– Pułkowniku, czy poważnie pan twierdzi, że Rashid tu rządzi?
– Oczywiście – odparł Simons. – On tu rządzi tak długo, dopóki robi to, co ja chcę.
Coburn wiedział, lepiej niż Simons, jak trudno było kontrolować Rashida, nawet kiedy ten powinien wykonywać polecenia. Z drugiej strony, Simons był najlepszym przywódcą niewielkich grup operacyjnych, jakiego Coburn spotkał kiedykolwiek. To był jednak kraj Rashida, a Simons nie znał farsi… W żadnym wypadku niepotrzebny był im w tej podróży spór o kierownictwo między Simonsem i Rashidem.
Coburn połączył się z Dallas i rozmawiał z Mervem Staufferem. Paul zakodował opis proponowanej drogi Grupy „Podejrzanych” do granicy i Coburn przekazał Staufferowi zaszyfrowaną wiadomość.
Następnie omawiali sprawę łączności w drodze. Prawdopodobnie nie będzie można zadzwonić do Dallas z wiejskich automatów telefonicznych, toteż postanowili przekazywać wiadomości poprzez Gholama, pracownika EDS w Teheranie. Gholam jednak nie miał prawa wiedzieć, do czego jest wykorzystywany. Coburn miał dzwonić do Gholama raz dziennie. Jeśli wszystko szło dobrze, miał powiedzieć: „Mam wiadomość dla Jima Nyfelera: wszystko idzie dobrze”. Kiedy zespół dotrze do Rezaiyeh, wiadomość będzie brzmiała: „Jesteśmy na postoju”. Z drugiej strony Stauffer miał po prostu dzwonić do Gholama i pytać, czy nie ma jakichś wiadomości. Póki wszystko szło dobrze, Gholam miał nic nie wiedzieć. Gdyby jednak wydarzyło się coś złego, udawanie skończyłoby się – Coburn miał wszystko wyjaśnić Gholamowi, powiedzieć, na czym polega kłopot i poprosić go, aby zatelefonował do Dallas.
Stauffer i Coburn opanował kod na tyle dobrze, że mogli prowadzić zwykłą rozmowę po angielsku, wstawiając tu i ówdzie pewne grupy liter i kodowe słowa – klucze, mając pewność, że nawet gdyby ktoś ich posłuchał, nie pojąłby ani słowa.
Merv wyjaśnił, że Perot opracował plan alarmowy przelotu do północno – zachodniego Iranu z Turcji, aby zabrać ich stamtąd, jeśli zajdzie taka potrzeba. Perot chciał, aby „Range Rovery” były łatwe do rozpoznania z powietrza, zaproponował więc, aby na dachach wymalowano im albo wyklejono taśmą izolacyjną wielką literę „X”. Jeśli pojazd miałby zostać porzucony – gdyby się popsuł, gdyby skończyło się paliwo albo był jeszcze jakiś inny powód – literę „X” należało zmienić na „A”.
Nadeszła jeszcze jedna wiadomość od Perota. Rozmawiał on z admirałem Moorerem, który stwierdził, że sytuacja pogarsza się i że powinni się wycofać z Iranu. Coburn przekazał to Simonsowi. Simons odparł:
– Powiedz admirałowi, że jedyna woda, jaką tu mamy, cieknie z kranu. Wyglądam przez okno i nie widzę żadnych statków.
Coburn zaśmiał się i powiedział do Stauffera: – Zrozumieliśmy wiadomość. Dochodziła piąta rano. Nie było już czasu na rozmowy.
– Trzymaj się, Jay – powiedział Stauffer zduszonym głosem. – Nie wychylaj się za bardzo, słyszysz?
– Na pewno.
– Powodzenia.
– Cześć, Merv. Coburn odłożył słuchawkę.
O świcie Rashid wyjechał jednym z wozów, aby zbadać okolicę. Musiał znaleźć przejazd bez blokad. Jeśli w okolicy będą ciężkie walki, grupa rozważy odłożenie wyjazdu na dwadzieścia cztery godziny.
Jednocześnie Coburn wyjechał drugim „Range Roverem”, aby spotkać się z Gholamem. Przekazał mu pieniądze na najbliższą wypłatę dla personelu „Bukaresztu” i nic mu nie wspomniał o tym, że będzie mu przekazywać wiadomości dla Dallas. Chodziło o zachowanie pozorów normalności, tak aby dopiero po paru dniach pozostali pracownicy irańscy zaczęli podejrzewać, że amerykańskich szefów nie ma już w Teheranie.
Kiedy wrócił do domu Dvoranchików, omawiano właśnie, kto pojedzie którym samochodem. Ustalono, że Rashid oczywiście powinien kierować pierwszym, z Simonsem, Billem i Keane’em Taylorem w roli pasażerów. W drugim wozie mieli pojechać Coburn, Paul i Gayden.
