Zastanawiał się, czy było to dobrze, czy źle, że konsulat wiedział, co się dzieje. Przypomniał sobie „pomoc”, jaką Paul i Bill otrzymali z ambasady USA w Teheranie. Jak się ma przyjaciół w Departamencie Stanu, wrogowie są już niepotrzebni.
Odsunął w myślach konsulat na dalszy plan. Głównym problemem w tej chwili było, gdzie są „Podejrzani”.
Wyszedł na zewnątrz i rozejrzał się po tym pustkowiu. Postanowił przejść się, porozmawiać z Irańczykami. Zawołał na Ilsmana i „Charliego Browna”, żeby z nim poszli.
Zbliżając się do strony irańskiej zauważył, że strażnicy nie mieli na sobie mundurów. Prawdopodobnie byli rebeliantami, którzy przejęli posterunek po upadku rządu.
– Zapytaj ich, czy słyszeli coś o jakichś amerykańskich biznesmenach, jadących w dwóch jeepach – polecił „Charliemu”.
„Brown” nie musiał tłumaczyć odpowiedzi: Irańczycy energicznie pokręcili głowami.
Po irańskiej stronie pojawił się jakiś ciekawski tubylec w obdartej opasce na głowie i z wiekową strzelbą. Nastąpiła dość długa wymiana zdań.
– Ten człowiek mówi, że wie, gdzie są Amerykanie, i zaprowadzi pana do nich, jeśli pan zapłaci – odezwał się w końcu „Charlie”.
Boulware chciał wiedzieć ile, ale Ilsman sprzeciwił się przyjęciu oferty po jakiejkolwiek cenie. Gwałtownie przemówił do „Browna”, a ten przetłumaczył.
– Nosi pan skórzany płaszcz, skórzane rękawiczki i wspaniały zegarek. Boulware, który miał słabość do zegarków, miał właśnie na ręce ten, który dostał od Mary, gdy się pobrali.
– No i co?
– Z takim ubraniem myślą, że jest pan z SAVAK. A oni tu nienawidzą SAVAK.
– Przebiorę się. Mam inny płaszcz w samochodzie.
– Nie – rzucił „Charlie”. – Musi pan zrozumieć, że oni po prostu chcą pana dostać w swoje łapy i rozwalić panu łeb.
– No dobra – rzucił Boulware.
Wrócili na turecką stronę. Skoro już była w pobliżu poczta, postanowił zadzwonić do Istambułu i zameldować się u Rossa Perota. Wszedł do środka. Musiał podać nazwisko, a urzędnik poinformował go, że uzyskanie połączenia zajmie trochę czasu.
Wyszedł. „Charlie” powiedział mu, że tureccy strażnicy graniczni stają się nerwowi. Jeden z Irańczyków przyplątał się do nich, gdy wracali, a strażnicy nie lubili ludzi szwendających się po pasie ziemi niczyjej – wprowadzało to bałagan.
„No, niczego tu nie zdziałam” – pomyślał Boulware.
– Czy ci faceci zadzwoniliby po nas, gdyby grupa przekroczyła granicę, gdy będziemy w Yuksekovej? – zapytał.
„Charlie” przetłumaczył i strażnicy zgodzili się. „W miasteczku jest hotel – powiedzieli – tam zadzwonią”.
Boulware, Ilsman, „Charlie” oraz dwóch synów kuzyna Mr Fisha wsiedli do dwóch samochodów i odjechali z powrotem do Yuksekovej.
Zameldowali się w najgorszym hotelu pod słońcem. Zamiast podłóg miał klepisko, łazienkę stanowiła dziura w ziemi pod schodami, a wszystkie łóżka znajdowały się w jednym pokoju. Gdy „Charlie Brown” zamówił jedzenie, przyniesiono je zawinięte w gazetę.
Boulware nie był pewien, czy postąpił właściwie opuszczając posterunek graniczny. Tak wiele rzeczy mogło się nie udać: wbrew obietnicy strażnicy mogli nie zadzwonić. Postanowił skorzystać z oferowanej przez konsulat pomocy i poprosił ich o załatwienie zezwolenia na przebywanie na granicy. Z jedynego w hotelu staroświeckiego telefonu zadzwonił pod otrzymany numer. Dodzwonił się, ale było źle słychać i obie strony miały kłopoty ze zrozumieniem się nawzajem. W końcu człowiek po drugiej stronie powiedział coś o oddzwonieniu i odłożył słuchawkę. Boulware stał przy ogniu, denerwując się. Po chwili stracił cierpliwość i postanowił wrócić na granicę bez zezwolenia. Po drodze złapali gumę.
Wszyscy stali na drodze, podczas gdy synowie zmieniali koło. Ilsman denerwował się.
