyte i nie wiemy, gdzie są Paul i Bill, to oni odpowiadają za ich bezpieczeństwo. Niech to zabrzmi przekonywająco. Z pewnością w ambasadzie są irańscy szpiedzy – mogę się założyć o własny tyłek, że Dadgar będzie znał treść tej rozmowy po kilku minutach.