– Coburn – powiedział Simons – nie masz prawa spuścić Paula z oka, dopóki obaj nie znajdziecie się w Dallas. Taylor, to samo dotyczy ciebie i Billa.
Wrócił Rashid i powiedział, że ulice są wyjątkowo spokojne.
– Dobra – stwierdził Simons – teatrzyk rusza w drogę.
Keane Taylor i Bill wyszli napełnić zbiorniki „Range Roverów” z beczki. Paliwo musieli przetoczyć na zasadzie naczyń połączonych: jedyną metodą było zassać je ustami. Taylor nałykał się przy tym tyle benzyny, że po powrocie do domu zaczął wymiotować. I przynajmniej ten jeden raz nikt się z niego nie śmiał.
Coburn miał trochę pigułek na otrzeźwienie, które kupił, według polecenia Simonsa, w teherańskiej aptece. On i Simons byli na nogach dwadzieścia cztery godziny, wzięli więc teraz po pigułce, aby nie zasnąć.
Paul opróżnił kuchnię ze wszystkich nie psujących się produktów spożywczych: herbatników, ciastek w foremkach, puszek z puddingiem i sera. Nie było to zbyt pożywne, ale wystarczało do zapchania żołądków.
– Sprawdź, czy wzięliśmy kasety – szepnął Coburn do Paula. – Niech nam coś gra w samochodzie.
Bill załadował do samochodów koce, latarki i otwieracze do puszek. Byli gotowi. Wyszli na zewnątrz.
– Paul, poprowadź, proszę, drugi samochód – odezwał się Rashid, kiedy wsiadali do samochodów. – Jesteś dość ciemny, aby ujść za Irańczyka, jeśli się nie będziesz odzywał.
Paul popatrzył na Simonsa, który lekko skinął głową. Paul zajął miejsce za kierownicą.
Wyjechali z podwórza na ulicę.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Gdy Grupa „Podejrzanych” odjeżdżała z podwórza domu Dvoranchików, Ralph Boulware był na lotnisku w Istambule, oczekując na Rossa Perota.
Boulware miał co do Perota dość mieszane uczucia. Kiedy przyszedł do EDS, był technikiem, teraz zaś pracował jako dyrektor. Miał wspaniały duży dom w białej dzielnicy Dallas i dochody, o których niewielu czarnych Amerykanów mogło w ogóle marzyć. Zawdzięczał to wszystko EDS oraz polityce promowania talentów, stosowanej przez Perota. Nie dostał oczywiście tego wszystkiego za darmo, dostał to za tęgą głowę, ciężką pracę i rzutkość w interesach. Tym, co miał za darmo, była możliwość pokazania swojej forsy.
Z drugiej strony Boulware podejrzewał, że Perot chciał zawładnąć swoimi ludźmi bez reszty. Dlatego właśnie byli żołnierze dobrze dawali sobie radę w EDS – nie krępowała ich dyscyplina i byli przyzwyczajeni do dwudziestoczterogodzinnego dnia pracy. Boulware obawiał się, że pewnego dnia będzie musiał zdecydować, czy należy jeszcze do siebie, czy do Perota.
Podziwiał Perota za wyjazd do Iranu. W przypadku człowieka tak bogatego, tak wygodnie urządzonego i strzeżonego, wystawianie tyłka na pierwszą linię, tak jak to robił, wymagało sporej odwagi. Prawdopodobnie trudno byłoby znaleźć innego przewodniczącego zarządu jakiejkolwiek amerykańskiej korporacji, który nie dość, że ułożył plan ryzykownej akcji, to jeszcze brał w niej udział.
Tu znowu Boulware zastanawiał się – zastanawiał się przez całe życie – czy naprawdę mógłby kiedykolwiek zaufać białemu człowiekowi.
Wydzierżawiony Boeing 707 Perota wylądował o szóstej rano. Boulware wszedł na pokład. Ogarnął bogaty wystrój szybkim spojrzeniem i zaraz o nim zapomniał – spieszyło mu się.
Usiadł obok Perota.
– Mam za pół godziny samolot, więc muszę się streszczać – powiedział. – Nie kupisz tu helikoptera ani awionetki.
– Dlaczego?
– To jest sprzeczne z prawem. Możesz wyczarterować samolot, ale nie zabierze cię on wszędzie tam, gdzie byś zechciał. Czarterujesz na określony kurs.
– Kto tak mówi?
– Prawo. Poza tym, czartery zdarzają się tak rzadko, że od razu miałbyś na karku urzędników zadających pytania, co mogłoby nie być ci na rękę. Teraz…