– To wspaniale!
– Wyszli? – zapytała sennie Margot.
– Tak. Uśmiechnęła się.
– Doskonale.
– Więzienie zostało zdobyte przez rebeliantów – mówił Tom Walter. – Paulowi i Billowi udało się uciec.
Umysł Perota zaczynał pracować.
– Gdzie oni teraz są?
– W hotelu.
– To niebezpieczne, Tom. Czy jest tam Simons?
– Hm, kiedy z nimi rozmawiałem, nie było go.
– Powiedz im, żeby go wezwali. Taylor zna jego numer. I każ im wynosić się stamtąd!
– Tak jest.
– Zawiadom wszystkich w biurze. Będę tam za parę minut.
– Tak jest.
Perot położył słuchawkę. Wyskoczył z łóżka, narzucił jakieś ubranie, pocałował Margot i zbiegł po schodach. Przebiegł przez kuchnię i wyszedł tylnymi drzwiami. Mężczyzna z ochrony zdziwił się, widząc go na nogach tak wcześnie.
– Dzień dobry, panie Perot – powiedział.
– Dobry. – Perot postanowił wziąć „Jaguara” Margot. Wskoczył za kierownicę i pomknął ku bramie.
Przez sześć tygodni czuł się jak we wnętrzu maszynki do prażonej kukurydzy. Próbował wszystkiego i nic nie wychodziło: złe wieści dochodziły ze wszystkich stron, nie robił żadnych postępów. A teraz nareszcie coś się działo.
Pomknął wzdłuż Forest Lane, przejeżdżając na czerwonych światłach i przekraczając dozwoloną prędkość. „Wydostanie ich z więzienia było najłatwiejszą częścią operacji – zdał sobie sprawę. – Teraz trzeba ich wydostać z Iranu. Najgorsze jeszcze się nawet nie zaczęło”.
W ciągu kilku minut w kierownictwie EDS przy Forest Lane zebrał się cały zespół: Tom Walter, T. J. Marquez, Merv Stauffer, sekretarka Perota Sally Walther, adwokat Tom Luce oraz Mitch Hart, który chociaż już nie pracował w EDS, próbował wykorzystać swe znajomości w Partii Demokratycznej, aby pomóc Paulowi i Billowi.
Do tej chwili łączność z grupą negocjacyjną w Teheranie utrzymywano poprzez gabinet Billa Gaydena na piątym piętrze, podczas gdy na siódmym Merv Stauffer po cichutku załatwiał wsparcie i łączność z nielegalną grupą ratowniczą, rozmawiając z nimi przez telefon kodem. Teraz wszyscy pojęli, że Simons jest w Teheranie najważniejszą osobą: cokolwiek się zdarzy, będzie zapewne nielegalne. Przenieśli się zatem do gabinetu Stauffera, tym chętniej, że był on bardziej kameralny.
– Jadę natychmiast do Waszyngtonu – powiedział do nich Perot. – Najlepszym wyjściem byłby nadal samolot wojskowy z Teheranu.
– Nie wiem, czy coś lata w niedzielę z Dallas do Waszyngtonu… – zastanowił się Stauffer.
– Wyczarteruj odrzutowiec – polecił mu Perot. Stauffer podniósł słuchawkę.
– Przez następne parę dni ktoś będzie tu musiał czuwać przez okrągłą dobę – mówił dalej Perot.
– Załatwię to – rzekł T. J.
– Jeszcze jedna sprawa. Wojsko obiecało nam pomoc, ale możemy na nich polegać – mogą mieć pilniejszą robotę. Najpewniejszą możliwością dla ekipy ratowniczej jest jazda przez Turcję. W takim wypadku plan zakłada spotkanie z nimi na granicy albo – o ile to się okaże konieczne – przelot na teren Iranu, aby ich stamtąd zabrać. Musimy zorganizować Turecką Grupę Ratowniczą. Boulware siedzi już w Istambule. Schwebach, Sculley i Davis są w Stanach – niech ktoś do nich zadzwoni i umówi ze mną w Waszyngtonie. Może nam również być potrzebny pilot śmigłowca, a także inny, do jakiegoś niedużego samolotu, gdybyśmy chcieli się przekraść do Iranu. Sally, zadzwoń do Margot i powiedz jej, żeby mi zapakowała walizkę. Potrzebne mi jest luźne ubranie, latarka, pionierki, ciepła bielizna, śpiwór i namiot.
– Tak, proszę pana. – Sally wyszła z pokoju.