– On mówi, że to jest bardzo niebezpieczne miejsce – wyjaśnił „Charlie”.
– Wszyscy ludzie to mordercy i bandyci.
Boulware nie był przekonany. Ilsman zgodził się zrobić to wszystko za ustaloną z góry zapłatę ośmiu tysięcy dolarów i Boulware podejrzewał teraz, że grubas szykuje się do podniesienia ceny.
– Zapytaj go, ile osób zabito na tej drodze w zeszłym miesiącu – polecił „Charliemu”.
Obserwował twarz Ilsmana, gdy ten odpowiadał.
– Trzydzieści dziewięć – przetłumaczył Charlie.
Wyglądało, że mówi poważnie. „Cholera – pomyślał Boulware – ten facet mówi prawdę”. Rozejrzał się wokoło. Góry, śnieg… Wzdrygnął się.
W Rezaiyeh, Rashid wziął jeden z „Range Roverów” i pojechał z hotelu z powrotem do szkoły zamienionej w kwaterę główną rewolucjonistów.
Zastanawiał się, czy zastępca przywódcy zadzwonił do Teheranu. Coburnowi nie udało się dostać połączenia poprzedniej nocy – czy rewolucyjne dowództwo mogło mieć ten sam problem? Rashid sądził, że prawdopodobnie tak. A w takim razie, jeśli zastępca nie dodzwonił się, to co postanowił? Miał tylko dwie możliwości: zatrzymać Amerykanów lub wypuścić ich bez sprawdzania. Facet mógłby czuć się głupio, pozwalając im odjechać w ten sposób – mógł nie chcieć, żeby Rashid wiedział, że organizacja tutaj jest taka beznadziejna. Postanowił działać tak, jakby było oczywiste, że telefon został wykonany i potwierdzenie nadeszło. Wjechał na dziedziniec. Zastępca stał tam, opierając się o „Mercedesa”. Rashid zaczął z nim rozmawiać o problemie przewiezienia przez miasteczko sześciu tysięcy Amerykanów w drodze do granicy. Ile osób można ulokować na noc w Rezaiyeh? Jak ułatwić ich odprawę na przejściu w Sero? Podkreślił, że ajatollah Chomeini wydał instrukcję, aby Amerykanie byli dobrze traktowani opuszczając Iran, bo nowy rząd nie chciał konfliktów ze Stanami Zjednoczonymi. Poruszył też sprawę dokumentów – może komitet w Rezaiyeh powinien wydać Amerykanom przepustki, upoważniające ich do przejścia przez Sero? On, Rashid, na pewno będzie potrzebował dzisiaj takiej przepustki, aby przewieźć tych sześciu Amerykanów. Podsunął zastępcy, aby wraz z nim udał się do szkoły i wydał dokument.
Zastępca zgodził się.
Poszli do biblioteki. Rashid znalazł papier i pióro. Podał je zastępcy.
– Co powinniśmy napisać? – spytał. – Chyba powinno to być, że osoba mająca ten list może przewieźć sześciu Amerykanów przez Sero. Nie, lepiej Barzagan i Sero, na wypadek, gdyby Sero było zamknięte.
Zastępca napisał.
– Może powinniśmy napisać, hm… „Oczekuje się, że wszystkie straże okażą jak największą pomoc i współpracę. Są całkowicie sprawdzeni oraz zidentyfikowani, a w razie potrzeby będą eskortowani”.
Zastępca napisał i złożył podpis.
– Może powinniśmy dodać Komitet Dowódczy Rewolucji Islamskiej? – podpowiedział Rashid. Zastępca zrobił to.
Rashid przyjrzał się dokumentowi. Wydawał się jakby niepełny, improwizowany. Potrzebne mu było coś, dzięki czemu wyglądałby bardziej oficjalnie. Rashid znalazł jakąś pieczątkę wraz z poduszeczką do niej. Przyłożył ją do listu. Potem przeczytał, co było na pieczątce: „Biblioteka Szkoły Religijnej, Rezaiyeh. Rok założenia 1344”. Włożył dokument do kieszeni.
– Powinniśmy chyba wydrukować sześć tysięcy takich przepustek, żeby wystarczyło tylko je podpisać – powiedział.
Zastępca skinął głową.
– Możemy o tym wszystkim porozmawiać szerzej jutro – mówił dalej Rashid. – Chciałbym teraz pojechać do Sero, aby na miejscu omówić sprawę z urzędnikami granicznymi.
– W porządku. Rashid wyszedł. Nic nie jest niemożliwe.
Wsiadł do „Range Rovera”. To był dobry pomysł, z jazdą do granicy – stwierdził: będzie mógł wybadać ewentualne kłopoty przed podróżą z Amerykanami.