– Wiesz co, Ross? – powiedział T. J. – Myślę, że źle zrobisz. Margot może się wystraszyć.
Perot stłumił westchnienie. T. J. zawsze się spierał. Ale tym razem miał rację.
– Dobrze, pojadę do domu i zrobię to sam. Jedź ze mną. Pogadamy, gdy będę się pakował.
– Jasne.
– Na lotnisku Love Field czeka na ciebie odrzutowiec „Lear” – powiedział Stauffer, odkładając słuchawkę.
– Dobrze.
Perot i T. J. zeszli na dół i wsiedli do swoich samochodów. Po opuszczeniu terenu EDS skręcili na prawo, w Forest Lane. Kilka sekund później T. J. spojrzał na szybkościomierz i zobaczył, że dochodzi do osiemdziesięciu mil na godzinę – a mimo to Perot, prowadzący „Jaguara” Margot, znika w przedzie.
W terminalu Page na waszyngtońskim lotnisku Perot wpadł na dwoje starych znajomych: Billa Clementsa, gubernatora stanu Teksas i byłego sekretarza obrony, oraz na jego żonę, Ritę.
– Cześć, Ross! – zawołał Clements. – Co ty, u diabła, robisz w Waszyngtonie w niedzielę po południu?
– Jestem tu w interesach – odparł Perot.
– Ale co robisz naprawdę? – powiedział Clements z uśmiechem.
– Masz wolną chwilę?
Clements miał wolną chwilę. Cała trójka usiadła i Perot opowiedział historię Paula i Billa.
– Musisz porozmawiać z jednym facetem – stwierdził Clements, wysłuchawszy jego relacji. – Napiszę ci nazwisko.
– Gdzie ja go znajdę w niedzielę po południu?
– Dobrze, cholera, ja go znajdę.
Podeszli do automatu telefonicznego. Clements włożył monetę, wykręcił numer centrali Pentagonu i przedstawił się. Zażądał połączenia z domowym numerem jednego z najwyższych oficerów amerykańskich. Potem powiedział:
– Jest tu ze mną Ross Perot z Teksasu. To mój dobry znajomy i wielki przyjaciel sił zbrojnych. Chcę, żebyś mu pomógł. – Następnie przekazał słuchawkę Perotowi i odszedł.
Pół godziny później Perot znajdował się w pokoju operacyjnym w podziemiach Pentagonu, otoczony terminalami komputerów i rozmawiał z pół tuzinem generałów.
Nigdy przedtem żadnego z nich nie spotkał, ale czuł się jak wśród przyjaciół. Generałowie słyszeli o jego kampanii na rzecz amerykańskich jeńców wojennych w Wietnamie Północnym.
– Chcę wydostać z Teheranu dwóch mężczyzn – powiedział do nich. – Czy można stamtąd odlecieć?
– Nie – odrzekł jeden z generałów. – W Teheranie jesteśmy przykuci do ziemi. Nasza baza lotnicza, Doshen Toppeh, znajduje się w rękach rewolucjonistów. Generał Gast ukrył się w bunkrze pod kwaterą główną AGDW, oblężony przez tłum. Linie telefoniczne zostały przecięte i nie mamy z nim połączenia.
– Dobrze – odparł Perot. Prawie się spodziewał takiej odpowiedzi. – Będę musiał zrobić to sam.
– Na drugim końcu świata, gdzie trwa rewolucja – powiedział inny generał.
– Nie pójdzie panu łatwo. Perot uśmiechnął się.
– Mam tam Bull Simonsa. Generałowie wyraźnie się odprężyli.
– Cholera, Perot, niech pan da jakąś szansę Irańczykom! – zażartował jeden z nich.
– Jasne – uśmiechnął się Perot. – Pewnie będę musiał sam polecieć. Czy możecie mi, panowie, dać spis lotnisk między Teheranem i granicą turecką?
– Oczywiście.
– Jak można ustalić, czy któreś z tych lotnisk nie zostało zablokowane?
– Wystarczy popatrzeć na zdjęcia satelitarne.
– A co z radarem? Czy można tam przelecieć nie pokazując się na ekranach irańskich radarów?
– Oczywiście. Damy panu mapę radarową na wysokość stu pięćdziesięciu metrów.
– Znakomicie!
– Coś jeszcze?
„Cholera – pomyślał Perot. – Zupełnie jak w barze McDonalda!”
– Na razie dziękuję – odparł. Generałowie zaczęli naciskać guziki.
T. J. Marquez podniósł słuchawkę. Dzwonił Perot.